Mercedes przyłożył rękę do kary dla Red Bulla? Niemcy mają najwięcej do zyskania

Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton
Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton

Ostatnie sygnały z F1 wskazują, że Mercedes w sezonie 2023 będzie bardziej konkurencyjny. Dlatego to właśnie niemiecka ekipa zyska najmocniej na karze dla Red Bulla za przekroczenie limitu wydatków - pisze Jarosław Wierczuk.

Kara. Mówi się, że nieuchronność kary, świadomość tej nieuchronności jest kluczowa. Dobrze się chyba stało, że Red Bull Racing został ukarany za przekroczenie wydatków, a jednak nie mogę zignorować myśli o symbolice tejże kary. Przypomnijmy, że sprawa przekroczenia dozwolonego budżetu w zeszłym roku wyszła na jaw już dość dawno. Dotarła do opinii publicznej za pośrednictwem Mercedesa, a konkretnie Toto Wolffa i już tylko ten fakt każe zastanowić się nad szczelnością struktur FIA.

Z ogłoszeniem decyzji w tej sprawie zwlekano jednak niemal tak długo, jak Gunther Steiner opóźnia ogłoszenie składu kierowców na nadchodzący sezon. I nagle ową decyzję ogłoszono. Raptem kilka dni po śmierci legendarnego założyciela firmy Red Bull. Czy jest słuszna? Pewnie tak. Czy powoduje pewien niesmak? Moim zdaniem tak.

Mercedes zyska na karze dla Red Bulla

Czy konsekwencje, które zespół ma ponieść są proporcjonalne do winy? Tutaj znowu nie mogę odbiec od pewnych przemyśleń i skojarzeń z Mercedesem, bo w zasadzie jest tak - tytułu zeszłorocznego Maxowi Verstappenowi zabrać nie mogą. To byłaby zupełna abstrakcja i od początku taką opcję odrzucano. W aktualnym sezonie Mercedes się nie liczy, ale im bliżej końca, tym jego forma wyraźnie wzrasta i różne sygnały pozwalają przewidywać jego wysoką konkurencyjność w przyszłym roku.

W takich okolicznościach okazuje się, że Red Bull musi nie tylko zapłacić wysoką karę (7 mln dolarów), ale przede wszystkim będzie zmuszony ograniczyć prace w tunelu aerodynamicznym nad przyszłorocznym bolidem o 10 proc. Christian Horner "wycenia" ten cios na pomiędzy 0,25 a 0,5 s, w zależności od toru.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Miss Euro 2016 znowu na trybunach

0,5 s na okrążeniu to w dzisiejszych realiach przepaść. Oczywiście nie jest to oddelegowanie na koniec stawki, ale przy zbliżonej konkurencyjności dwóch lub więcej zespołów, może spokojnie decydować o zdobyciu bądź nie tytułu. Właśnie dlatego Mercedes nasuwa mi się na myśl i poprzestańmy tylko na tym.

Mercedes goni Red Bulla

Konkurencyjność… jaka jest, każdy widzi. W kwalifikacjach do GP Meksyku w Q2 pierwszą piątkę dzieliło 0,06 s. Praktycznie nic. Decydujące Q3 to przede wszystkim kolejny popis genialnej jazdy Verstappena i również kolejne potwierdzenie aktualnej prędkości Mercedesa. Myślę, że ekipa Red Bulla czuła się w sobotni wieczór dość pewnie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę ich prędkość na prostych i związaną z tym trudność wyprzedzania, ale warto zauważyć, że gdyby nie drobny błąd Russella, to losy pole position mogłyby być inne.

Ten geniusz Max Verstappena jest nie mniej, a chyba bardziej widoczny od momentu zdobycia przez Holendra tytułu na Suzuce. Pościg za Lewisem Hamiltonem w Teksasie spokojnie przejdzie do klasyki, a idealne okrążenie w Meksyku w końcówce Q3 jest nie mniej warte. Bardzo niska z natury przyczepność tutejszego toru często wymusza błędy. Oczywiście nie jest to Singapur czy Monako, ale idealne okrążenie jest tu naprawdę niezwykłą sztuką i ten wyczyn, w moim przekonaniu, udał się z czołówki jedynie Verstappenowi.

