Żużel. Po bandzie: Tajemnica warsztatu Łaguty [FELIETON]

WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Artiom Łaguta przed Bartoszem Zmarzlikiem
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Artiom Łaguta przed Bartoszem Zmarzlikiem

- Zmarzlik i Łaguta są teraz jak dwaj faworyci Tour de France, pilnujący się wzajemnie na podjeździe górskiego etapu w Pirenejach. Innym odjechali, jednak sobie nie są w stanie - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

W 2010 roku, w pogoni za dziecięcym marzeniem, Tomasz Gollob zdecydował się poświęcić wszystkie swoje dobra i przywileje, by osiągnąć cel. Miał już wtedy 39 lat i świadomość, że to ostatni moment na podjęcie pełnego ryzyka. Teraz podobny cyrograf z diabłem podpisał Artiom Łaguta, któremu wszyscyśmy zarzucali nazbyt delikatne traktowanie rywali. A tu proszę, nastąpiła przemiana bohatera. Rzecz jasna, Rosjanin nie stał się żadnym torowym bandytą, niemniej wtedy gdy trzeba, używa nadgarstka do napędzenia siebie, a łokcia do spowolnienia innych.

Łaguta nie chce jakiegokolwiek medalu IMŚ. Od pewnego czasu chce tylko złota i niespecjalnie się z tym kryje. Bo choć żużel to nie Formuła 1, w której liczy się tylko zwycięzca, to jednak drugi i tu jest pierwszym przegranym. O srebrnych czy brązowych medalistach niekoniecznie się po latach pamięta. No bo zabawmy się w skojarzenia.

Hasło - Craig Boyce.

Oczywiście - to ten, co na Hackney znokautował Golloba. A że w 1994 roku wywalczył w Vojens brąz? No faktycznie, stanął wtedy na pudle. Ale to nie było pierwsze skojarzenie, które siedzi nam wszystkim w pamięci. Niewielu też wspomina, dla przykładu, brąz Gerta Handberga z Wrocławia (1992) czy Nielsa Kristiana Iversena z 2013 roku.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Co dalej z Kennethem Bjerre i Krzysztofem Kasprzakiem w GKM-ie?

Przed Łagutą, oczywiście, piekielnie trudne zadanie. Ograć podwójnego mistrza świata i lidera cyklu, Bartka Zmarzlika. Choć pozycja lidera niezagrożona nie jest, bo od kilku dobrych rund żaden z nich nie jest w stanie drugiemu odjechać. Natomiast obaj odjechali światu. Są teraz jak dwaj faworyci Tour de France, pilnujący się wzajemnie na stromym podjeździe górskiego etapu w Pirenejach. A my wypatrujemy, który w końcu pęknie i opadnie z sił. Rosjanin utrzymał się na kole w Polsce, a teraz Polak nie stracił dystansu w Rosji. Czas więc na kolejne starcie, tym razem na neutralnym terenie w duńskim Vojens. Zmarzlik wygrał tam kluczową rundę GP przed dwoma laty. Taką, która pozwoliła mu przejrzeć na oczy i uświadomić sobie, jak bardzo jest blisko celu. Za to Łaguta wygrał na stadionie rodziny Olsenów Grand Prix Challenge we wspomnianym, mistrzowskim sezonie Golloba (2010). Wreszcie ostatnie dwa etapy zaplanowano w Toruniu, skąd również obaj mają piękne wspomnienia.

Dziś jeszcze nie wiemy, kto tę rywalizację wygra, jednak podejście Łaguty - gra o pełną pulę - jest jak najbardziej zasadne. Otóż w sporcie trzeba iść po swoje, jeśli tylko klaruje się szansa. Bo kolejnej może nie być. Spójrzmy na Leona Madsena - osiągnął swoje apogeum w sezonie 2019, gdy do samego końca straszył nam Zmarzlika. Ale czy jeszcze kiedyś wypracuje znów podobną, topową formę? Może tak, może nie. A Łaguta to równie rodzinna persona. Nigdy nie wiadomo, kto jak długo będzie w stanie nadstawiać karku w imię najwyższych celów. Zresztą, chęci to tylko jedna składowa sukcesu w tym złożonym sporcie.

Jedno temu Łagucie oddać trzeba - nawet Zmarzlikowi zdarza się błądzić przez połowę zawodów, a u niego nie występuje zjawisko niedopasowania. Dopasowany jest zawsze, z rzadka tylko musi poświęcić jeden jedyny bieg, by naprawić pomyłkę. Bo stoi za nim świetny team (Marcin Maroszek i Damian Brenk), a także wiedza i doświadczenie Rafała Lewickiego.

Lewicki to bardzo stabilny człowiek, ale nie konserwatywny, lecz progresywny, gdy chodzi o poszukiwania rezerw. Nie lubi stać w miejscu, bo ma świadomość, że to krok w tył. Zatem drąży i próbuje odkrywać nieodkryte. Swego czasu był w Anglii mechanikiem Bjarnego Pedersena, gdzie od Duńczyka właśnie nauczył się pracowitości, rzetelności i stosunku do pracy generalnie rzecz biorąc. Nie mógł wyjść z podziwu, gdy Pedersen - może nie globalny champion, ale jednak światowa czołówka, uczestnik cyklu Grand Prix - przebrał się w robocze ciuchy i zaczął czyścić podłogę w swoim warsztacie.

Pedersen był wpatrzony w Rickardssona i zdarzało się, że Lewicki obu ich zawoził w Anglii na lotnisko. Nie tracił wtedy czasu. Starał się zagadywać Tony'ego na różne sposoby, podchodzić to po małej, to po zewnętrznej, wypytywać o różne rzeczy. A ten głównie milczał. W końcu wyjaśnił, że nie może za dużo mówić. Bo kiedyś odpowiadał dłuższymi zdaniami Drymlowi, a ten się okazał jak gąbka. Chłonął tę wiedzę, wyssał ją całą, po czym... pokonał Szweda w jednej z rund Grand Prix.

Lewicki to bydgoszczanin, też próbował swego czasu skręcać w lewo. Zabrakło jednak predyspozycji, za to sprawnie operował kluczami. I był zawzięty. Gdy nie starczało dlań miejsca w busie Gollobów, potrafił wyruszyć w ślad za nimi autostopem. I zgłosić gotowość do pracy w punkcie docelowym. Na chleb zarabiał w tamtych czasach jako piekarz, lecz ojciec chrzestny wywróżył mu inną karierę. - Twoim chlebem będzie żużel - prawidłowo przepowiedział.

Lewicki był przy Krzysztofie Cegielskim, gdy ten zdobywał w 2000 roku wicemistrzostwo świata juniorów. Z Krzysztofem Kasprzakiem sięgał natomiast po srebro IMŚ (2014). A teraz pozostaje z szansami na złoto jako szef teamu Łaguty. Posłuch musi mieć, bo operuje basem, również jako członek chóru w bydgoskiej Parafii Świętych Polskich Braci Męczenników.

No więc chlebek się wypieka. Pytanie tylko, na jakiej paterze zostanie podany do stołu w Toruniu - srebrnej czy złotej.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Czy Patryk Dudek po roku wróci do Falubazu? Głos zabrał... właściciel Apatora
Kto jako piąty we Włókniarzu? Wiemy czyje akcje rosną

Źródło artykułu: