Mieszkańcy Las Vegas są wściekli. "Oby wyścig doprowadził do bankructwa F1"

PAP/EPA / ETIENNE LAURENT / Na zdjęciu: tor F1 w Las Vegas
PAP/EPA / ETIENNE LAURENT / Na zdjęciu: tor F1 w Las Vegas

GP Las Vegas to najbardziej promowany wyścig w historii Formuły 1. Właściciel F1 wydał na niego co najmniej 835 mln dolarów. Mieszkańcy "miasta grzechu" są jednak wściekli. Ich życie w ostatnich tygodniach zamieniło się w koszmar.

W tym artykule dowiesz się o:

Pierwszy trening Formuły 1 przed GP Las Vegas trwał ledwie 8 minut. Doszło do skandalu po tym, jak Carlos Sainz najechał na właz studzienki kanalizacyjnej i uszkodził bolid. Były to obrazki, jakich królowa motorsportu nie chciała widzieć. Wyścig w mieście słynącym z kasyn i luksusowych hoteli ma stać się nową wizytówką F1. Na razie wygląda to nie najlepiej.

Mieszkańcy Las Vegas są wściekli

GP Las Vegas to wyścig, którego promotorem jest bezpośrednio Liberty Media, czyli właściciel F1. To właśnie amerykańska spółka wyłożyła ponad 200 mln dolarów na działkę, na której zbudowano padok i budynki wykorzystywane przez sędziów. Samo miasto do budżetu imprezy dorzuciło 80 mln dolarów, licząc na zwrot w wysokości 1,3-1,7 mld dolarów w postaci podatków.

Aby ułożyć asfalt na nitce wyścigowej i wybudować trybuny z padokiem, zamknięto kluczowe ulice w Las Vegas. W niektórych miejscach, gdzie kierowcy zwykle mają do dyspozycji cztery pasy jezdni, nagle pojawił się tylko jeden. Mieszkańcy skarżą się, że czas dojazdu do pracy w centrum wydłużył się trzykrotnie. Ceny podnieśli też taksówkarze.

ZOBACZ WIDEO: Czy Janusz Kołodziej marnuje się w Fogo Unii Leszno?

"F1 - największy błąd w historii Las Vegas" - takie filmy zaczęły się pojawiać w sieci, publikowane przez miejscowych blogerów. Królowa motorsportu postanowiła też walczyć z nielegalnym oglądaniem wyścigu. Specjalnymi foliami zabezpieczono widok z mostów i hoteli, które nie wniosły opłat licencyjnych. To wywołuje frustrację wśród "zwykłych" turystów.

- Życie, jakie znałam, skończyło się, gdy rozpoczęła się budowa toru. Frustracja, niedogodności i rażąca pogarda dla mieszkańców są widoczne na każdym kroku - powiedziała portalowi Jalopnik jedna z mieszkanek Las Vegas.

Formuła 1 w Las Vegas postawiła na show, na co skarży się chociażby Max Verstappen. Aktualny mistrz świata uważa, że wyścig w "mieście grzechu" będzie miał niewiele wspólnego ze sportem. Choćby ze względu na wytyczenie toru wzdłuż kultowego The Strip, pełnego kasyn i neonów.

- The Strip to jedno z tych miejsc w USA, które nie należy tylko do mieszkańców. Jest tak dobrze znany wielu osobom z zewnątrz, że wszyscy mamy poczucie jego własności. Mam nadzieję, że miejscowi choć trochę zyskają na niedogodnościach, z jakimi przyszło im się mierzyć - skomentował z kolei Drake Donovan, który dotarł do Las Vegas na coroczny pokaz SEMA.

Czy warto się poświęcać dla F1?

Wiele miast decyduje się na współpracę z F1, by zwiększyć ruch turystyczny. W przypadku Las Vegas i tak jest on ogromny, gdyż każdy chce zobaczyć popularne neony i kasyna. - Od pracowników i pracodawców słyszę same skargi. Nie chcą nawet pracować w weekend wyścigowy. Jeden z nich musiał zaoferować specjalne premie, by ktokolwiek przyszedł do pracy - powiedziała Lisa Lindell, lokalna dziennikarka.

- Przeprowadziłam się tutaj z Houston i teraz ruch uliczny przypomina mi warunki drogowe, jakie panowały tam w mieście podczas ewakuacji z powodu huraganu. Widziałam nawet samochody z naklejkami "p***ć F1" - dodała Lindell.

GP Las Vegas ma być połączeniem show ze sportem (fot. Greg Nash)
GP Las Vegas ma być połączeniem show ze sportem (fot. Greg Nash)

Jeśli ktoś w ostatnich tygodniach odwiedził Las Vegas w celach turystycznych, miał prawo narzekać. - Liczne ograniczenia na The Strip uniemożliwiają podróżowanie. Największa i najlepsza kładka dla pieszych jest zakryta płachtą. Nawet słynne fontanny są odcięte od ludzi - ujawnił turysta David Fox, który postanowił spędzić urlop w "mieście grzechu" na kilka dni przed wyścigiem F1.

- Nasz taksówkarz skarżył się, że miasto zapłaciło kupę pieniędzy za naprawę nawierzchni na The Strip, aby była super gładka, ale inne okoliczne drogi są fatalne. Miasto nie może sobie pozwolić na remont ulicy, aby ktoś korzystał z niej przez jeden weekend - dodał Fox.

- Wszyscy nienawidzą wyścigu F1 - to słowa kierowcy aplikacji Lyft, który zrezygnował z pracy podczas weekendu wyścigowego. Ma on nadzieję, że GP Las Vegas doprowadzi do bankructwa królowej motorsportu. Problemy mają nie tylko zmotoryzowani. Zamknięcie niektórych dróg sprawiło, że na chodnikach tłoczą się piesi, bo nie mają dostępu do niektórych kładek i przejść.

Czy F1 popełniła błąd?

- Ogromna liczba osób obwinia F1 za sytuację na drogach, ale asfaltu na niektórych ulicach w Las Vegas nie wymieniano od 20 lat. Wyścig to tylko trzy dni. Później region będzie czerpał z tego profity - powiedział serwisowi Jalopnik inny z mieszkańców, który akurat jest entuzjastą GP Las Vegas.

Mężczyzna podał przykład finału Super Bowl, kiedy to władze Las Vegas również ograniczyły ruch w centrum, zamknęły kilka ulic i nikt nie robił takiej afery. - Jeśli Formuła 1 zrobiła coś złego, to postawiła na niewłaściwych menedżerów i polityków - dodał rozmówca amerykańskiego serwisu.

- Każdy hotel próbował wmówić pracownikom, że wszyscy odniesiemy korzyści z F1. Jednak to oni wygrywają. My nie. Mieszkańcy mogą narzekać, ale to branża hotelarsko-restauracyjna cieszy się z każdego zarobionego dolara - powiedział anonimowo przedstawiciel związku kulinarnego z Las Vegas.

Mieszkańcom Las Vegas nie podoba się organizacja wyścigu F1 (fot. Caroline Brehman)
Mieszkańcom Las Vegas nie podoba się organizacja wyścigu F1 (fot. Caroline Brehman)

- Co nam powiedziano przed GP Las Vegas? Abyśmy wyszli wcześniej z domu, zaparkowali gdzieś indziej, skorzystali z pociągu albo autobusu. "Nie spóźnij się, bo to nie nasz problem". F1 nie zrozumiała istoty Las Vegas i The Strip. Widzą tylko ulice na mapie, pokoje hotelowe na sprzedaż i pieniądze. Vegas może się różnić od innych miast, ale to wciąż miasto, gdzie ludzie żyją, pracują i wychowują dzieci - powiedział Evan, członek związku pracowników branży rozrywkowej.

- Na każdego bogatego fana F1 przypada setka zwykłych turystów, którzy rezygnują z wizyty w Las Vegas ze względu na podwyżki cen i niedogodności w mieście. Organizatorzy innych imprez to widzą i jeśli wyścig powróci tu za rok, to przeniosą swoje wydarzenia w inne miejsce - ocenił inny mieszkaniec. Kolejny stwierdził, że "liczy na bankructwo F1".

Co na to wszystko oficjele? Biuro burmistrza wydało komunikat, w którym zapewnia, że GP Las Vegas to "jeden z najbardziej agresywnych i imponujących projektów sportowych" na świecie. - Organizujemy wydarzenie, jakiego nigdzie wcześniej nie widziano - stwierdziła Renee Wilm, szefowa wyścigu F1 w "mieście grzechu".

- W Monako i Singapurze też mamy wyścigi uliczne, ale Las Vegas to miasto, które żyje 24 godziny na dobę. Tutaj aktywność nigdy się nie kończy. Nie ma instrukcji, jak to wszystko zrobić bez żadnych przeszkód - dodała Wilm.

Z szacunków szefowej GP Las Vegas wynika, że wyścig wygeneruje przychody rzędu 1,7 mld dolarów. Dodatkowo przed kolejnymi edycjami dolegliwości dla mieszkańców będą mniejsze, gdyż świeżo położony asfalt ma wytrzymać co najmniej sześć lat.

Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
- Brad Pitt nie będzie się ścigał w Las Vegas. Materiał filmowców trafi do kosza?
- Chodzi tylko o pieniądze? Verstappen krytykuje GP Las Vegas

Źródło artykułu: WP SportoweFakty