Kierowcy Mercedesa pokpili start w GP Meksyku
Kierowcy Mercedesa pokpili start w GP Meksyku

W innych przypadkach albo było za wolno albo pojawiały się drobne błędy. Nieprzypadkowo George Russell narzekał na blokujące w trakcie hamowania koła. Charakter wybranych zakrętów, duże różnice prędkości i niska, aczkolwiek zmieniająca się przyczepność czynią precyzyjne dobranie punktów hamowania dużym wyzwaniem.

Ta genialna, a przede wszystkim skuteczna jazda Verstappena widoczna była również na starcie. Bardzo sprawnie poradził sobie z wyjątkowo długim odcinkiem pomiędzy linią startu a pierwszym zakrętem, a więc z potencjalnymi atakami konkurencji. Zagrożeniem był oczywiście startujący z pierwszej linii Russell, ale równocześnie Hamilton, który po pierwszej serii zakrętów przechytrzył swojego kolegę z zespołu.

Kulturalna jazda po starcie Russella, który ewidentnie nie chciał powtórki z Teksasu była jednak dość kosztowna. Stracił nie tylko drugą pozycję, ale na zamieszaniu skorzystał również Perez ku ekstazie lokalnej publiczności.

Trzeba jednak powiedzieć, że taka zmiana rozkładu sił, czyli Mercedes zamiast Ferrari rywalizujący z Verstappenem, ma w sobie powiew świeżości. Jest to też oczywiście aspekt sentymentalny, bo mamy do czynienia z powtórką tak przecież emocjonującej walki z zeszłego sezonu pomiędzy Maxem i Lewisem.

Parę słów o strategii

Strategia? Tak, jak zwykle była ważna i można było odnieść wrażenie, że dwa walczące o zwycięstwo teamy próbowały się wzajemnie przechytrzyć i zaskoczyć. Naprawdę wyjątkowo rzadko zdarza się bowiem żeby bezpośredni konkurent tak długo w trakcie wyścigu nie znał de facto strategii przeciwnika.

Start Verstappena na bardziej miękkiej mieszance niż rywale z Mercedesa był interpretowany jako oczywiście chęć obrony na starcie (co było kluczowe), ale równocześnie jako z założenia odrębna strategia (czytaj z dodatkowym pit-stopem) w stosunku do Mercedesa. Ekipa Toto Wolffa była przekonana, że przechytrzy Red Bulla. Wyraźnie widać było w komunikacji radiowej to pozytywne nastawienie z niemal wyciągniętą ręką po tak upragnione, pierwsze w tym sezonie zwycięstwo.

Red Bull z kolei zastosował swoją strategię perfekcyjnie również dlatego, że idealnie ją maskował. W krytycznym momencie, kiedy przewaga Verstappena nad Hamiltonem wynosiła 10-12 sekund, a na dodatkowy pit-stop potrzebne było 15 sekund, stratedzy Mercedesa byli przekonani, że Max nie jest w stanie w większym tempie odjechać od Lewisa. Tymczasem on nie musiał w cale odjeżdżać, a to jest duża różnica.

Widać było w tym wszystkim lekką naiwność Mercedesa. Tor w Meksyku nie należy bowiem do obiektów najbardziej eksploatujących opony, a konkurencyjność twardej mieszanki już któryś raz w aktualnym sezonie jest poniżej oczekiwań zarówno pod względem szybkości, jak i potencjalnej nadwyżki żywotności nad bardziej miękkimi mieszankami.

W efekcie to Red Bull zaskoczył Mercedesa, a Max Verstappen ustanowił nowy rekord największej liczby zwycięstw w trakcie jednego sezonu. Oczywiście jest to trochę relatywne, bo za czasów np. Michaela Schumachera liczba wyścigów w sezonie była nieco mniejsza, ale to przecież nie umniejsza dokonań Holendra. Szkoda Sergio Pereza, który w wyniku słabego pit-stopu stracił szanse na bardzo realne drugie miejsce, ale z kolei dzięki kiepskiej formie Ferrari ponownie wskoczył na drugą pozycję w klasyfikacji sezonu. Niebawem okaże się, czy obroni ją do końca rozgrywek.

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
Bojkot w F1. Już nie tylko Verstappen
Lewis Hamilton odpowiada Fernando Alonso. Gorąco w F1

Źródło artykułu: