Weekend Formuły 1 z GP Kanady zaczął się mocno chaotycznie od awarii monitoringu w pierwszym treningu, a dodatkowo pogoda była mocno niestabilna - zarówno w piątek, jak i w sobotę. Część sesji przebiegała pod hasłem mokrego toru i tu mamy jedną istotną informację. Opony.
To jest ewidentny blamaż Pirelli, że tak wcześnie, czyli przy jeszcze bardzo mało przyczepnym, zdecydowanie mokrym torze, szybsze okazują się opony przejściowe. Jest to bardzo niebezpieczne i nie powinno mieć miejsca. Przekonał się o tym chociażby Carlos Sainz, rozbijając bolid w drugiej połowie trzeciego treningu.
Perfekcja Verstappena i niezadowolenie z Pereza
Kilkukrotnie zmieniające się warunki w sobotę ostatecznie oznaczały wysychający tor w trakcie kwalifikacji do GP Kanady. W Q1 jeszcze było trochę za wcześnie na opony gładkie. Ogromne wrażenie podczas treningów i kwalifikacji robił natomiast Max Verstappen. W zmieniających się mocno warunkach nie było u niego śladu jakiegokolwiek błędu. Z Holendra biła pewność, pomimo mocno ograniczonej przyczepności, zmieniających się warunków i dość przecież technicznego charakteru toru, która była poza zasięgiem konkurencji.
ZOBACZ WIDEO: Ależ przymierzyła. Gol stadiony świata
Pod koniec Q2, kiedy niemal wszyscy założyli opony miękkie… zaczęło padać. Idealny scenariusz, którym niektórzy zostali zaskoczeni, jak chociażby Charles Leclerc i Sergio Perez. To symptomatyczne, że mamy kolejne kwalifikacje z rzędu, gdzie tych dwóch kierowców ma nieproporcjonalnie duże problemy w stosunku do swoich kolegów z zespołu. Dziwne.
Plotki o niezadowoleniu z Pereza w Red Bull Racing stają się coraz głośniejsze. Tymczasem jeszcze niedawno Meksykanin był dla zespołu... za szybki. W Kanadzie po raz trzeci z rzędu nie był w stanie dostać się do Q3 przy jednoczesnej dominacji Verstappena.
Wyczucie chwili
Oczywiście w Montrealu w Q2 wyczucie czasu było kluczowe. Liczba okrążeń, które faktycznie były szybsze na oponach miękkich, a nie przejściowych, była mocno ograniczona. Początek Q3, w związku z pogorszeniem warunków, oznaczał powrót do bieżnikowanych opon. Wariactwo, ale jednak wyrównujące szanse, jak pokazuje chociażby wynik Alexandra Albona w Q2 czy Nico Hulkenberga w Q3.
Szampański nastrój w Haasie został nieco utemperowany po nałożeniu kary na Nico Hulkenberga za zignorowanie czerwonej flagi. Równolegle z Niemcem o trzy miejsca na starcie został przesunięty Carlos Sainz za blokowanie. Zajście wyglądało trochę tragikomicznie, ponieważ najbardziej poszkodowany był Pierre Gasly i kilkukrotnie miał "szczęście" trafić właśnie na Ferrari. Tragikomicznie, bo niebezpiecznie.
Długa prosta w Montrealu prowokuje trochę tego typu sytuacje i przy ogromnych różnicach prędkości o nieporozumienie jest bardzo łatwo. Trzeba to brać pod uwagę i nie wierzę żeby choćby na briefingu kierowców ten temat nie był poruszany. Rozumiem więc w pełni wzburzenie Gasly'ego, bo z jednej strony jest kwestia bezpieczeństwa, a dodatkowo, celowo czy nie, ale Sainz zrujnował mu po prostu weekend.
Po konfrontacji z karami wyszło na to, że linia startowa prezentuje się dla Mercedesa dużo bardziej optymistycznie niż przewidywał to Toto Wolff. Trzecia i czwarta pozycja to całkiem dobry start. Tym bardziej, że choćby tacy kierowcy jak Leclerc, Perez czy Sainz startowali z tyłu.
