Co roku wymyślał nowe wyzwanie i podnosił poprzeczkę. Biegał już przez Polskę (z Zakopanego do Gdyni), z Częstochowy do Rzymu, z Gliwic do Barcelony, ze Stadionu Śląskiego w Chorzowie do Grecji i z powrotem. Ale ostatnia wyprawa przebiła wszystkie poprzednie.
Tomasz Sobania przebiegł całe Stany Zjednoczone - ze wschodu na zachód. Rozpoczął 15 września 2024 r. w nowojorskim Central Parku, a zakończył po 4,5 miesiącach, 2 lutego 2025 r. w San Diego. Bilans? 125 maratonów w 139 dni. 5250 kilometrów.
Michał Fabian, WP SportoweFakty: Tuż po ukończeniu biegu przez USA powiedziałeś, że czujesz się jakby przejechał po tobie czołg.
Tomasz Sobania, biegacz ekstremalny: Byłem kompletnie rozwalony, przede wszystkim wymęczony psychicznie. Teraz jest już OK. W niedzielę 23 lutego wyląduje na Okęciu.
ZOBACZ WIDEO: Nawet z lodówką. Nie uwierzysz, co zrobił polski zawodnik
Było trudniej, niż się spodziewałeś?
Teoretycznie nie powinno się to aż tak różnić od biegu do Grecji i z powrotem, ale teraz dużo więcej wziąłem sobie na głowę. Bardzo chciałem, żeby ten bieg rozszedł się szeroko, żebym w jakiś sposób zaistniał w Ameryce, a to nie jest łatwe. Kosztowało mnie to bardzo dużo pracy. Miałem mieć ludzi do pomocy, ale finalnie wyszło tak, że jak czegoś sam nie zrobiłem, to nie było to zrobione. Poza tym kręciliśmy pełnometrażowy film dokumentalny o moim biegu, z amerykańską ekipą. Często wyglądało to tak, że siedziałem od rana do godziny 14-15, pracowałem, nagrywaliśmy coś albo jechaliśmy w kolejne miejsce, by z kimś porozmawiać, a później wychodziłem na trasę i biegłem maraton. Dlatego byłem tak psychicznie zmęczony. Nie miałem czasu na odpoczynek, była straszna presja. Filmowcy z USA nie mają litości. Dla nich byłem jak chomik, który ma zapieprzać. Po kilku miesiącach już nie wiedziałem, jak się nazywam.
Co szczególnie zapamiętałeś?
W Waszyngtonie dostałem amerykańską flagę, która powiewała wcześniej nad Kongresem Stanów Zjednoczonych. Dla Amerykanów flaga to świętość, a ja dostałem drugą najważniejszą - po tej, która powiewa nad Białym Domem. Z certyfikatem - "Dla Tomasza Sobani w uznaniu jego odwagi i determinacji". To coś wyjątkowego. Z kolei odcinek w Chicago zapamiętam, bo biegłem przez samo centrum, pomiędzy wieżowcami, miałem eskortę - trzy samochody policji z przodu i trzy z tyłu. Czułem, że to moment, na który czekałem całe życie. Czułem się jak Forrest Gump.
Planowałeś zakończyć bieg w Los Angeles, ale metę musiałeś "przenieść" do San Diego.
Byłem w Arizonie, gdy zaczęły się pożary w Kalifornii. Pomyślałem: "O Boże, mam pobiec do miasta, które się pali...". Już prawie kończę i nagle okazuje się, że to nie ma sensu. Na początku wymyśliłem, że może tym bardziej pobiegnę do Los Angeles i zrobimy zbiórkę dla ludzi, którzy stracili dom. Myślałem, że jak tam dobiegnę, to zainspiruję ludzi i dam im jakąś nadzieję. Jednak szybko okazało się, że to może zostać odebrane źle, że miasto się pali, a ja dostaję eskortę policji. Do Los Angeles dobiegłem, ale metą było San Diego. Byli ludzie, była policja, byli nawet żołnierze Navy Seals.
Każdy twój bieg ma wymiar charytatywny. Ale i tutaj pojawiły się komplikacje. Musiałeś zmienić cel zbiórki.
To mnie bardzo dołowało od samego początku. Fundacja, dla której chciałem zebrać pieniądze, na początku obiecywała, że będzie nagłaśniała tę zbiórkę (celem był zakup tzw. pudełek dostępności dla osób z niepełnosprawnościami - przyp. red.) i pomoże mi organizacyjnie. Gdy rozpoczął się bieg, przez trzy miesiące byłem zwodzony. Ostatecznie w niczym mi nie pomogli, więc uznałem, że nie będę dla nich zbierał pieniędzy, skoro nie są tym zainteresowani. Zaczęliśmy więc nagłaśniać zbiórkę dla polskiej rodziny, która ucierpiała w pożarze w Kalifornii.
