Henryk Szost od siedmiu lat jest rekordzistą kraju w maratonie. Do jego 2:07:39 z japońskiego Otsu żaden Polak nie jest w stanie się zbliżyć. Kolejne dwa rezultaty na polskiej liście wszech czasów także należą do zawodnika z Muszyny. 37-letni Szost nikomu niczego udowadniać nie musi, ale ostatnio ma prawo odczuwać niedosyt po startach na dystansie 42,195 km.
W październiku 2017 r. był w świetnej formie, ale przyszło mu zmierzyć się nie tylko z rywalami, ale także z... pustoszącym Europę Orkanem Grzegorzem. W kwietniu 2018 r. w Hanowerze w końcówce biegu wielokrotnie łapały go skurcze (mimo to zajął 5. miejsce). A start na mistrzostwach Europy w Berlinie - w potwornym upale - Szost nazwał drogą krzyżową (więcej o tym przeczytasz TUTAJ).
- Mam nadzieję, że limit pecha już wyczerpałem - uśmiecha się w rozmowie z WP Sportowe Fakty. Za niespełna trzy miesiące czeka go start, o którym wielu klasowych zawodników może tylko pomarzyć. Szost znalazł się w elicie maratonu londyńskiego (28 kwietnia) - m.in. obok rekordzisty świata i dominatora na dystansie 42,195 km Kenijczyka Eliuda Kipchoge, rekordzisty Europy Mo Faraha (Wlk. Brytania), byłego rekordzisty świata Wilsona Kipsanga, rekordzisty świata w półmaratonie Abrahama Kiptuma (obaj Kenia) czy Etiopczyka Shury Kitaty.
ZOBACZ WIDEO Bańka na razie pozostanie ministrem sportu i turystyki. "Nie ma przeciwwskazań, aby łączyć role"
Michał Fabian, WP SportoweFakty: Bieg w Londynie zapowiada się wyjątkowo. Startował pan kiedykolwiek w tak gwiazdorskiej obsadzie?
Henryk Szost, rekordzista Polski w maratonie: Na igrzyskach olimpijskich spotykałem wielkich zawodników, ale na pewno nie tyle gwiazd jednocześnie. Z Kipchoge biegłem w maratonie olimpijskim w Rio de Janeiro, z Farahem nie miałem okazji spotkać się na jednych zawodach. Z pewnością Londyn skupił największe gwiazdy światowego maratonu. Miło będzie stanąć z nimi na starcie.
Jaki jest pana plan na ten bieg i czego spodziewa się pan po rywalizacji największych sław maratonu?
Z tego, co wiem, będzie sformowana grupa na wynik 2:08-2:09. Zamierzam w niej pobiec, to tempo mi odpowiada. Jeśli chodzi o najlepszych, to jestem ciekaw, jak się ułoży sytuacja. Mo Farah ustanowił w zeszłym roku w Chicago rekord Europy (2:05:11 - przyp. red.). Zasługiwał na to, bo jest przecież zawodnikiem ze znakomitymi życiówkami na dystansach od 1500 m do półmaratonu. W Londynie Farah może połamać 2 godziny i 5 minut.
Na Eliuda Kipchoge to raczej nie wystarczy. Jego rekord świata 2:01:39 wygląda jak z innej planety.
Kipchoge w maratonie jest na dużo wyższym poziomie niż Farah. To wybitny maratończyk, który raczej nie będzie przejmować się tym, że biegną z nim bardzo dobrzy rywale. Na pewno postara się podkreślić swoją dominację. Jeśli będzie zdrowy, w swojej dyspozycji, to powinien być poza zasięgiem reszty zawodników.
Kenijczyka stać w Londynie na kolejny rekord świata?
Ten rekord jest w tym momencie bardzo mocno wyśrubowany. Jego poprawienie wydaje się aż niewyobrażalnie. Będzie niesamowicie ciężkim wyzwaniem.
Cieszy się pan na powrót do Londynu? Poprzednim razem w tym mieście spisał się pan znakomicie.
Z Londynu mam bardzo dobre wspomnienia. W 2012 r. zająłem dziewiąte miejsce na igrzyskach olimpijskich, i to startując z lekką kontuzją. Trasa była inna od tej, która będzie na zbliżającym się maratonie, dość ciężka technicznie. Teraz miejsce w czołowej "10", przy tylu dobrych zawodnikach, byłoby dla mnie doskonałe. Wprawdzie bardziej będę walczyć o czas, a nie o lokatę, ale to zazwyczaj pokrywa się ze sobą. Dobry wynik przeważnie daje dobre miejsce.
Tak przedstawia się najlepsza "15" elity maratonu w Londynie (wg "życiówek")
Ubiegłoroczny maraton londyński był najcieplejszym w historii, z temperaturą powyżej 20 stopni. Jeśli w tym roku słońce znów przygrzeje, będzie to dla pana zła wiadomość.
To prawda. Urodziłem się w terenach górskich, mój organizm jest przystosowany do niższych temperatur. Próbowałem wielokrotnie trenować tak, by przyzwyczaić go do biegania w wyższych temperaturach. Niestety, nie udało się. Mam nadzieję, że w tym roku w Londynie będzie poniżej 20 stopni i da się "pobiegać" dobry wynik. Temperaturę w okolicach 20 stopni jeszcze można wytrzymać. Ale 25 stopni i więcej to już jest dla organizmu agonia.
Na ME w Berlinie doświadczył pan tego na własnej skórze.
To była po prostu niewyobrażalna lampa. Biegło mi się bardzo dobrze, ale po 25. kilometrze organizm się totalnie odwodnił. Czułem taką sztywność w mięśniach, jakbym biegł na drewnianych kołkach, a nie na swoich nogach.
Przed Berlinem dwukrotnie biegł pan maraton w Niemczech i także mógł pan mówić o pechu.
Jak nie upał, to wiatry (śmiech). W 2017 r. we Frankfurcie byłem w bardzo dobrej dyspozycji. Niestety w tym czasie Europę nawiedził huragan - Orkan Grzegorz. Ciężko się biegło, a i tak uzyskałem bardzo dobry wynik (2:10:09, 7. miejsce - przyp. red.). Jak na takie warunki atmosferyczne, byłem z niego zadowolony.
W 2019 r. pecha miało już nie być, tymczasem w tym tygodniu musiał pan przerwać treningi. Co się stało?
Akurat do Małopolski, mojego regionu, wtargnęła jakaś epidemia grypy. Dostałem lekko po uszach, na szczęście po dwóch dniach mocnego ataku grypy jest już dużo lepiej. Prawdopodobnie pod koniec tygodnia wznowię treningi.
Jak będzie pan przygotowywać się do startu w Londynie?
8 lutego rozpoczynam obóz w Międzyzdrojach. Pierwszą koncepcją był obóz w Szklarskiej Porębie, ale w górach jest obecnie sporo śniegu, nie byłoby tak naprawdę gdzie biegać. Myślałem o wyjeździe do Włoch, do Ostii, ale Międzyzdroje są bliżej. Nie ma tam śniegu, będziemy mieli trenera do pomocy, duży plus. Po dwudziestodniowym obozie udam się do Albuquerque w USA, gdzie spędzę miesiąc na znanych mi bardzo dobrze trasach. Zwykle po treningach w tym miejscu maratony mi wychodziły. Do Londynu pozostało mi dużo czasu, by osiągnąć bardzo dobrą formę - 12 tygodni. Mam tylko nadzieję, że wspomniana grypa uodporni mnie na wirusy, które będą krążyły w powietrzu i w spokoju wykonam treningi. Przed maratonem nie planuję żadnych startów kontrolnych.
A jakie są pana plany na drugą część sezonu?
Będę się skupiać na światowych wojskowych igrzyskach sportowych (15-30 października, w chińskim Wuhan - przyp. red.). Praktycznie wszyscy najlepsi polscy maratończycy są w wojsku, więc najpierw będziemy mieli krajowe kwalifikacje do tych zawodów. Mam nadzieję, że uzyskam dobry wynik i pojadę na igrzyska - najważniejszą imprezę w czteroleciu. Chcemy pokazać się w wojsku, bo tak naprawdę gdyby nie armia, to polski maraton po prostu by nie istniał. Wsparcie ze strony PZLA jest wtedy, gdy są wyniki. Gdy ich nie ma, wsparcia też nie ma. A wojsko daje nam je cały czas, za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Dzięki temu możemy się przygotowywać do różnych imprez - nie tylko tych wojskowych.