W organizmie mistrza olimpijskiego z Aten wykryto niedozwoloną ostarynę. Aleksander Powietkin miał spotkać się w ringu z Haitańczykiem Bermane Stivernem, a w stawce był pas tymczasowego czempiona wagi ciężkiej World Boxing Council. Prezydent federacji, Mauricio Sulaiman, kiedy tylko dowiedział się o wynikach badań Rosjanina, błyskawicznie stwierdził, że nie ma mowy o tym, by sankcjonować tę walkę.
Potyczki ze Stivernem i tak nie było, bo dawny czempion nie chciał rywalizować z "napompowanym" rywalem, rezygnując z opiewającej na ponad milion dolarów gaży. Obóz Powietkina na czele z miliarderem Andriejem Riabińskim nie zamierzał przejmować się dopingową aferą i w zastępstwie ściągnięto "Rycerzowi" Francuza Johanna Duhaupasa.
Dla Powietkina doping nie jest pierwszyzną, bowiem w maju został przyłapany na stosowaniu meldonium. Kpiną jest, że zawodnik na wspomagaczach wyszedł do ringu i stoczył walkę wyjętą spod prawa. Znokautował w szóstej rundzie Duhaupasa, który przez kilka minut dochodził do siebie po zainkasowaniu lewego sierpowego. Sprowadzony na ostatnią chwilę "Gad" nie był przygotowany do takiego starcia. Ba, nie zabrał ze sobą nawet charakterystycznego obuwia dla pięściarzy. Publiczności w Jekaterynburgu egzekucja się podobała - były wiwaty, oklaski i zabawa.
Riabiński i jego świta ignorując wyniki badań antydopingowych, wykonała symboliczny gest, dając przyzwolenie na jawne stosowanie zakazanych środków. Tłumaczenia, że sztucznie rozdmuchana afera jest tylko prowokacją skierowaną przeciwko Bogu ducha winnym Rosjanom są żenujące. Nie akceptuję sytuacji, gdy ktoś pluje na boks, na czystość rywalizacji i świetnie się przy tym bawi.
Piotr Jagiełło
Przeczytaj inne teksty autora >>>
ZOBACZ WIDEO Ewa Brodnicka wspomina, jak poskromiła pijanego adoratora