Gdy Max Verstappen zjeżdżał do alei serwisowej na swój jedyny pit-stop w Grand Prix Monako, inżynier wyścigowy nakazał mu zmienić tryb pracy silnika. Kierowca Red Bull Racing miał włączyć tryb "Torque 12", a po incydencie w alei serwisowej z Valtterim Bottasem ustawił "Torque 6".
- Cholera, nie zmieniłem mapy silnika - zreflektował się po chwili Verstappen.
Czytaj także: Buxton zachwycony Russellem
W trakcie normalnej jazdy nie można dokonać zmiany trybu pracy silnika. Dlatego też 21-latek musiał pozostać przy ustawieniach, które wiązały się z mniejszą mocą. - Różnica w stosunku do standardowej konfiguracji jest znacząca - powiedział "Motorsportowi" Toyoharu Tanabe, dyrektor techniczny Hondy.
ZOBACZ WIDEO Co z przyszłością Krzysztofa Piątka? "Ma zbyt słabą pozycję, żeby już stawiać wymagania"
Mimo niewłaściwych ustawień silnika, Verstappen do ostatniego okrążenia starał się walczyć z Lewisem Hamiltonem. Brytyjczyk umiejętnie bronił się przed atakami Holendra, choć sam miał problemy z oponami w swoim samochodzie (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Verstappen podczas wizyty w alei serwisowej zanotował kontakt z Bottasem. Sędziowie nałożyli na niego karę pięciu sekund, dlatego też kierowca "czerwonych byków" musiał liczyć na wyprzedzenie Hamiltona i zbudowanie sobie nad nim pięciosekundowej przewagi, aby w ogóle myśleć o wygranej w Grand Prix Monako.
Czytaj także: Agresywna jazda Leclerca w Monako
- Skoro mieliśmy tylko jeden pit-stop, to utknąłem z tymi ustawieniami. W normalnej sytuacji udałoby nam się zmienić konfigurację przy kolejnej wizycie w boksie. Musiałem cały czas patrzeć w lusterko, czy czasem ktoś mnie nie atakuje. Zespół też był zszokowany, co chwilę sprawdzali czy nic się nie zepsuło - powiedział Verstappen.
Holender winę za incydent wziął na siebie. - Zwykle przypominają mi, aby zmienił mapę silnika. To mój obowiązek. Zrobiło się jednak gorąco w pit-lane i zapomniałem o tym - wyjaśnił.