Śledziłem twoje media społecznościowe. Relacjonowałeś bieg na bieżąco, ale na początku stycznia "zniknąłeś" na ok. 10 dni.
Nie lubię się pokazywać albo pisać, kiedy się dzieje coś złego. To był czas, kiedy zaczęły się pożary w Los Angeles, poza tym miałem problem z jedną z osób z ekipy. Byłem tak przemęczony i przebodźcowany, musiałem zmienić plan z uwagi na pożary, filmowcy mnie dociskali. Musieliśmy pojechać do Monument Valley, do miejsca, gdzie Forrest Gump postanowił, że już nie biegnie dalej. Pod względem psychicznym nigdy nie było ze mną aż tak źle. Nie miałem motywacji, chęci, biegałem codziennie maratony, bo wiedziałem, że nie mam innego wyjścia. Alternatywa była taka, że skończę to wszystko, wrócę do Polski i będę żałował. Poza tym dużo złego zaczęło się dziać na trasie.
To znaczy?
Biegłem z Phoenix do Los Angeles i okazało się, że mam dwie opcje - albo bieg autostradą, który byłby skrajnie niebezpieczny, albo bezdrożami, gdzie było mnóstwo dziur, gdzie mogły być węże, skorpiony… Co chwilę się "zapadałem", bałem się, że skręcę kostkę, kończyłem maratony po zmroku. Trwało to tydzień.
Pojawiły się też problemy zdrowotne.
Pierwszy raz podczas wszystkich moich wypraw było aż tak źle. Miałem od dziecka problemy z barkami, ale zawsze z pomocą fizjoterapeutów czy lekarzy radziłem sobie z tym. Tym razem bark bolał przy każdym ruchu. Dostałem zastrzyk, blokadę. Przestało boleć, ale jak wrócę, muszę pójść do ortopedy.
Wspomniałeś przed biegiem, że marzysz o spotkaniu z Tomem Hanksem, który zagrał główną rolę w filmie "Forrest Gump".
Bardzo liczyłem na to spotkanie. Przecież udało się spotkać z papieżem Franciszkiem w Rzymie, Robertem Lewandowskim w Barcelonie czy z Robertem Makłowiczem po biegu do Grecji i z powrotem. Gdy w końcu dotarłem do jego menadżerki, dzień później zaczęły się pożary w Los Angeles. Nie było mowy o tym, by organizować jakieś spotkanie, skoro Hanksowi prawie spalił się dom...
Spotkałeś się za to z polskimi aktorami - Alicją Bachledą-Curuś i Rafałem Zawieruchą.
Przez wspólną znajomą z Los Angeles, Sylwię, która opowiedziała Alicji i Rafałowi o mnie. Po tym, jak wbiegłem już do LA, spotkałem się z Alicją na kolacji. Nic o tym nie wiedziałem, sprawiła mi dużą niespodziankę. Żartuję, że "przez" Alicję wszedłem na inny poziom, bo... wylądowałem na Pudelku (więcej TUTAJ>>). Jestem w szoku.
Z Rafałem Zawieruchą rozmawialiśmy między innymi o bieganiu. Wspominał, że zdarza mu się biegać i ma ciekawą taktykę. Jak wychodzi na 10 km, to mówi sobie, że musi przebiec 20 km. Wtedy "dycha" nie wydaje się tak odległym dystansem.
Co cię najbardziej urzekło w USA?
To jedyny kraj na świecie, w którym nie czuję, że jestem za granicą. Nie tylko dlatego, że spotykam tu bardzo wielu Polaków. Po prostu czuję, że to miejsce, do którego zostałem stworzony. Bardzo dobrze się czuję w wielkich miastach, odnalazłem się łatwo miedzy ludźmi, złapałem kontakty, sponsorów. Nie było to proste, ale udało się. Bardzo mi się tam podoba także ze względu na krajobrazy. Przede wszystkim jednak ze względu na ludzi, którzy są bardziej otwarci. Wiele było momentów, w których widzieli mnie podczas biegu, dostrzegli napis na mojej koszulce albo na kamperze (Sobani towarzyszyła kilkuosobowa ekipa podróżująca kamperem - przyp. red.). Podchodzili, robili sobie zdjęcia, pytali, czy czegoś potrzebuję. Przynosili nam świeże warzywa i owoce. To jest wyjątkowe w USA. Usłyszałem kiedyś takie zdanie: "Jak mamy nie być otwarci na ludzi, którzy mają marzenie, skoro ten kraj został zbudowany na marzeniach?".
Zacząłeś być zapraszany do programów telewizyjnych.
