Andrzej Lebiediew: PGE Ekstraliga nie wybacza. Nikt nie czeka na to, że się odbudujesz (wywiad)

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Andrzej Lebiediew
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Andrzej Lebiediew
zdjęcie autora artykułu

- Moim celem jest powrót do PGE Ekstraligi w 2020 roku. Nie mam absolutnie żalu do Betard Sparty Wrocław, że nie dokończyłem tam poprzedniego sezonu. Tutaj nie ma zmiłuj się - mówi Andrzej Lebiediew, który w rodzinnym mieście liczy na odbudowę.

Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Z jakimi nadziejami wraca pan do macierzystego klubu, Lokomotivu Daugavpils? Andrzej Lebiediew, zawodnik Lokomotivu Daugavpils: Przede wszystkim, by się odbudować. Złapać powiew świeżego powietrza, nabrać pewności siebie. Lokomotiv Daugavpils to najlepsze miejsce dla mnie, by zrealizować ten cel. Gdzie mi będzie lepiej, jak nie w domu? Bez presji będę starał się robić swoje i koncentrować tylko na jeździe. Po prostu chcę wrócić na ten poziom, na którym byłem. Moje ambicje sięgają jeszcze wyżej. Z perspektywą powrotu do PGE Ekstraligi, wszak ma pan ważny kontrakt w Betard Sparcie Wrocław... Oczywiście. Będę robił wszystko, żeby 2020 roku wrócić do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Taki jest mój cel i sportowe ambicje. Jak pan ocenia drużynę Lokomotivu Daugavpils na sezon 2019? Znów zamieszacie w Nice 1. LŻ? Nie mi to oceniać. Od tego są eksperci i inni fachowcy. Ale z perspektywy zawodnika jak pan to widzi?

Każda drużyna w Nice 1. Lidze Żużlowej może ją wygrać, ale równie dobrze być ostatnia. Nie ma przed tym sezonem ani zdecydowanego faworyta ani też czarnego konia. Myślę, że każda z tych siedmiu drużyn może być w czwórce i każda poza play-offami. O poszczególnych miejscach moim zdaniem będą decydować niuanse. Niezwykle istotne mogą być punkty bonusowe. Trzeba będzie więc starać się wygrywać jak najwyżej na własnym torze i walczyć o utrzymanie zaliczki na wyjazdach. Wydaje mi się, że czeka nas bardzo ciekawy sezon w Nice 1.LŻ. Kto wie, czy nie ciekawszy, pod względem emocji niż w PGE Ekstralidze, choć tam też rywalizacja zapowiada się pasjonująco.

Zobacz także: "Tak" dla Hancocka w Betard Sparcie Wrocław W 2017 roku został pan mistrzem Europy. Wydawało się, że przed kariera - także ta w cyklu Grand Prix - stoi przed panem otworem. Co się stało, że teraz jest pan ponownie w Nice 1. LŻ, a nie PGE Ekstralidze? To jest sport. Żużel jest częścią sportu motorowego, w którym dużo czynników musi się złożyć na to, by zawodnik odniósł sukces. To, że zostałem mistrzem Europy wpłynęło wiele małych szczegółów, które ostatecznie zaowocowały wywalczeniem tytułu. Tak samo spadek wyników to konsekwencja pewnych czynników, a nie jednego. Po prostu, mówiąc obrazowo, przed poprzednim sezonem klocki się rozleciały.

To znaczy? Na początku sezonu nie mogłem dojść do ładu ze sprzętem. Pojechałem dwa słabsze mecze. Konsekwencją tego "siadła" mi głowa. Byłem totalnie zagubiony. Jestem ambitnym sportowcem i tak naprawdę nigdy w swojej karierze nie miałem takiego ciężkiego początku sezonu, jak przed rokiem.

Zobacz także: Grigorij Łaguta a wizerunek Nice 1. LŻ Jak pan próbował wyjść z problemów? Nie wiedziałem, co robić w takiej sytuacji, gdyż dla mnie było to nowe, przykre doświadczenie. Miałem zupełny mętlik w głowie. Nie wiedziałem, w którą stronę pójść, co poprawiać, gdzie szukać przyczyn braku wyników. Dopiero w połowie sezonu uporałem się z problemami sprzętowymi. Złapałem pewność siebie. Mówiąc kolokwialnie - głowa wróciła na swoje miejsce. Dopiero wtedy mogłem walczyć o punkty bez względu na to, czy jechałbym w PGE Ekstralidze czy Nice 1. LŻ.

Wówczas już nie było pana w Betard Sparcie Wrocław...

Bo PGE Ekstraliga nie czeka na to, kiedy się odbudujesz. Tutaj kluby walczą o mistrzostwo Polski i nie ma zmiłuj się. Chciałbym zaznaczyć, że nie mam absolutnie żalu do klubu z Wrocławia. Gratuluję mu medalu i cieszę się, że Betard Sparta Wrocław nadal mi ufa, o czym świadczy przedłużenie kontraktu na sezon 2020. Wierzę, że wrócę do Wrocławia silniejszy.

ZOBACZ WIDEO Będzie zz-tka za Joannę Cedrych? Co z Tomaszem Dryłą?

Źródło artykułu: