Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że w sezonie 2021 Jason Doyle będzie ponownie zawodnikiem eWinner Apatora Toruń (pod warunkiem, że ten awansuje). Rok 2020 Doyle spędzi w forBET Włókniarzu Częstochowa, do którego został z Apatora wypożyczony. W Toruniu nie chcieli się zgodzić na więcej w trosce o interes klubu (działacze Apatora widzą, jak kolejnym beniaminkom ciężko o pozyskanie ligowych gwiazd), który liczy na szybki powrót do PGE Ekstraligi. Oczywiście taka postawa mocno związała Jasonowi ręce. Wystarczy prześledzić historię i przebieg jego ostatnich negocjacji.
Zaczęło się od Betard Sparty Wrocław, dla której akurat długość umowy nie była problemem. Była nią natomiast kasa. Jason miał w tym roku w Apatorze 1,7 miliona złotych i przynajmniej tyle samo chciał mieć we Wrocławiu. Kluby miały wymienić się zawodnikami, do Torunia miał powędrować Gleb Czugunow, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo Sparta nie chciała naruszyć hierarchii płac. Doyle z 1,7 byłby na poziomie Macieja Janowskiego i tuż za Taiem Woffindenem. We Wrocławiu uznali, że to mogłoby rozbić atmosferę w zespole, więc zrezygnowali.
Czytaj także: GP w Togliatti pod znakiem zapytania. Mistrzowie pojadą pod neutralną flagą
Potem pojawił się Speed Car Motor Lublin i bardzo dobra propozycja, czyli 4 miliony za 2-letni kontrakt. Miała się w to włączyć Bogdanka. Jednak Apator za nic w świecie nie chciał się zgodzić na 2 lata. A 2 miliony obiecali Jasonowi w Toruniu, gdy tylko drużyna wróci do PGE Ekstraligi, czyli od sezonu 2021. W tym miejscu warto i należy wyjaśnić, że po powrocie Doyle ma podpisać z Apatorem taki kontrakt, jaki oferowali mu w Lublinie - 4 miliony za 2 lata (a może nawet 6 baniek za 3 lata).
Motor nie chciał się wiązać z zawodnikiem na rok, więc szczęścia spróbował Stelmet Falubaz Zielona Góra. Były już prezes Adam Goliński zaproponował 1,8 miliona złotych, ale i on chciał 2-letniej umowy. Temat znów upadł. Wtedy wkroczył Włókniarz i jeszcze tego samego dnia PGG ROW. Dla rybniczan 1,7 miliona to było za dużo, ale zdradzonej przez Maksyma Drabika Częstochowie praktycznie wszystko zagrało. Środki na kontrakt były z tego, co uzbierano na Drabika, a na roczny kontrakt trochę pokręcono nosem, by ostatecznie przystać i na to. Swoją drogą Włókniarz, tak jak mówi prezes Michał Świącik faktycznie zapłacił mniej niż proponowali inni.
Czytaj także: Prezes Włókniarza pociesza Mrozka. Mówi, że po awansie miał gorszy skład
ZOBACZ WIDEO Cieślak o odejściu Miedzińskiego z Włókniarza. "Dużo do powiedzenia miał jego sponsor"