Miałem kilka wywiadów, głównie pod koniec biegu. Gościłem w stacjach telewizyjnych w Teksasie, w Nowym Meksyku, w Arizonie. Aż doszło do sytuacji, gdy ktoś zaczął mi ukradkiem robić zdjęcia. A ja cały czas jestem chłopakiem z Toszka, małego miasteczka na Śląsku, który zawsze chciał robić coś większego. I teraz to mam.
Święta i sylwestra spędzałeś w Arizonie. Jak to wyglądało?
Święta były wyjątkowe. Akurat byliśmy w parku narodowym White Sands, gdzie piasek jest biały. Mieszkaliśmy na obrzeżach tego parku. Jeździliśmy konno po piaskach. To było coś fantastycznego. A w sylwestra biegłem przez zamknięte ranczo, na którym trafiłem na byki. Na szczęście nie zaatakowały mnie, wycofałem się powoli.
Podczas biegu do Barcelony zostałeś okradziony, straciłeś zegarek sportowy. W USA udało się uniknąć takich "przygód"?
Tak, choć też się tego bałem, bo Ameryka nie słynie z tego, że jest najbezpieczniejszym krajem na świecie. Jednak choćby ze względu na fakt, że każdy może mieć broń, spanie na dziko w różnych miejscach nie jest takie niebezpieczne. Ludzie mówili mi: "Nigdy nie wiadomo, co wy w tym kamperze macie, więc nikt nie będzie was zaczepiać".
W trakcie biegu w USA zmienił się prezydent. Miałeś okazję wsłuchać się w nastroje mieszkańców tego kraju. Czy po wygranej Donalda Trumpa panuje przekonanie, że Ameryka będzie "great again"?
Mogę powiedzieć, jak to wyglądało z mojej perspektywy, po rozmowach z ludźmi, których spotykałem. Na początku, jeszcze przed wyborami, mieli wielką nadzieję, że teraz nadchodzą lepsze czasy, że Trump wszystko naprawi. Teraz wielu widzi, że to nie będzie takie proste. Pokładali w nim wielką wiarę, a tu okazuje się, że niektórzy boją się, że mogą zostać deportowani. Albo ktoś, kogo znają, zostanie deportowany. Była duża nadzieja przed wyborami, a teraz jak to z politykami... Dużo słów przed, a po fakcie okazuje się, że nie zawsze tak to kolorowo wygląda.
Jakie masz plany na najbliższe tygodnie?
Wracam do kraju, chwilę później przyleci do mnie ekipa filmowa i będziemy kończyć film dokumentalny.
Gdzie i kiedy będzie można go obejrzeć?
Film powinien być gotowy jesienią. Później zaczniemy jeździć na festiwale filmowe w USA, promować go, szukać dystrybucji. To może potrwać jeszcze rok albo i dłużej, zanim będzie gdzieś pierwszy pokaz. Ekipa z USA przylatuje do Polski także po to, by spotkać się kilkoma osobami w naszym kraju. Oprócz filmu zacznę także pisać książkę. I mam już kolejne plany…
Skoro skala trudności rośnie u ciebie z biegu na bieg, to zapewne jest to coś spektakularnego.
Myślę o tym, by kiedyś zrealizować największe marzenie, czyli bieg po całym świecie, w ramach którego w ciągu roku odwiedziłbym każdy kraj świata i przebiegł w nim maraton. Na razie jest to w sferze marzeń, bo potrzebowałbym do tego… prywatnego odrzutowca, pilota na rok i wielkiego budżetu. To poza moim zasięgiem, mam nadzieję, że chwilowo.
Zdajesz sobie sprawę z tego, że na świecie są kraje, do których obecnie lepiej się nie zapuszczać.
Oczywiście, ale przekaz tego biegu byłby następujący: jesteśmy jako ludzie bliżsi sobie niż nam się wydaje. Podróżując po całym świecie, nauczyłem się, że ludzie mają wszędzie te same problemy. To będzie dyplomatycznie trudne, bo nie wiem, czy Rosja mnie wpuści, bo byłem w Ukrainie w czasie wojny. Albo Izrael, bo wcześniej byłem też w Libanie.
Mam więc także drugi plan, rozgrzewkowy - chciałbym w przyszłym roku w USA w 50 dni odwiedzić 50 stanów i w każdym pobiec maraton. Logistycznie byłby to koszmar, biorąc pod uwagę, że musiałbym dostać się na Alaskę i Hawaje. Ale byłoby to ciekawe przetarcie przed biegiem po całym świecie.
Michał Fabian, dziennikarz WP SportoweFakty
Oto wcześniejsze wyprawy Tomasza Sobani:
Bieg do Santiago de Compostela - TUTAJ>>
Bieg przez Polskę - z Zakopanego do Gdyni - TUTAJ>>
Bieg z Częstochowy do Rzymu - TUTAJ>>
Bieg z Gliwic do Barcelony - TUTAJ>>
Bieg ze Stadionu Śląskiego do Grecji i z powrotem - TUTAJ>>