W ubiegłym sezonie PGE Ekstraligi kibice Speed Car Motoru Lublin musieli wybierać się na mecze swojej ukochanej drużyny co najmniej kilka godzin przed pierwszym wyścigiem. To efekt braku miejsc numerowanych na obiekcie przy Al. Zygmuntowskich. Zdarzało się, że kolejka do wejścia na obiekt liczona była w kilometrach.
Tłumy przychodziły też na mecze forBET Włókniarza Częstochowa. Obiekt "Lwów" jest znacznie większy, więc aż takich problemów jak w Lublinie nie było, ale pojawiły się za to inne. Pod Jasną Górą kwitło zjawisko polegające na "blokowaniu" kilkunastu miejsc na raz. Wystarczyło, że jeden z fanów dotarł jako pierwszy na trybuny i szalikiem zajmował nawet dwa, trzy rzędy siedzeń. Wszystko w trosce o znajomych, którzy później mieli dotrzeć na stadion.
Czytaj także: Milionerzy niechętnie widziani w żużlowym środowisku
Od roku 2020 takie praktyki będą niemożliwe. Oba kluby wprowadziły bowiem numerowane miejsca na stadionie. I w obu przypadkach zmiany nie spodobały się fanom. W mediach społecznościowych zalały one "Koziołki" i "Lwy" falą negatywnych komentarzy.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
W Lublinie problem pojawił się przy internetowej sprzedaży karnetów. Zainteresowanie wejściówkami było tak duże, że system nie pozwalał kupić kilkunastu miejsc obok siebie. W efekcie część fanów została odprawiona z kwitkiem.
Pod Jasną Górą w piątek ruszono ze sprzedażą w siedzibie klubu. Ta internetowa ma dopiero rozpocząć się w styczniu, więc forBET Włókniarz ma czas, by przygotować się na problemy. Te są niemal pewne. Należy oczekiwać podobnych kłopotów jak na Lubelszczyźnie.
Fanom Włókniarza nowe rozwiązanie nie podoba się z jeszcze jednego powodu. Przy braku numeracji kilku karnetowiczów mogło udać się na mecz wspólnie z kimś, kto sporadycznie odwiedza stadion. Można było nie tylko obejrzeć spotkanie ligowe, ale też w wolnej chwili porozmawiać na tematy pozasportowe. Teraz będzie to niemożliwe, bo trudno oczekiwać, bo każde miejsce będzie numerowane i trzeba będzie usiąść na wskazanym foteliku. Jeśli ktoś spontanicznie kupi bilet, to zasiądzie w innej części areny niż reszta znajomych.
Czy stadion musi przypominać teatr czy kino? To pytanie powtarzają rozwścieczeni fani Włókniarza od kilkunastu godzin. Twierdzą, że z powodu numeracji ucierpi atmosfera na stadionie. Część z nich deklaruje, że wybierze oglądanie meczów ze znajomymi przed telewizorem. Być może tak będzie, ale wydaje się, że to chwilowy gniew. Jeśli podopieczni Marka Cieślaka będą jechać o złoty medal PGE Ekstraligi, a są przecież jednym z faworytów rozgrywek, to kibice i tak przyjdą na stadion. Nawet jeśli mieliby siedzieć osobno.
A czy stadion musi przypominać teatr? Nie musi, ale rzeczywistość wokół nas się zmienia. Kiedyś królowały miejsca stojące, potem pojawiły się drewniane ławeczki, po których nadeszły plastikowe siedzenia. A wraz z nim numeracja. Dla części kibiców oznacza to komfort. Bo nie muszą być na stadionie dwie czy trzy godziny przed meczem. Wiedzą, że "ich" miejsce będzie na nich czekać.
Czytaj także: Czy Włókniarz będzie musiał oddać Doyle'a?
Kluby też mogą umiejętnie wykorzystać numerację miejsc, sprzedając większą liczbę karnetów całorocznych. Bo o to w tym wszystkim chodzi. By kibic był trwale związany z drużyną. Część fanów, przy braku numeracji, przyszłaby na trzy, może cztery mecze. Te najciekawsze. Przy numerowanych miejscach kupią karnety całoroczne, by mieć święty spokój. Różnica w cenie niewielka, a przynajmniej w trakcie sezonu gwarantowany święty spokój.
Jedynym klubem w PGE Ekstralidze z brakiem numerowanych miejsc będzie PGG ROW Rybnik.