Żużel. Lwim pazurem: Kibice go uwielbiali. Do teraz żałuję, że wtedy odszedł [FELIETON]

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Mark Loram (z lewej) i Greg Hancock
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Mark Loram (z lewej) i Greg Hancock

W swoim najnowszym felietonie Marian Maślanka wspomina Marka Lorama. Anglik będąc zawodnikiem Włókniarza Częstochowa został mistrzem świata. "Wydawało się naturalne, że u nas zostanie" - pisze były prezes Lwów.

"Lwim pazurem" to cykl felietonów Mariana Maślanki, byłego wieloletniego prezesa Włókniarza Częstochowa.

***

W tym tygodniu urodziny świętował jeden z najlepszych zawodników, z jakim miałem do czynienia w trakcie swojej prezesury. Mam na myśli Marka Lorama, który będąc zawodnikiem Włókniarza sięgnął po swój największy sukces w karierze, czyli Indywidualne Mistrzostwo Świata.

Pamiętam, gdy razem z Joe Screenem przybyli do Włókniarza na początku lat 90. To były wówczas dwie młode gwiazdeczki sportu żużlowego z Anglii. Zadebiutowali w Częstochowie bardzo wcześnie i obaj spisywali się znakomicie. W niektórych meczach potrafili zrobić 60-70 proc. punktów całej drużyny. Już wtedy dali się poznać z bardzo dobrej strony. Później najpierw Joe Screen, a następnie Mark Loram wrócił do Włókniarza.

ZOBACZ WIDEO Spisani na spadek, czy zdolni do niespodzianek? Gajewski o atucie beniaminka

Wspomnienia związane z Markiem są świetne. Był zawodnikiem niesamowicie zaangażowanym w sprawy klubu. Od razu nasuwa mi się na myśl, jak po turnieju Grand Prix w Pradze, gdzie miał poważny wypadek, w wyniku którego doznał pęknięcia obojczyka, przyjechał do nas na mecz. Tor był dosyć wymagający, a on zacisnął zęby i zdobył sporo punktów. Bez niego nie wygralibyśmy wtedy bardzo ważnego spotkania z WTS-em Wrocław. Potrafił więc poświęcić się dla drużyny nawet w sytuacji, gdy nie był w najlepszej kondycji zdrowotnej.

Mark cały czas myślał o pracy dla zespołu. "Team job" był dla niego priorytetem. Bardzo zależało mu na dobrej atmosferze i wyniku drużyny. Wspominam go jako zawodnika wspaniałego, niesamowicie walecznego. Dla niego nie było straconych pozycji, a o te musiał walczyć na dystansie, bo nie był obdarzony dobrymi startami. Zwykle stracone metry z początku wyścigu musiał odrabiać na trasie, a to z kolei było wspaniałe dla kibiców. Wszyscy uwielbiali jego przycinki, które były jego specjalnością i osławiały go w całym żużlowym światku.

W jego mistrzowskim 2000 roku byliśmy z całym zarządem na ostatnich zawodach w Bydgoszczy i kibicowaliśmy mu, aby zdobył tytuł. Był to ewenement, bo sięgnął po mistrzostwo nie wygrywając żadnego turnieju. Równa forma i dobra praca całego jego teamu spowodowały, że został mistrzem.

Wydawało się naturalnym, że zostanie u nas we Włókniarzu. Rozmawialiśmy, ale menedżer Norrie Allan i Mark doszli do wniosku, że ten tytuł trzeba zdyskontować bardzo radykalnie podnosząc swoje wymagania finansowe. Niestety na to nas nie było stać, a Mark przez dłuższy czas nie mógł znaleźć nowego klubu. Dopiero po którejś kolejce znalazł zatrudnienie w Bydgoszczy. Muszę przyznać, że żałuję, że nasza współpraca po tym, jak zdobył tytuł się zakończyła.

Marian Maślanka

Czytaj także:
W małej gminie też można zrobić żużel. Są wicemistrzami Polski, nie chcą robić konkurencji dla dużego sąsiada
Został mistrzem Polski, a ciągle nie ma drużyny na tegoroczny sezon!

Źródło artykułu: