Żużel. Bogdan Berliński, Konrad Kuśka, Andrzej Wyglenda - złote trio

Materiały prasowe / Stefan Smołka / Bogdan Berliński i Andrzej Wyglenda pod domem pana Andrzeja
Materiały prasowe / Stefan Smołka / Bogdan Berliński i Andrzej Wyglenda pod domem pana Andrzeja

W ostatnich dniach miałem zaszczyt i przyjemność spotkać się z ważnymi ludźmi z dalekiej przeszłości speedwaya, dyscypliny zwanej w Polsce czarnym sportem. Chodzi o postaci, mniej czy bardziej legendarne, z pewnością w swoim czasie znaczące i znane.

Począwszy od pierwszych dekad powojennej historii polskiego sportu, a mianowicie zacne trio panów Bogdana Berlińskiego, Konrada Kuśkę i Andrzeja Wyglendę.

BB - Bogdan Berliński był sprawcą całego zamieszania. Po wielu latach nieobecności gdańszczanin wybrał się w podróż sentymentalną na Śląsk. Dzięki staraniom ofiarnej wnuczki, która go przywiozła znad Bałtyku, zawitał w Rybniku, gdzie się urodził przed drugą wojną światową, gdzie się wychował, gdzie poznał i poślubił żonę. W górniczym mieście rodziły się także Berlińskie dzieci, córka Wiesława i syn Mirosław, także znany żużlowiec, dziś ceniony trener. Odwiedził pan Bogdan siostrę Basię, krewnych i starych znajomych z młodych lat. Niestety, kruszy się to towarzystwo (roczniki 30. i 40. ubiegłego wieku) nieubłaganie. Sam pan Bogdan liczy już sobie osiemdziesiąt dwie wiosny, czego jednak specjalnie po nim nie widać. Chwilo… trwaj.

Przysłuchiwanie się rozmowom twórców rybnickiej potęgi żużlowej lat pięćdziesiątych (Kuśka, Berliński) oraz dekad lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych (Kuśka, Berliński, Wyglenda), było ucztą duchową najwyższej próby. Dzięki Bogu dane mi było tego zaszczytu dostąpić.

ZOBACZ WIDEO: Madsen wysyłał innym sms-y zanim dogadał się z Włókniarzem

Berliński był młodszym kolegą również dla Joachima Maja, którego bardzo chciał, ale niestety już nie mógł odwiedzić, bo dawny lider zmarł w roku bieżącym. Pozostała wizyta na cmentarzu. Szczególnie miło gdańszczanin wspomina Stanisława Tkocza, serdecznego przyjaciela z rybnickich lat młodości. Jeśli do Chimka Maja i Staszka Tkocza dodać jeszcze nazwiska Erwina Maja, Zygmunta Kuchty, Pawła Dziury, Mariana Philippa, Józefa Wieczorka, Stanisława Siemka, Stefana Lipa, braci Dzidów, to mamy w komplecie pierwszą zwycięską ekipę drużynowych mistrzów Polski lat 1956-1958.

Do nich dopisać musimy także skromnego mechanika klubowego zwycięskiej kadry Górnika, Konrada Kuśkę, z racji młodszego wieku pozostającego wówczas nieco w cieniu starszych majstrów, Albina Liszki i Zygmunta Krzyżaka. Z wyżej wymienionych wśród nas pozostali już tylko Stefan Lip, Erwin Maj, jego rówieśnik Bogdan Berliński i najstarszy z nich Konrad Kuśka. Kiedyś byli twórcami rybnickiej legendy, dziś już legendami są oni sami.

Młody Boguś Berliński - fot. archiwum Stefana Smołki
Młody Boguś Berliński - fot. archiwum Stefana Smołki

Bogdan Berliński zaczynał w Rybniku w roku 1954, gdy miał siedemnaście lat. Do sportu żużlowego dał się namówić koledze z pracy (towarowa baza PKS w Rybniku przy Raciborskiej, w miejscu dzisiejszej ”świątyni” lemingów, zwanej galerią handlową). Wcześniejsze próby wejścia w popularny wówczas także w Rybniku boks zakończyły się podbitym okiem, słowem niepowodzeniem. Kolega kusiciel zrezygnował z żużla, ambitny od dziecka Bogdan pozostał. Niewątpliwie olśniło go znakomite towarzystwo, którego z czasem stał się częścią składową. Przez osiem lat reprezentował klub rybnicki, przyczyniając się do jego licznych sukcesów zespołowych. Taki sam czas oddał w służbie żużlowemu Wybrzeżu, gdzie był jednym z liderów i gdzie dostąpił również występów z białym orłem na piersi. Później szkolił w Gdańsku młodzież.

Młodszy o sześć lat brat Bogdana, Jan Berliński, również spróbował kosztować chleba z żużlem. Razem z innym rybniczaninem Heniem Gluecklichem spróbował wpierw zaistnieć w Bydgoszczy, ale w przeciwieństwie do Henryka bezskutecznie. Potem jeszcze Janek pukał do żużlem obsypanych drzwi w Gdańsku i w Opolu, też bez powodzenia. Gdy ów Jan Berliński zmarł przed kilkoma laty, to pochowano go w Gdańsku, gdzie mieszkał, ale na jego życzenie napis na nagrobku głosi wszem wobec w podmorskiej krainie, że urodził się w Rybniku. Miejsc urodzenia raczej na nagrobkach się nie umieszcza. Niezwykle rzadko spotykany przejaw umiłowania małej ojczyzny, autentycznej dumy z własnych korzeni. Nie dlatego, że w śląskiej kolebce był na rękach noszony, ale pomimo to, czy też wbrew temu.

Bogdan pociągiem osobowym PKP opuścił Rybnik, zabierając z sobą tylko ukochaną żonę i dwoje maleńkich dzieci. Całym ich bagażem w podróży życia była walizka i opasła torba z ekwipunkiem dla pociech. Człowiek znający trudy życia, niezamożnym pozostaje do dziś. To jest piękny życiorys człowieka poczciwego. Zanim osobnym wagonem towarowym dotarła do Gdańska reszta rzeczy należących do rodziny, czyli parę używanych mebli, pościel, trochę ubrań, to Berlińscy doświadczyli miłosierdzia innych ludzi. A praktycznie jednej znakomitej osoby. Wraz z dziećmi zamieszkali mianowicie u Czesława Kraski, urodzonego w Sosnowcu żużlowca ze Śląska, zawodnika warszawskiej Legii, a potem Gdańska. Tenże Kraska odstąpił Berlińskim czasowo własne lokum, a sam na ten czas wyprowadził się gdzie indziej. Mamy kolejny przepiękny przykład ludzkiej solidarności zrodzony w dumnym Gdańsku. Tak zawiązana wtedy przyjaźń Bogusia i Czesia trwa do dziś.

Dzieci naturalną koleją rzeczy poszły w końcu na swoje, pożeniły się, porodziły się Berlińskim wnuki, prawnuki. Niestety, w ubiegłym roku odeszła z tego łez padołu małżonka Bogdana, najukochańsza Natalia jego życia. Nastał trudny czas dla zasłużonego żużlowca, reprezentanta dwóch krańców Polski. Wspierajmy go jak możemy, trzymajmy za niego kciuki, życzmy mu dni pełnych ciepła.

Konrad Kuśka i Bogdan Berliński dziś - fot. Stefan Smołka
Konrad Kuśka i Bogdan Berliński dziś - fot. Stefan Smołka

Ostatnie życzenia, słowo w słowo, pasują również do osoby o prawie dziesięć lat starszego od pana Bogdana, Konrada Kuśki. Za kilka miesięcy ten zasłużony dla rybnickiego żużla człowiek kończy 92 lata życia. Nie tyle za ten trudny do powtórzenia wyczyn powinien być hołubiony, lecz za całokształt swoich dokonań. Wciąż pan Konrad trzyma się dzielnie, jest aktywny, ma dobrą pamięć. Wychodzi sportowy tryb życia - bez używek, co podkreśla sam bohater - choć też łatwo nigdy nie miał. Młodzieńców rocznika 1928 obejmowały w większości ciężkie rygory końca okupacji w Rybniku. Na przełomie lat 1944/1945 hitlerowskie Niemcy zaciągali do armii nawet jeszcze młodszych (opornych wsadzali do obozów koncentracyjnych). Mój ojciec, szkolny kolega pana Konrada ze szkoły na Smolnej w Rybniku, po ucieczce z Wehrmachtu został aresztowany i w lochach dzisiejszego klasztoru sióstr urszulanek oczekiwał śmierci. Cudem został ocalony, dzięki czemu żyję i piszę te słowa.

Jeszcze bardziej traumatyczną historię ma do opowiedzenia Andrzej Wyglenda, ów mały wzrostem, ale wielki sercem, jak mawiał Jan Ciszewski, rybnicki żużlowiec, wiele razy mistrz Polski, czterokrotny mistrz świata z reprezentacją Biało-Czerwonych. Gdy kończyła się najkrwawsza z wojen to miał ledwie cztery latka, niewiele z tego pamięta. Ale śmierć mamy nawet tak małe dziecko wydobędzie ze zwojów zamazanej pamięci - na pewno nie zapomni przenigdy. Matka poszła zrobić zakupy na mieście w centrum Rybnika, gdzie było jeszcze jako takie zaopatrzenie dla najcierpliwszych. Ucichły już kanonady dział pod Rybnikiem, front przeszedł, rzekomo był już daleko. Niestety, jak to na wojnie się zdarza, zbłąkany pocisk trafił w sam środek dzisiejszej ulicy Sobieskiego, gdzie akurat mama Andrzeja Wyglendy z innymi nieszczęśnikami stała w kolejce do rzeźnika.

Tak prozaicznie, ale i symbolicznie, oddała życie, osierociła rodzinę w dosłownie ostatnich godzinach wojny. Maleńki Andrzej stracił mamę. Świat cały się zawalił. Może i to go zahartowało, w myśl dewizy, iż żadna śmierć oddana na ołtarzu ojczyzny nie może pójść na marne. Może i za jej, swojej matki, wstawiennictwem w Niebie Andrzej Wyglenda, wybitny sportowiec Ziemi Rybnickiej, Polski i Europy, został zapisany w kartach historii jako ten najbardziej ozłocony rybnicki żużlowiec na międzynarodowej arenie.

To dużo nie kosztuje, poza schylonym czołem - oddawajmy hołd naszym sportowym Ikonom.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: