Po raz pierwszy w karierze Henrykowi Szostowi udało się ukończyć maraton podczas mistrzostw Europy. Zajął 19. miejsce, lepszy od niego z Polaków był Mariusz Giżyński.
W poniedziałek, kiedy już wszystko przetrawił, podzielił się swoimi spostrzeżeniami z kibicami. - Moim głównym celem był drużynowy medal ME, natomiast jeżeli byłaby szansa na indywidualny medal taką szansę bez wątpienia bym wykorzystał. Moje przygotowania w tym sezonie przebiegały nadspodziewanie dobrze. Czułem się bardzo dobrze, każdy trening wykonywałem w 100 proc., nie doznałem żadnej kontuzji. Jadąc do Berlina czułem, że jestem naprawdę mocny! Mam świetne życiówki, rekord Polski ale w moim sportowym dorobku brakuję tylko medalu ME! Postawiłem wszystko na jedną kartę. Miałem cichą nadzieję, że moje małe marzenie może się tego dnia spełnić - tłumaczył w obszernym wpisie na Facebooku.
Okazało się, że przeszkodą w uzyskaniu dobrego wyniku była wysoka temperatura, która panowała tego dnia w Berlinie. Biegacze wcześniej o tym wiedzieli i przygotowywali się na takie warunki. - Już tydzień przed startem wszyscy nawadnialiśmy się mocno izotonikami. Nawet Mariusz zaprojektował nam czapeczki do których wkładaliśmy lód podczas biegu. Niestety to i tak było za mało. Osoby, które nie darzą mnie sympatią często w komentarzach sugerują, iż każdy miał tą samą pogodę. Racja! Ale każdy organizm adaptuję się inaczej. Dla mnie nie ma gorszej kary niż bieganie w upale. Automatycznie się odwadniam, tracę siły i łapią mnie skurcze. Niestety taką mam fizjologię organizmu. Nie potrafię biegać w afrykańskich warunkach. Wszystkie najlepsze wyniki osiągałem w temperaturze poniżej 20°. Wyjątkiem były Igrzyska w Londynie, gdzie miałem rok konia. Na reszcie imprez albo mdlałem albo schodziłem. Mało kto wie, że po igrzyskach w Pekinie leżałem tydzień w szpitalu z krwiakami na płucach i tak naprawdę nie wiedziałem czy wrócę do biegania - wyjawił.
- Do 25 km czułem się świetnie. Nogi się kręciły. Wszystko układało się idealnie. Czułem moc! Po 25 km temperatura gwałtownie wzrosła. Główny faworyt, rekordzista Europy, zszedł. Słońce dopiekało coraz mocniej i zaczęła się moja droga krzyżowa. Czułem, że słabnę. Nie byłem w stanie kleić grupy. Wiedziałem, że na medal indywidualny nie mam szans, ale kibice krzyczeli, że biegniemy na drużynowy brąz. Wiedziałem, że dobiegnę albo skonam. Umiem się otworzyć na cierpienie - kontynuował. Dobiegł do mety i padł, ale przykryto go flagą, bowiem wedle informacji ze strony internetowej, Polacy byli trzeci w klasyfikacji drużynowej - to był wielki sukces. Tylko przez kilkanaście minut.
Szybko wyjaśniono błąd i zdeptano marzenia Biało-Czerwonych. - Po dosłownie 20 min zabrali nam flagi przepraszając za pomyłkę. Okazało się, że skończyliśmy na 5. miejscu, gdyż nie zsumowali miejsc tylko czasy. Emocje opadły. Nagle ogromna radość przerodziła się w smutek. Zabrali nam resztkę motywacji. W złym nastroju i w złym stanie zdrowotnym dotarłem do hotelu. Odcinek 1 km pokonałem w godzinę wielokrotnie się zatrzymując, wymiotując etc. (resztę szczegółów zachowam dla siebie) - napisał Szost.
Maratończyk sprostował również swoje słowa, które wypowiedział tuż po biegu. "To są mistrzostwa Afryki" - wypalił przed kamerą TVP Sport. Szost twierdzi, że dziennikarz poinformował go o zwycięstwie Belga pochodzącego z Afryki. To jednak nie okazało się prawdą. Zwycięzca biegu Koen Naert to rodowity Belg pochodzący z Roeselare.
Inna sprawa, że srebro wywalczył Tadesse Abraham, Erytrejczyk, który od 2014 r. startuje w barwach Szwajcarii. - Nie uznaję przyznawania czołowym afrykańskim biegaczom paszportu przed imprezą mistrzowską. Może zgodzić się ze mną lub nie. To jest moje zdanie. Uważam, że przepisy dotyczące obywatelstwa, jak i płci zawodniczek powinny być jasno sprecyzowane przez IAAF. Ktoś, kto mieszka minimum 3-5 lat w danym kraju, powinien otrzymywać paszport - wyjaśnił.
Dodał również, że prawdopodobnie były to jego ostatnie mistrzostwa Europy.
ZOBACZ WIDEO Już nie "aniołki" a "Grażynki" Matusińskiego. Iga Baumgart-Witan: Pobiegłam dzięki euforii