To drugi cios w ROW Rybnik w przeciągu kilku dni. Najpierw zakończenie kariery ogłosił Greg Hancock, który miał podpisany w Rybniku co prawda tylko kontrakt warszawski, ale do końca łudzono się, że wspomoże drużynę w trakcie rozgrywek. Teraz jeszcze doszło rozwiązania współpracy ze Świderskim.
Choć nie należy raczej wiązać tych dwóch wątków, sprawa jest świeża i spadła na opinię publiczną niczym grom z jasnego nieba. Więcej o kulisach rozstania Świderskiego z ROW-em powinniśmy dowiedzieć się wkrótce, kiedy obie strony zajmą stanowiska. Na razie równanie ma zbyt dużo niewiadomych.
Wiadomo, że z przyjściem młodego trenera wiązano spore nadzieje. Byłemu świetnemu zawodnikowi, a ostatnio wziętemu ekspertowi telewizyjnemu zaproponowano w listopadzie przejęcie stanowiska trenera w beniaminku PGE Ekstraligi po nagłym odejściu do Falubazu Zielona Góra - Piotra Żyto.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle'a
Już wtedy pojawiały się głosy, że Świderski dla którego miała to być debiutancka praca w roli pierwszego menedżera porywa się z motyką na słońce. Rybnik zbudował skład, który nie gwarantował absolutnie niczego, przewidywano mu pewny spadek, a każde pojedyncze zwycięstwo miało urastać do rangi sukcesu.
Świderskiemu nie brakowało jednak zapału i optymizmu. Prezes Krzysztof Mrozek również nie szczędził komplementów swojemu nowemu wyborowi. Sam Piotr mówił później w wywiadzie dla naszego portalu, że jest niczym żołnierz idący na wojnę, lubiący trudne wyzwania. Szybko okazało się, że nie będzie mu dane dokończyć misji, która tak naprawdę jeszcze nie zdążyła się rozpocząć.
ROW ma problem. Zespół na półtora miesiąca przed inauguracją ligową został bez szkoleniowca, a menedżerska kołdra jest krótka. Trudno też przypuszczać by znalazł się szaleniec, który wyrazi chęć przejęcia zespołu "last minute" i to jeszcze takiego, dla którego utrzymanie będzie jak mistrzostwo Polski.
Na giełdzie jest kilka ciekawych nazwisk. Choćby doskonale znający realia rybnickie, pracujący niedawno w Kolejarzu Opole - Jarosław Dymek. Wolny od mniej więcej połowy minionych rozgrywek jest ponadto nie bojący się trudnych zadań - Jacek Frątczak. Były głównodowodzący parku maszyn klubu z Torunia nie pali się jednak póki co do powrotu na karuzelę menedżerską. Energiczny zielonogórzanin dogląda swoich biznesów i wygląda na człowieka, któremu odpowiada w tej chwili stanie z boku i unikanie stresu związanego z codziennym prowadzeniem drużyny.
Nadmiar trenerów jest w Łodzi. W Orle rządzić ma duet Adam Skórnicki-Lech Kędziora, ale nie wiadomo na jakich zasadach. Wyjęcie kogoś z pierwszoligowca jest jakąś opcją. Obaj mają bowiem doświadczenie z pracy z najlepszymi polskimi zespołami. Skórnicki niechętnie jednak podobno spogląda w stronę ekstraligowego piekiełka.
Ciekawym posunięciem byłoby na pewno zatrudnienie Mirosława Kowalika. Ten po rozstaniu z Polonią Piła nadal pozostaje na zielonej trawce. Jest też Rafał Dobrucki, który swego czasu wspominał, że brakuje mu odrobinę czynnego udziału w weekendowych naradach z drużynami ligowymi. Jego status kilka miesięcy temu mocno się jednak zmienił. W przyszłym roku przejmie po Marku Cieślaku pałeczkę selekcjonera dorosłej reprezentacji Polski i na jego barkach nie będzie już wyłącznie praca z biało-czerwonymi juniorami.
Najwygodniej i najprościej byłoby teraz wdrożyć model bydgoski, gdzie za wyniki zespołu odpowiada właściciel i prezes - Jerzy Kanclerz. Przyjaciel Zbigniewa Bońka jest więc od razu menedżerem, rozdaje główne karty, a wspomaga go i realizuje polecenia kilku kierowników z "papierami".
W Rybniku Krzysztof Mrozek, który ma zadatki na frontmana, wszędzie go pełno i jest w ROW-ie człowiekiem orkiestrą mógłby wreszcie oficjalnie wyjść z cienia, otoczyć się np. braćmi Skupieniami, albo kimś innym posiadającym dokumenty instruktora sportu żużlowego. Przecież już nie raz i nie dwa widywaliśmy szefa klubu z Górnego Śląska na pierwszej linii ognia, ostro, po męsku przemawiającego do drużyny w trakcie przerw na równanie toru.
Plusów takiego rozwiązania jest kilka. Najważniejszy to oszczędność w kasie. Z listy płac schodzi wykwalifikowany menedżer, który i tak nie da gwarancji uniknięciu degradacji. W przekroju paru miesięcy, to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Do stracenia w każdym razie nie ma za wiele, a przecież to właśnie Mrozek wypowiedział słynne słowa, że w wyścigach z udziałem zawodników ROW-u ma widzieć pocące się manetki. Zakładając ostatni wariant ze złotoustym prezesem u steru, przytoczony cytat nabrałyby jeszcze większego sensu i wydźwięku.
CZYTAJ TAKŻE: Debata ekspertów: Nie dla zagranicznych juniorów. Stary play-off nie był zły
CZYTAJ TAKŻE: Pechowa kariera żużlowca Apatora