Podział środków i nagród w Formule 1 oparty jest na trzech filarach. Dostęp do pierwszych dwóch mają wszystkie zespoły, a ich wysokość zależy m. in. od wyników osiąganych na torze. Trzeci dotyczy specjalnych premii. Na ich wypłatę w roku 2013 zgodził się Bernie Ecclestone, gdy negocjował z ekipami nowe porozumienie dotyczące startów w F1.
Mercedes zapewnił sobie wypłacanie wielomilionowej premii, jeśli wygra dwa tytuły mistrzowskie wśród konstruktorów i 24 wyścigi. Niemcy spełnili ten wymóg i teraz mogą się cieszyć z dodatkowych przelewów. Premię będą otrzymywać aż do wygaśnięcia obecnego porozumienia. Nastąpi to pod koniec roku 2020.
Dlatego też niemiecki producent nie chce słyszeć o utracie swoich praw. Nalega na to jednak Liberty Media. Amerykańska firma nabyła F1 od Ecclestone'a i od roku 2021 chce prowadzić królową motorsportu na własnych zasadach.
- Gdy Mercedes zdecydował się dołączyć do F1, nie był konkurencyjny. Nie mieliśmy żadnych przywilejów. Wydostaliśmy się z ogromnej dziury. Kosztowało nas to sporo energii i mnóstwa inwestycji, na jakie zdecydował się koncern Daimler. Na pewno nie oddamy tej walki walkowerem. Będziemy bronić własnych interesów - stwierdził Toto Wolff, szef zespołu z Brackley.
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Hołowczyc: Dakar? Chciałbym to zrobić profesjonalnie
Zdaniem niektórych ekspertów, to właśnie Mercedes psuje obecnie rywalizację w F1. Niemcy zbudowali najbardziej wydajny w erze hybrydowej, przez co są niepokonani od roku 2014. Dysponują też największym budżetem.
- Prowadzimy ostrą dyskusję z właścicielami F1. One są przy tym bardzo otwarte i szczere. To nowy styl negocjacji w F1. Nie jestem przekonany, czy każdy to docenia. Jednak jesteśmy w stanie usiąść i porozmawiać. To już duży krok naprzód. Mieliśmy ostatnio spotkanie z Chasem Careyem, był na nim też Ross Brawn. Myślę, że to dobrze, bo może nadać impet tym rozmowom - dodał Wolff.