Russell nie wytrzymał presji
Już na polach startowych widać było pełną zgodność co do strategii, przynajmniej jeśli chodzi o pierwszą dziesiątkę, bo wszyscy postawili na pośrednią mieszankę. Miejsce startowe w Montrealu jest mocno specyficzne. Po pierwsze jest bardzo blisko od linii startowej do pierwszego zakrętu, po drugie dużo zależy od tego, po której stronie toru się startuje. Podczas minionego Grand Prix było to tym bardziej istotne, że sobota była wyjątkowo deszczowa, a zatem mieliśmy znacznie mniej "nagumowany" tor.
Hamilton startując z trzeciej pozycji dysponował po prostu lepszą przyczepnością niż drugi na starcie Alonso. Brytyjczyk to wykorzystał. Kolejnych dwanaście okrążeń to bardzo interesująca rywalizacja dwóch Mercedesów z jednym Astonem Martinem, czyli Alonso. Verstappen bardzo szybko wyszedł ze strefy DRS i tym samym był poza zasięgiem, mając jeszcze czas na lekki teatr w formie niezbyt trudnych do odkodowania informacji radiowych. Jeśli jedzie się o pół sekundy na okrążeniu szybciej od konkurencji i mówi się o braku przyczepności, to wiadomo, że jest to zmyłka.
Sensacją wyścigu był dla mnie Fernando Alonso. To, że Aston Martin jest coraz bliżej Red Bulla było jasne, ale, że na długim dystansie Hiszpan był szybszy od Lewisa Hamiltona i jednocześnie jechał mocno zbliżonym tempem do Maxa Verstappena, to naprawdę duży postęp. Presji nie wytrzymał z kolei George Russell, a szkoda bo rywalizacja między Mercedesami byłaby bardzo interesująca.
Błąd, który nie powinien się zdarzyć, minimalnie źle dobrana trajektoria w jednej z szykan, z których Kanada słynie i efekt oczywisty - kontakt ze ścianą. Szkoda tym bardziej, że przecież Mercedes prezentował w Kanadzie poziom powyżej oczekiwań, więc strata tak cennych punktów tym bardziej boli.
Leclerc oddala się od Ferrari?
Z samej różnicy czasowej na mecie nie interpretowałbym zbyt wiele. Oczywiście to super wynik dla Alonso, również dla Hamiltona. Mieliśmy kolejne podium, gdzie wszyscy są całkowicie szczęśliwi, a to nie zawsze jest norma. Pamiętajmy jednak, że mieliśmy dwie fazy neutralizacji znacząco ograniczające przewagę Verstappena, a stosunkowo niskie temperatury w Montrealu nie do końca służyły Red Bullowi, który konstrukcyjnie nastawiony jest bardziej na tak kluczową w ostatnich latach oszczędność i niskie zużycie opon, a nie generowanie temperatury. To miało spore znaczenie w Kanadzie.
W moim odczuciu status quo, jeśli zostało naruszone, to nie w takim wymiarze jak mogło się to wydawać po Kanadzie, ale bezsporne jest to, że Alonso i Hamilton prezentują bardzo dobrą formę, co ma swoje odbicie w punktacji.
Jeszcze jedno przemyślenie, być może lekko spekulacyjne, ale powoli wkraczamy w okres transferowych spekulacji, bo otwiera się rynek kierowców. Po sobocie Leclerc mocno publicznie komunikował swoje niezadowolenie z kolejnego błędu taktycznego swojego teamu. Mówił jasno, że miał plan, wiedział konkretnie co trzeba zrobić, a Ferrari go nie posłuchało i popełniło błąd. Kolejny. Tu widzę możliwość pewnych zmian.
Czytaj także:
- Awantura o kask legendy F1. Interweniowała rodzina
- Absurdalne żądania Hamiltona. Fortuna dla mistrza?