Nastroje w Williamsie po piątkowych treningach nie są najlepsze, bo Robert Kubica i George Russell po raz kolejny odstawali od reszty stawki. Na domiar złego, Polak w trakcie swoich przejazdów w drugiej sesji musiał zwracać uwagę na krawężniki, bo ekipie zaczyna brakować części zamiennych.
Inżynierowie z Grove muszą jednak zrobić wszystko, by podkręcić tempo w sobotę. Wszystko z powodu tzw. reguły 107 proc., która decyduje o dopuszczeniu do wyścigu. Aby kierowca otrzymał zgodę na start, musi się zmieścić w 107 proc. najlepszego czasu w pierwszej sesji kwalifikacyjnej (Q1).
Czytaj także: George Russell stara się być optymistą
W piątek najlepszy wynik dla brytyjskiej ekipy ustanowił George Russell, który był wolniejszy od Lewisa Hamiltona o 3.853 s. Słabiej zaprezentował się Robert Kubica. Jego strata do aktualnego mistrza świata wyniosła 4.055 s.
ZOBACZ WIDEO: Andrzej Borowczyk: Szanse Roberta Kubicy w zespole Williamsa? Musimy zejść na ziemię
Jeśli przełożymy wyniki Russella i Kubicy na procenty, to znajdują się oni na granicy reguły 107 proc. Rezultat Brytyjczyka to 104,7 proc., podczas gdy Polaka 104,9 proc. Należy jednak pamiętać, że ekipy po przeanalizowaniu danych lepiej ustawią swoje samochody i podkręcą tempo w sobotę. W kręceniu szybszych czasów pomoże im też bardziej nagumowany tor.
Russell podczas piątkowej rozmowy z dziennikarzami starał się bagatelizować ryzyko związane z niedopuszczeniem do wyścigu. - Jeździłem samochodem, więc nie widziałem czasów. Nawet nie wiem kto jest na szczycie tabeli i jaki ma wynik. Nie mam też przy sobie kalkulatora, więc nie wiem jak to wygląda procentowo. Wątpię jednak, abyśmy się nie zmieścili w 107 proc. - powiedział młody kierowca cytowany przez crash.net.
Czytaj także: Kimi Raikkonen szczerze o piciu alkoholu
Po raz ostatni FIA skorzystała z reguły 107 procent w 2012 roku. Wtedy zespół HRT nie został dopuszczony do Grand Prix Australii. Pedro de la Rosa i Narain Karthikeyan mieli spore problemy z samochodem. Niedziałający DRS oraz przegrzewający się układ hydrauliczny powodowały, że maszyna była trudna w prowadzeniu i nie dawała kierowcom szans na wykręcenie dobrych czasów.
Hiszpański zespół odwoływał się wówczas do FIA, ale federacja nie zmieniła zdania i nie poszła HRT na ustępstwa. Karthikeyan stracił w Q1 na Albert Park w 2012 ponad siedem sekund.
W historii F1 wielokrotnie też dochodziło do sytuacji, kiedy to kierowcy przekraczali limit 107 proc., a i tak byli dopuszczani do startów. Ostatni taki przykład to rok 2018 i Grand Prix Azerbejdżanu. Czas wykręcony wówczas przez Brendona Hartleya wynosił 114 proc. wyniku kwalifikacyjnego Kimiego Raikkonena z Q1.