Kluby fitness, siłownie, aquaparki i baseny zostały zamknięte na mocy czwartkowego rozporządzenia rządu. Władze uznały, że jest to konieczne, żeby ograniczyć lawinowo rosnącą liczbę zachorowań na koronawirusa, która niebezpiecznie zbliża się do 10 tysięcy przypadków dziennie.
W piątek skorygowano decyzję o całkowitym zamknięciu wymienionych obiektów i postanowiono, że będą one dostępne dla zawodowych sportowców oraz dla uczniów i studentów w ramach zajęć na uczelni lub w szkole. Ale to w żaden sposób nie zmienia sytuacji przedsiębiorców z branży fitness, którzy stanowczo sprzeciwiają się ponownemu lockdownowi.
Tysiące stracą pracę
Tłumaczą, że jeśli znowu będą musieli wstrzymać działalność na ponad dwa miesiące, tak jak między połową marca a początkiem czerwca, ich firmom grozi upadek - załamie się gałąź gospodarki, która jest warta miliardy złotych, daje pracę około 150 tysiącom osób i jest tworzona głównie przez małych polskich przedsiębiorców. Gałąź, którą rząd powinien raczej wspierać, niż rzucać jej kłody pod nogi, bo gdyby co druga niećwicząca osoba stała się aktywna, budżet państwa oszczędzałby 3 miliardy złotych w skali roku.
ZOBACZ WIDEO: Branża fitness nie wytrzyma kolejnych obostrzeń. "U nas nawet tłumów nie ma, więc o co chodzi?"
Badania świadczą na ich korzyść
Argumentów mają więcej i nie tylko z zakresu ekonomii. Zaznaczają, że na terenie całej Polski nie było ani jednego ogniska zakażeń w klubach fitness i na basenach, a standardy bezpieczeństwa epidemiologicznego są tam bardzo wysokie. W piśmie skierowanym w piątek do premiera Mateusza Morawieckiego przez Polską Federację Fitness oraz Federację Pracodawców Fitness przytaczane są badania naukowe, które wykazały, że regularny wysiłek fizyczny może wręcz pomóc w zwalczeniu pandemii, bo podnosi odporność i zmniejsza ryzyko zakażeń dróg oddechowych o około 30 procent.
Nadzieja w Gowinie
Pismo wysłane do premiera, sobotni protest z udziałem około półtora tysiąca osób na Placu Zamkowym w Warszawie oraz duża uwaga, jaką branży sportowo-rekreacyjnej poświęcają od czwartku media, daje walczącym o przetrwanie przedsiębiorcom pierwsze sukcesy. W poniedziałek o godzinie 13:45 dojdzie do zdalnego spotkania reprezentantów środowiska z wicepremierem, minister rozwoju, pracy i technologii Jarosławem Gowinem.
- Chcielibyśmy pochwalić pana ministra Gowina za to, że zareagował, że jest skłonny naprawić czyjś błąd, zmienić czyjąś zbyt pochopną decyzję. Należy mu się za to wielki szacunek, bo rzadko się zdarza, żeby jakiś rząd w takiej sytuacji był gotowy usiąść do rozmów i ewentualnie zrobić krok w tył - mówi nam Tomasz Napiórkowski z Polskiej Federacji Fitness.
Gowin już zapowiedział, że państwo nie zostawi tego środowiska bez pomocy. Zdradził też, że w czasie piątkowego gospodarczego sztabu kryzysowego z udziałem premiera jednomyślnie uznano, że w branżach objętych obostrzeniami ich skala "powinna być minimalizowana, a tempo ich odmrażania tak szybkie, jak to możliwe".
Te słowa dobrze wróżą polskiemu fitnessowi przed poniedziałkiem. - Cała nasza branża patrzy na pana premiera Gowina z ogromną nadzieją. Trzymamy kciuki za to, żeby ustaleniami z naszego spotkania mogły się chwalić obie strony - podkreśla Napiórkowski.
10 osób kontra minister
Z ministrem Gowinem będzie rozmawiać pięciu przedstawicieli obiektów branżowych o różnej skali, od najmniejszych do największych, oraz pięciu przedstawicieli branży basenowej. - Przedstawimy wszystkie argumenty przeciwko zamknięciu naszych biznesów - społeczne, ekonomiczne, medyczne i po prostu racjonalne - zapowiada Napiórkowski.
- Jesteśmy otwarci na korekty przepisów. Choć już i tak są one dla nas bardzo rygorystyczne, możemy zgodzić się na to, żeby jeszcze je zaostrzyć, ale nie do poziomu, który będzie dla nas oznaczał nierentowność - dodaje.
Założyciel Polskiej Federacji Fitness przyznaje, że jeśli władze nie zmienią swojej decyzji i nie pozwolą działać siłowniom, klubom fitness i basenom, dla większości związanych z nimi biznesmenów oznacza to po prostu koniec. - Ludzie stracą do nas zaufanie. Opieramy się na systemie abonamentowym, a klienci nie wykupią przecież abonamentu, nie mając pewności czy będą mogli z niego korzystać. Budowanie u nich wątpliwości to niszczenie naszego rynku - tłumaczy.
Nie chcą obchodzić prawa
- Chcemy działać, bo nie ma żadnych przesłanek, żeby twierdzić, że powstają u nas ogniska koronawirusa - powtarza Napiórkowski. Podkreśla, że jego branża potrzebuje jasnego komunikatu, że może robić swoje w oparciu o obowiązujące przepisy. Nie chce być zmuszona do obchodzenia prawa. Zamieniania siłowni w miejsca, gdzie za pieniądze można testować sprzęt sportowy. Organizowania w klubach fitness zawodów sportowych w cross ficie, albo nawet tworzenia w swoich lokalach "kościołów zdrowego ciała", bo miejsca kultu religijnego pozostają otwarte dla wiernych. A to wszystko już się w Polsce dzieje.
Klienci zagrzewają do walki
Pozytywną stroną trudnej dla polskiego fitnessu sytuacji jest fakt, że murem stanęli za nim klienci. Internetową petycję przeciwko zamknięciu obiektów sportowo-rekreacyjnym w ciągu jednego dnia podpisało 120 tysięcy osób. - To wiele dla nas znaczy. Tak jak komentarze naszych klubowiczów, którzy mówią, że możemy sobie zamykać kluby i siłownie, a oni, jak będzie trzeba, i tak sami je sobie otworzą - kończy Napiórkowski.
Czytaj także:
Centrum fitness ma sposób na obejście decyzji rządu. Będzie sklepem i... kościołem
Nowe obostrzenia. Protest branży fitness w Warszawie. Rafał Trzaskowski zabrał głos