- Nie powinien też porywać się na walkę z Huckiem. Teraz ma szansę, żeby wreszcie zarobić jakieś godziwe pieniądze. Słyszałem, że za walkę o mistrzostwo świata dostał tylko 65 tysięcy dolarów. A wiadomo, że na przykład Szpilka za walkę z kelnerem zgarnął dwa razy więcej - dodaje Skrzecz.
Michał Bugno: Przed walką Krzysztofa Głowackiego z Marco Huckiem podkreślał pan, że choć reprezentant Niemiec jest zdecydowanym faworytem, Polaka nie można stawiać na straconej pozycji. Uważał pan, że nawet jeśli przegra, na pewno pokaże się z jak najlepszej strony. Tymczasem życie przerosło oczekiwania - Głowacki odniósł sensacyjne zwycięstwo.
Paweł Skrzecz: Krzysiek pokazał wielki charakter. Nie było tak, że wygrał walkę jednym ciosem i że jakoś fartem mu się udało. Prowadził od pierwszej rundy. Owszem, później przegrywał na punkty, ale od samego początku boksował w sposób, jakiego Huck zupełnie się nie spodziewał. Cały czas był agresywny i zadawał ciosy, co dla rywala było zaskoczeniem. Zaprezentował olbrzymie umiejętności, wolę walki i olbrzymią wolę zwycięstwa. Taki cel sobie postawił i cały czas do niego dążył. To dlatego odniósł efektowną wygraną.
Ten charakter było widać w trakcie całej walki, ale najbardziej efektowne było jego zachowanie po nokdaunie w szóstej rundzie. Głowacki padł na matę, po czym natychmiast się podniósł i ruszył do ataku.
To prawda. Krzysiek dostał bombę, po której wielu by się już nie podniosło. A on nie dość, że wstał, to po komendzie sędziego momentalnie ruszył do ataku. Wydawało się, że Niemiec rzuci się na Krzyśka, żeby go strącić, a tymczasem to Polak poszedł na wojnę. To on, a nie Huck, stał się agresorem. To jest właśnie ten charakter.
Jego postawa wydaje się jeszcze bardziej godna podziwu, kiedy weźmiemy pod uwagę jego słowa o tym, że po nokdaunie przez chwilę nawet nie wiedział, gdzie się znajduje.
Nie dziwię, że nie wiedział, gdzie jest. Ta bomba była straszna. Huck skontrował go lewym sierpem. To był cios za cios. Można sobie wyobrazić, jak bardzo trzęsło mu się w głowie.
Przed walką Huck był niezwykle arogancki. Zapowiadał, że wytrze Polakiem ring. Myśli pan, że ta porażka będzie dla niego lekcją pokory?
Wszyscy byli pewni jego zwycięstwa. Najlepiej świadczy o tym fakt, że na mistrzowskim pasie wygrawerowane było nazwisko Hucka, przez co Krzysiek nie chciał go przyjąć. Trzynaście zwycięstw w pojedynkach o obronę pasa MŚ zdecydowanie za nim przemawiało. A jednak, nie zawsze pozwala to odnieść wygraną. Tu zwyciężyła olbrzymia wola walki i charakter.
Leon Margules, współpracujący z Andrzejem Wasilewskim i Tomaszem Babilońskim, wychwala Głowackiego, mówiąc, że jest pięściarzem kompletnym. Kiedy zacytowałem te słowa Krzysztofowi, powiedział, że ciągle ma dużo do poprawienia.
I ma rację. Tu nie ma miejsca na hurraoptymizm, bo Krzyśkowi ciągle wiele brakuje. Lewy sierpowy Hucka pokazał, że prawą rękę trzyma za nisko. Odkrywa się i tworzy lukę, przez którą można zadać cios. Musi to poprawić, bo znalazł się w miejscu, w którym będą czekać go obrony – zarówno dobrowolne, jak i przymusowe. Będzie miał coraz trudniejszych przeciwników. Musi się do tego przyzwyczaić i zmienić boksowanie. Poruszać się przy mniejszej gardzie. Zresztą, uważam, że pięściarzy kompletnych nie ma. Nie spotkałem jeszcze zawodnika bez porażki, a przegrywają ci, którzy robią błędy.
Tomasz Babiloński marzy o tym, żeby Głowacki zunifikował pasy w wadze junior ciężkiej. Jak ocenia pan jego szanse w ewentualnych starciach z Grigorijem Drozdem (mistrz świata WBC), Denisem Lebiediewem (mistrz świata WBA) lub Yoanem Hernandezem (mistrz świata IBF)?
Mimo że Krzysztof zdobył mistrzostwo świata, w żadnej z walk nie będzie faworytem. To, co pokazał jednak w walce z Huckiem, sprawia, że powinien dążyć do unifikacji. Jak się okazało, nie ma przeciwnika nie do pokonania. Stuprocentowy faworyt Marco Huck przegrał przez ciężki nokaut. A to daje Krzyśkowi carte blanche, żeby wyjść, boksować i zdobywać pasy innych federacji.
W rozmowie z Wirtualną Polską Głowacki stwierdził, że w wadze junior ciężkiej jest gotów walczyć z każdym i może ponownie wyjść do ringu z Marco Huckiem. Widzi pan sens starcia rewanżowego, czy może po takim nokaucie Niemiec na rewanż nie zasługuje?
Każdemu trzeba dać szansę na rewanż. Ale to już sprawa promotorów, czy będą chcieli do takiej walki doprowadzić. Wiadomo, że gdyby do niej doszło, to byłby to bardzo ciężki pojedynek. Myślę jednak, że w tej chwili Krzysiek nie powinien się na to porywać. Na razie powinien też dać sobie spokój z unifikacją. Teraz ma szansę, żeby wreszcie zarobić jakieś godziwe pieniądze. Słyszałem, że za walkę o mistrzostwo świata dostał tylko 65 tysięcy dolarów. A wiadomo, że na przykład Szpilka za walkę z kelnerem zgarnął dwa razy więcej.
Głowacki do minionego weekendu był sportowcem nieznanym szerszej publiczności w Polsce. Z dnia na dzień stał się sławny. We wtorek mówił mi, że dziennikarze wydzwaniają cały czas, że nie ma na nic czasu, a przez chwilę myślał nawet o tym, żeby po prostu wyrzucić telefon. Myśli pan, że udźwignie ciężar sławy, która się wokół niego zrodziła?
Krzysiek jest bardzo skromnym zawodnikiem. Człowiekiem na poziomie. Jednym z niewielu, z którym można naprawdę fajnie porozmawiać. Jest cichy, nie krzyczy i nie opowiada o tym, jak będzie zabijał czy przewracał przeciwników. Ale to mocny chłopak, którego wiele nauczyła ulica. W ringu da nam jeszcze wiele radości.
Najważniejsze, że za sprawą Krzyśka Głowackiego tytuł MŚ wagi Czytaj całość