Szukali zastępcy Kubicy i... prawie zbankrutowali. Mistrz świata nie dostał pieniędzy

Materiały prasowe / Alfa Romeo  / Na zdjęciu: Kimi Raikkonen w rozmowie z inżynierem
Materiały prasowe / Alfa Romeo / Na zdjęciu: Kimi Raikkonen w rozmowie z inżynierem

Obecnie wszystkie zespoły F1 są prężnie funkcjonującymi firmami, które przynoszą zyski. Dekadę temu wyglądało to zgoła inaczej. Lotus był bliski bankructwa po tym, jak szukając zastępstwa Roberta Kubicy ściągnął Kimiego Raikkonena.

W tym artykule dowiesz się o:

Formuła 1 pod rządami Liberty Media zaczęła zmierzać w dobrym kierunku - przynajmniej pod względem finansowym. Otwarcie się na nowe rynki i szeroka promocja w mediach społecznościowych pozwoliły dotrzeć do szerokiego grona odbiorców, co z kolei wywołało ogromne zainteresowanie sponsorów. Dlatego obecnie każda z ekip F1 może być spokojna o swoje finanse i gwarantuje zyski właścicielom.

Przed dekadą sytuacja wyglądała zgoła inaczej, czego najlepszym dowodem są losy Lotusa (obecnie startuje jako Alpine). Zespół z Enstone już w sezonie 2011 miał konkurencyjny bolid, ale Robert Kubica pechowo na początku roku rozbił się w rajdzie samochodowym i doznał poważnej kontuzji. To wykluczyło Polaka na długie lata z F1, a Lotusa pozostawiło bez lidera.

Stajnia z Enstone szukała następcy krakowianina i zwabiła ze sportowej emerytury Kimiego Raikkonena. Szefowie Lotusa zagrali va banque. Zespół spodziewał się występów w środku stawki F1, więc zaproponował Finowi niską pensję podstawową oraz premię w wysokości 42,8 tys. funtów (ok. 50 tys. euro) za każdy zdobyty punkt. Taka propozycja okazała się gwoździem do trumny Lotusa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: strzelecka rywalizacja w Barcelonie. Nowy król wolnych

Szefowie Lotusa już przy okazji pierwszego wyścigu F1 w sezonie 2012 zdali sobie sprawę z tego, że mogą mieć problem, bo "przypadkiem" stworzyli zwycięski bolid. Romain Grosjean, drugi z kierowców zespołu, zakwalifikował się na trzeciej pozycji do pierwszego Grand Prix.

Raikkonen potrzebował trochę czasu, by dojść do formy po dwuletnim rozbracie z F1. Ostatecznie w sezonie 2012 siedmiokrotnie stawał na podium, zwyciężył też w GP Abu Zabi. Eksperci z padoku mówili wprost, że gdyby w tamtym okresie kierowcą Lotusa był Kubica, to Polak zgarnąłby tytuł mistrza świata. Los chciał jednak inaczej.

Fin w pierwszym roku startów w Lotusie zdobył 207 punktów. W kolejnym był równie imponujący. Raikkonen na dwie rundy przed końcem sezonu 2013 miał na swoim koncie 183 "oczek", po czym nagle zabrakło go na starcie GP USA i GP Brazylii. Lotus oficjalnie wytłumaczył to kontuzją pleców u byłego mistrza świata. Prawda była jednak taka, że Raikkonen miał dość zaległości finansowych względem swojej osoby i odmówił występów.

- Raikkonen w ciągu dwóch lat zdobył dla Lotusa 390 punktów. Ówczesny szef zespołu, Gerard Lopez, z pewnością na to nie liczył. Podpisał bowiem z Kimim taki kontrakt, który gwarantował Raikkonenowi 50 tys. euro premii za każdy punkt. To doprowadziło Lotusa niemal do bankructwa. Z samych premii uzbierało się dla Raikkonena prawie 19,5 mln euro - przekazał dziennikarz Heikki Kulta, który napisał biografię "Icemana".

Nieoficjalnie wiadomo, że Raikkonen nie otrzymał pieniędzy zarobionych w Lotusie. Dlatego też Fin uciekł po sezonie 2013 do Ferrari, natomiast zespół z Enstone dwa lata później z powrotem został wykupiony przez Renault. Francuzi musieli wyłożyć ogromne środki, by pokryć straty finansowe powstały wskutek działalności Gerarda Lopeza. W innym razie ekipa zbankrutowałaby.

Czytaj także:
- Ferrari musi obejść się smakiem. Młoda gwiazda przedłużyła kontrakt
- Kolejny Polak na drodze do F1. Podpisał już kontrakt

Komentarze (0)