Wcześniej, bo 7 sierpnia, podczas szóstej odsłony cyklu SGP, która odbyła się w Lublinie, Martin Vaculik złamał obojczyk i łopatkę, co wykluczyło go z udziału w turniejach w Malilli oraz Togliatti. Niestety po powrocie sezon również zakończył przedwcześnie, z powodu zdarzenia, do którego doszło 1 października na toruńskiej Motoarenie.
Wtedy to w czasie wyścigu, podczas rywalizacji na torze doszło do jego kontaktu z Andersem Thomsenem. Duńczyk praktycznie wjechał w rywala i pomimo tego, że Vaculik utrzymał się na motocyklu, był on zmuszony zjechać z toru, a następnie wycofać się ze startu zarówno do końca zawodów, jak i z ostatniej rundy, która została rozegrana dzień później. Wówczas jego miejsce zajął już rezerwowy serii, Jaimon Lidsey.
Pomimo tego, że wspomniane zdarzenie z Thomsenem nie skutkowało upadkiem, Słowak twierdzi, że podjął wówczas bardzo słuszną decyzję o wcześniejszym zakończeniu rywalizacji w tamten weekend.
ZOBACZ WIDEO Żużlowiec z PGE Ekstraligi zaskoczył. To nie jest obecnie popularny wybór wśród zawodników
Słowak miał wiele do stracenia
- Nigdy w życiu nie miałem problemów z barkami - ani razu ich nie zwichnąłem, nie zerwałem też żadnych więzadeł. Gdy jednak Anders mnie uderzył, poczułem, że mój bark na chwilę wyskoczył i szybko wrócił na miejsce. W tamtym czasie miałem więcej do stracenia niż do zyskania, kontynuując ściganie. Gdyby ktoś we mnie wjechał lub zanotowałbym upadek, to więzadła i mięśnie wokół mojego barku nie były wówczas w 100 proc. wytrzymałe. Istniało spore ryzyko, że mój bark wypadłby mi całkowicie i wtedy miałbym duży problem - przyznaje Martin Vaculik, na łamach fimspeedway.com.
Taka, a nie inna decyzja okazała się zbawienna w skutkach. Jeden z liderów Moje Bermudy Stali Gorzów po dodatkowych badaniach dowiedział się bowiem, że dalsza jazda mogła się skończyć naprawdę źle.
- Podjąłem zatem decyzję i nie chciałem się ścigać wtedy oraz kolejnego dnia. Ostatecznie było to najlepsze, co mogłem zrobić. Kilka dni po tamtym zdarzeniu wykonałem rezonans magnetyczny barku oraz więzadeł i okazało się, że jedno z nich było w połowie naderwane. Dzięki Bogu zatem nie kontynuowałem jazdy - opowiada Słowak.
Przygotowania do sezonu przebiegają pomyślnie
Wszystko wskazuje na to, że obecnie nie ma on już problemów we wspomnianym miejscu. Uraz ten został skutecznie zaleczony i nie powinien on sprawiać mu już kłopotu w zbliżającym się dużymi krokami sezonie.
- Wszystko bardzo dobrze się zagoiło i mój bark jest w takim samym stanie, w jakim był wcześniej. Do kolejnego sezonu przygotowuję się całkowicie normalnie. Nie odczuwam żadnego dyskomfortu z tego powodu. Czuję się naprawdę dobrze - zapewnia Vaculik.
Reprezentant Słowacji zakończył rywalizację w ubiegłorocznym cyklu SGP na 12. miejscu z 54 punktami na koncie, co oznaczało, że potrzebował on stałej "dzikiej karty", aby pozostać w tej prestiżowej serii na kolejny sezon. Jego nadzieje na miejsce w czołowej szóstce, która miała zagwarantowany udział na zmagania w 2022 roku, zostały zniweczone już przez ciężki upadek, do którego doszło wcześniej w Lublinie.
Dla jego lekarza nie ma rzeczy niemożliwych
- Tamtego dnia złamałem obojczyk w tak wielu miejscach - myślę, że w pięciu lub coś około tego. To była naprawdę poważna kontuzja. Gdy mój lekarz po raz pierwszy zobaczył skany, powiedział: "Czeka nas ciężka praca". Ten obojczyk był już wcześniej złamany, dlatego w takich sytuacjach zawsze nieco trudniej jest to naprawić. Mam jednak bardzo dobrego lekarza i dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Poskładaliśmy to bez problemów. Znam ludzi, którzy łamali obojczyk pięć lub sześć razy, zatem w speedwayu to coś normalnego. Mam jednak nadzieję, że nie spotka mnie to ponownie - podkreślił.
Jak się później okazało po upadku, do którego doszło w Lublinie, złamanie obojczyka nie było jedynym urazem, którego doznał Vaculik. Słowak wówczas dosyć szybko podniósł się z toru i udał na badania lekarskie, jednak konsekwencje tego zdarzenia okazały się bardzo niekorzystne.
- W tamtym wypadku złamałem również łopatkę i prawdopodobnie jedno z żeber. Był on zatem bardzo dotkliwy. Po około miesiącu powoli wróciłem do ścigania - krok po kroku, zawody po zawodach, byłem ponownie coraz lepszy – podkreśla na koniec Martin Vaculik.
Czytaj także:
W Lublinie go uwielbiali. Był skuteczny, walczył i potrafił pojechać, jak w beczce śmierci!
Trener pozytywnie ocenia szkolenie w Falubazie. Na talenty trzeba będzie poczekać