Z Sewilli - Dariusz Faron, WP SportoweFakty
Zwykło się mówić, że każda dobra drużyna ma swój "mecz założycielski". Wielki i najczęściej nieoczekiwany sukces, po którym piłkarzom rosną skrzydła. Wystarczy przypomnieć chociażby zwycięstwo kadry Adama Nawałki nad reprezentacją Niemiec na Stadionie Narodowym. Nie wiadomo, co przyniesie przyszłość, ale zespół Paulo Sousy właśnie rozegrał mecz, o którym kiedyś powiemy być może: "od niego wszystko się zaczęło".
Biało-Czerwoni wreszcie zagrali tak, jak zapowiadali - z niesamowitą determinacją i pozytywną "agresją", a akcje obronne z końcówki można określić mianem heroicznych. Sukces kadry cieszy tym bardziej, że akurat w sobotę nikt na nią nie stawiał.
"Zbudujemy świątynię tak piękną i wielką, że wszyscy, którzy ją zobaczą, wezmą nas za szaleńców" – tak podobno brzmiało motto budowniczych XVI-wiecznej gotyckiej katedry Najświętszej Marii Panny, która jest największą dumą Sewilli. Przed sobotnim meczem na Estadio La Cartuja za szaleńca można było za to uznać kogoś, kto wierzył, że Biało-Czerwonym uda się urwać Hiszpanom punkt.
ZOBACZ WIDEO: Boniek zaczyna rozumieć, że popełnił błąd? "Ma wobec siebie jakieś wyrzuty"
Koniec koszmaru Alvaro Moraty
Jeśli w 25. minucie sobotniego starcia ktoś usłyszał na stadionie huk, był to zapewne kamień spadający z serca Alvaro Moraty. Przed spotkaniem na Półwyspie Iberyjskim to właśnie o napastniku Hiszpanów mówiło się najwięcej jako o tym, przez którego drużynie Luisa Enrique nie udało się wygrać meczu ze Szwecją. Kilka dni temu został wygwizdany, tak jakby jedynie on odpowiadał za problemy zespołu ze strzelaniem goli.
W sobotnim meczu Morata zamknął krytykom usta przed upływem drugiego kwadransa. Gerard Moreno wstrzelił piłkę z prawej strony, a snajper gospodarzy dopełnił formalności. Początkowo sędzia zasygnalizował spalonego, jednak chwilę później hiszpańscy kibice oszaleli z radości. Luis Enrique, który mimo zmasowanej krytyki Moraty w mediach, znów na niego postawił, mógł czuć satysfakcję.
Gol Hiszpanów zabolał tym bardziej, że wcześniej wszystko układało się według planu Polaków.
Odwaga Paulo Sousy i nerwy Luisa Enrique
Naszemu selekcjonerowi na pewno nie zabrakło odwagi. Zresztą Portugalczyk nie byłby sobą, gdyby nie zaskoczył składem. W sobotę od początku nieoczekiwanie zagrał Karol Świderski, który miał wspierać Roberta Lewandowskiego, a na lewej stronie w miejsce Macieja Rybusa wskoczył Tymoteusz Puchacz. Jak na mecz z Hiszpanią, było to bardzo ofensywne zestawienie.
Wspomniana odwaga Sousy opłaciła się, Polacy mogli się podobać. Pod własną bramką grali agresywnie, a kiedy nadarzała się okazja, szukali groźnych wypadów. Po jednej z takiej akcji tuż nad poprzeczką huknął Mateusz Klich. Luis Enrique najwyraźniej nie był zadowolony z przebiegu spotkania. Po kwadransie przywołał do siebie Marcosa Llorente i coś nerwowo tłumaczył mu przy linii.
W pierwszej połowie selekcjoner rywali dwa razy poczuł zapewne wielką ulgę, bowiem po golu Moraty Biało-Czerwoni powinni wyrównać. W 35. minucie Robert Lewandowski świetnie zacentrował do Karola Świderskiego, ale ten z najbliższej odległości fatalnie przestrzelił.
"Świderek" mógł zrehabilitować się jeszcze zanim sędzia Daniele Orsato zaprosił piłkarzy na przerwę. Tym razem napastnik PAOK-u uderzył kąśliwie zza pola karnego. Gospodarzy uratował słupek, a Unai Simon znakomicie wybronił dobitkę "Lewego" i do przerwy przegrywaliśmy 0:1.
Na kłopoty Lewandowski
Jeśli Hiszpanie myśleli, że będzie już tylko z górki, z błędu wyprowadził ich w 54. minucie Robert Lewandowski. Wielcy piłkarze mają to do siebie, że potrafią zrobić coś genialnego pod presją, gdy są w ogniu krytyki. W meczu ze Słowacją nasz kapitan zawiódł, ale tym razem stanął na wysokości zadania. Snajper Bayernu Monachium fenomenalnie uderzył głową, wykorzystując dośrodkowanie Jóźwiaka. Pau Simon wyciągnął się jak struna, ale tym razem nie miał szans. Przed spotkaniem hiszpański napastnik Ferran Torres zapowiadał, że obrońcy gospodarzy "zjedzą Lewandowskiego", ale, jak widać, skończyło się tylko na słowach.
Przez moment wydawało się, że czar pryśnie, zanim Polacy złapią wiatr w żagle. Bardzo głupi błąd popełnił Moder, który nadepnął w polu karnym Moreno. Uszło to uwadze sędziemu, ale VAR zazwyczaj "widzi" wszystko, więc Orsato wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł sam poszkodowany. Najpierw uratował nas słupek, potem Alvaro Morata, który fatalnie przestrzelił, dobijając strzał kolegi.
Później, choć momentami broniliśmy się rozpaczliwie, nie daliśmy już sobie wyrwać remisu. Przed ostatnią kolejką fazy grupowej Polacy ciągle są w grze o awans z jednym punktem na koncie.
Piłkarze Sousy na pewno mają dziś coś wspólnego z budowniczymi katedry Najświętszej Marii Panny - dokonali czegoś, w co początkowo nikt nie wierzył. Oby sobotni mecz stał się fundamentem pod coś równie imponującego jak słynna sewilska świątynia.
Hiszpania - Polska 1:1 (1:0)
1:0 - Alvaro Morata 25'
1:1 - Robert Lewandowski 54'
Żółte kartki: Pau Torres - Mateusz Klich, Jakub Moder, Kamil Jóźwiak, Robert Lewandowski
Sędzia: Daniele Orsato (Włochy)
Hiszpania: Unai Simon – Marcos Llorente, Pau Torres, Aymeric Laporte, Jordi Alba – Rodri, Koke (67. Pablo Sarabia), Pedri – Gerard Moreno (67. Fabian Ruiz), Alvaro Morata (87. Mikel Oyarzabal), Dani Olmo (62. Ferran Torres)
Polska: Wojciech Szczęsny – Bartosz Bereszyński, Kamil Glik, Jan Bednarek (85. Paweł Dawidowicz) - Tymoteusz Puchacz, Kamil Jóźwiak, Jakub Moder (85. Karol Linetty), Mateusz Klich (56. Kacper Kozłowski), Piotr Zieliński - Karol Świderski (67. Przemysław Frankowski), Robert Lewandowski