W tym artykule dowiesz się o:
Rosyjska maszyna do zdobywania punktów
Nadchodzący sezon będzie dla Artioma Łaguty już szóstym z rzędu w barwach MRGARDEN GKM-u. Rosjanin znajduje się w składzie od samego "awansu" do PGE Ekstraligi i z roku na rok jest liderem zespołu. Gdyby nie było tego żużlowca, to grudziądzanie spadliby z najwyższej klasy rozgrywkowej przynajmniej raz - z naciskiem na sezony 2017 i 2018. Potrafił w pojedynkę utrzymać żółto-niebieskich w elicie, więc nic dziwnego, że szybko pokochali go kibice. Nigdy nie odmawia sympatykom zdjęć lub autografów, co tylko stawia go w pozytywnym świetle. Niektórzy żartują, że trzeba postawić mu pomnik w centrum miasta.
Na torze ciężko znaleźć lepszego zawodnika od młodszego z braci Łagutów, który kładzie wielki nacisk na idealny moment startowy, a do tego posiada piekielnie szybkie motocykle - absolutnie jest topowym żużlowcem na świecie. W Tarnowie startował razem z Gregiem Hancockiem i podpatrywał Amerykanina. Trzeba przyznać, że nie mógł wybrać sobie lepszego idola. Nauka nie poszła na marne, bo sylwetka Rosjanina budzi podziw, bardzo elegancko prezentuje się na motocyklu. Największym problemem 29-latka jest głowa. Często nie potrafi wytrzymać presji w ostatnich wyścigach spotkań.
Grudziądzanie oglądają cykl Grand Prix z powodu Polaków oraz... Łaguty. Traktują go jak swojego rodaka. Lider MRGARDEN GKM-u od dawna mieszka w Bydgoszczy i doskonale włada językiem polskim. W przeszłości miał na stole wiele korzystnych ofert, m.in. z Torunia. Nie zdecydował się jednak na zmianę pracodawcy. W obecnym klubie niczego mu nie brakuje, bo kasa jest na czas.
ZOBACZ WIDEO: Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Amerykański mistrz świata
Billy Hamill to niepodważalna legenda grudziądzkiego speedwaya. Krąży o nim wiele opowieści, znają go nawet młodsi kibice. Amerykanin startował w GKM-ie w latach 1996-2000 oraz w sezonie 2004. Był zdecydowanym liderem drużyny, razem Robertem Dadosem dokonywał cudów w trakcie wyścigów. Gdy jechali razem w parze, to w ciemno można było wpisywać podwójne zwycięstwa do programu zawodów. W 1996 roku został mistrzem świata na żużlu - w tym czasie miał podpisany kontrakt w Grudziądzu. Po osiągnięciu tego sukcesu spotkał się z fanami żółto-niebieskich w teatrze.
Wielu grudziądzan przychodziło na treningi właśnie dla Hamilla, a podczas spotkań ligowych stadion pękał w szwach. Ogłosił zakończenie kariery w 2009 roku, jednak wrócił na tor, aby pomóc reprezentacji USA w Drużynowym Pucharze Świata. Miało to miejsce trzy lata później. Wcześniej skorzystał z gościnności grudziądzkiego klubu i potrenował przy Hallera 4. Cały czas utrzymywał dobre relacje z działaczami, a dla ówczesnego GTŻ-u była to pewnego rodzaju promocja. Raczej nie trzeba nikomu przypominać, że ekipa znad Wisły osiem sezonów temu nie należała do najlepszych drużyn w kraju.
Złe miłego początki Lindbaecka
- Już przed meczem byłem zszokowany jak to się mogło stać, że skradziono mój kevlar. Przykro mi było także przez to, co się działo na trybunach. Leciały różne przedmioty nie tylko we mnie, ale i innych zawodników naszej drużyny. Wiem również o rasistowskich wyzwiskach wymierzonych w moją osobę. To, co działo się po meczu jest dla mnie niewyobrażalne. W życiu nie spodziewałbym się, że kiedykolwiek będę musiał zamykać się w busie z obawy przed kibicami, którzy pojawili się na żużlu. Może to była niewielka grupa, ale dla mnie samego jest to przerażające. Jestem ogromnie zadowolony ze zwycięstwa mojej drużyny i wyniku jaki w Grudziądzu osiągnąłem, jednak wolałbym już nigdy tutaj nie startować jeżeli miałbym na swojej drodze spotykać takich kibiców - mówił nam Antonio Lindbaeck w 2008 roku.
Chodzi oczywiście o mecz GTŻ Grudziądz - RKM Rybnik (41:48), który odbił się szerokim echem z powodu zachowania miejscowych kibiców wobec Szweda. Żużlowiec wyznał, że już przed rozpoczęciem spotkania skradziono mu kevlar. Kolejne nieprzyjemności spotkały go, gdy wyjeżdżał na tor, a także po ostatnim wyścigu. Wtedy skrytykował grudziądzkich kibiców. Jego przypadek pokazuje, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych. Osiem lat później otrzymał ofertę z MRGARDEN GKM-u i nie wahał się długo. Z pewnością obawiał się o przyjęcie fanów, ale już jego debiut pokazał, że nie ma czego się bać. Szybko zyskał szacunek. Kibice wspierali go nawet w tych gorszych chwilach.
Lindbaeck jeździł w Grudziądzu przez cztery lata - pierwsze dwa miał naprawdę udane. W kolejnych zdecydowanie brakowało mu błysku i stał się przeciętnym ligowcem. Działacze stracili jednak cierpliwość i w listopadowym oknie transferowym pozyskali Nickiego Pedersena, który wraca do klubu po dwudziestu latach przerwy jako spełniony sportowiec. Szweda nikt nie zostawił na lodzie, zawodnik otrzymał propozycję przedłużenia umowy, ale nie chciał siedzieć na ławie. Nie ma co się dziwić.
Na Kangura zawsze można było liczyć
Dobrze zapamiętany został również Davey Watt. Australijczyk jeździł w Grudziądzu przez cztery lata i był mocnym ogniwem drużyny. Bardzo rzadko zaliczał wpadki. Można śmiało powiedzieć, że w każdym sezonie utrzymywał solidny poziom. Karierę w Polsce rozpoczynał właśnie w Grudziądzu - mowa o sezonie 2006. Wystąpił wówczas tylko w pięciu spotkaniach. Kangur szukał regularnej jazdy i znalazł pracodawcę w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jego talent eksplodował w Rzeszowie, gdy zakończył rozgrywki 2007 ze średnią biegopunktową 1,824.
Kolejne lata były mniej udane i wrócił do Grudziądza, który wciąż startował tylko w I lidze. Robert Kempiński korzystał z jego usług w sezonach 2010-2012. Watt najlepiej spisywał się w tym ostatnim roku, bo osiągnął średnią 2,099. W GTŻ-cie spędził najlepszy czas w Polsce. Od czasu odejścia co roku zmieniał kluby, aż w końcu ogłosił zakończenie kariery.
Ulubieniec z Wysp Brytyjskich
W naszym zestawieniu znalazło się miejsce dla Olivera Allena. Brytyjczyk nigdy nie był wybitnym zawodnikiem, jednak zyskał sporą sympatię kibiców dzięki swojej waleczności. Mógł zrobić znacznie większą karierę, ale na przeszkodzie stanęły kontuzje, które nie opuszczały sympatycznego żużlowca. Z tego powodu nie był w stanie rozwinąć skrzydeł na dobre, a miał potencjał. Bardzo zżył się z całym grudziądzkim środowiskiem. Zadomowił się w GTŻ-cie, bo spędził w tym klubie łącznie cztery sezony.
Duże nazwiska
Nie można zapomnieć o Andrieju Karpowie - Ukrainiec zdobywał punkty dla grudziądzan przez trzy lata i na każdym kroku mógł czuć wsparcie ze strony działaczy oraz fanów. Wielkie nazwiska trafiały na początku swoich karier właśnie do GKM-u. Już kilka tygodni temu przypominaliśmy o epizodzie w tym klubie Fredrika Lindgrena i Leona Madsena. Do tej listy należy jeszcze dołączyć Runego Holtę, Nickiego Pedersena, Lee Richardsona, Niklasa Klingberga i jeszcze wielu innych.