Zdarzenia, do których nawiązujmy, sięgają sezonu 2008. Zespół z Rzeszowa szykował się do baraży o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Rywalem, ekipa z Gdańska. Właściwie już po pierwszym, przegranym nad morzem 37:54 meczu było pozamiatane. W rewanżu minimalne zwycięstwo nie nie zmieniło, marzenia o Gregu Hancocku prysnęły. - Nasze plany związane z Hancockiem wzięły w łeb i zostały przerwane w sposób brutalny - wspomina Marta Półtorak.
Marian Maślanka ówczesny szef Włókniarza Częstochowa mógł zatem zasnąć spokojnie. Amerykanin ścigał się dla Lwów od 2006 rok i po trzech latach sezonach wierności był właściwie już jedną nogą w rzeszowskim klubie.
- Mieliśmy z Gregiem zawarte ustne porozumienie, że jeśli unikniemy degradacji, dołączy do naszej drużyny na sezon 2009. W barażu polegliśmy z kretesem, zlecieliśmy i dżentelmeńska umowa przestała obowiązywać - zdradza Półtorak. - Uważałam go za człowieka honorowego i odpowiedzialnego. Był gwiazdą, ale dał słowo więc wierzyłam, iż go nie złamie i skoro na coś się umówiliśmy, nie potrzebowałam do szczęścia podpisywania stosownych przedwstępnych papierów - dodaje.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle'a
Hancock ostatecznie przedłużył kontrakt pod Jasną Górą o rok, ale odszedł z Włókniarza już sezon później. Tak więc zawodnik, który skończył niedawno karierę cieszył swoją jazdą fanów Włókniarza tylko rok więcej. Ale zważywszy na to, że Rzeszów był o włos od sprzątnięcia go sprzed nosa wcześniej dobre i to.
- W tamtym okresie Greg wskoczył na niesamowity, równy poziom. Każdy chciał go mieć wtedy u siebie. My już go praktycznie witaliśmy, był zaklepany, ale drużyna nie postawiła kropki nad "i". Temat siłą rzeczy umarł śmiercią naturalną - ponownie sięga pamięcią wydarzeń sprzed dekady.
Czterokrotny mistrz świata finalnie wylądował w Rzeszowie. Ale nie oszukał przeznaczenia. Trafił do klubu, kiedy złote góry już dawno się skończyły. Wbrew przysłowiu wszedł do tej samej rzeki dwa razy. Najpierw w sezonie 2015, a potem w 2018 roku. Nie wyszedł na swoich wyborach najlepiej. Najniższy szczebel u Ireneusza Nawrockiego był jego końcowym przystankiem w polskiej lidze.
- Nawet nie przyszło mi wówczas do głowy żeby przetrzeć komuś szlaki i śladem pana Nawrockiego proponować Gregowi jazdę w pierwszej lidze. Zawsze twierdziłam, że to nie ta półka zawodnicza. Wychodziłam z założenia, że ten kaliber żużlowca po prostu by się u nas męczył i marnował - wyjaśnia była szefowa PGE Marmy Rzeszów.
Z perspektywy upływających dni Półtorak nie postrzega braku Hancocka w jej Stali jako jednego z niezrealizowanych marzeń. - Trudno tak to sklasyfikować. Udało mi się bowiem namówić do współpracy całą plejadę innych znakomitości z Jasonem Crumpem, czy Nickim Pdersenem na czele - zaznacza.
CZYTAJ TAKŻE: Mrozek już nie chce szaleć w parku maszyn. Pomoże mu duet
CZYTAJ TAKŻE: Wielka kasa w I lidze. Apator ma sześć milionów na wygraną