ZA Jakubem Jamrogiem jako prowadzącym parę we Wrocławiu.
Jechałem ostatnio pociągiem do siedziby WP na nagranie drugiego programu żużlowego i tak sobie myślałem o tym moim (tarnowskim) Kubie Jamrogu (już zaczynam pisać jak pewien dziennikarz z Wrocławia). Jak on się odnajdzie w naszpikowanej gwiazdami i presją Betard Sparcie Wrocław. Wszak tam nie będzie takich cieplarnianych warunków jak w domu.
Czasu miałem mnóstwo, ponieważ przebycie drogi pociągiem z Tarnowa do Warszawy o tej porze roku, to prawdziwa udręka. Najlepiej zająć myśli czymś innym niż tym, że właśnie poinformowano pasażerów o kolejnym kwadransie opóźnienia. Doszedłem do wniosku, że nie głupią koncepcją okazałoby się wystawienie Kuby jako prowadzącym parę. W Tarnowie może nie miał takiej konkurencji jakiej doświadczy we Wrocławiu, ale poradził sobie przynajmniej przyzwoicie. Na wyjazdach potrafił lać gwiazdy zaczynając mecze od pól wewnętrznych. Taka nobilitacja i zaufanie już na samym starcie w nowym klubie dałaby Kubie kopa do przodu. Jeśli tak się nie stanie chęci do pracy i poprawiania się z pewnością mu nie zabraknie. To nie ten typ zawodnika, który się poddaje.
"Wynoszenie do góry" i wiara w teoretycznie słabszego zawodnika stała się modna kilka lat temu, gdy Marek Cieślak postawił w Tarnowie na nogi Artioma Łagutę, a z Grega Hancocka zrobił do parowego. Później kolejni menedżerowie próbowali powielać ten pomysł. Historia najnowsza. Znów "Narodowy". Przez moment wzmacniał Adriana Miedzińskiego kosztem Fredrika Lindgrena.
Inna sprawa, że trener, menedżer, sztab szkoleniowy, zwał jak zwał wykazaliby się sporą odwagą dając wychowankowi Unii Tarnów przynajmniej na początku sezonu numery nieparzyste. Zdaję sobie sprawę, że zostanę poddany krytyce. A bo z Tarnowa, a bo to, że będę go promował i robił mu dobry PR. Kibice z Lublina też nas krytykują, że w wielu tekstach skazaliśmy już ich klub przed startem rozgrywek PGE Ekstraligi na pewny spadek. No, ale w takim razie jak nikt inny powinni przypomnieć sobie te wszystkie "jadące" nas komentarze. Koszula najbliższa ciału, prawda lublinianie? Są te różowe okulary? Ja też je na chwilę założyłem.
Tomasz Bajerski, czyli jaki jest żużlowy Krzysztof Piątek. Złapali go, upadł, ale zdołał się podnieść
W Tarnowie było o tyle łatwiej, że wkomponowanie Kuby na pozycję lidera nie okazało się karkołomnym zdaniem. W beniaminku był jeden samiec alfa i nazywał się Nicki Pedersen. We Wrocławiu tych armat jest więcej. Trudno mi sobie wyobrazić sytuację, że Tai Woffinden, czy Maciej Janowski lądują pod 10, albo pod 12. Ale już Max Fricke, Vaclav Milik czemu nie?
Coś czuję, że wariant z Kubą jako prowadzącym duet zostanie przetestowany w jednym, dwóch sparingach i wcale nie jest wykluczone, że ta opcja nie zostanie utrzymana w mocy do inauguracji. A Przynajmniej bym się nie zdziwił.
PRZECIW konferencjom prasowym po zawodach
Do popełnienia tego tekstu skłonił mnie czwartkowy felieton pana Jacka Gajewskiego. Były menedżer klubu z Torunia napisał w nim, że konferencje prasowe to żenada, nikogo one nie interesują, dziennikarze mają je gdzieś, a jak już chodzą, to tylko słuchają, prowadzący zadaje jedno, oczywiste pytanie w stylu: jak ci się dziś jechało, żużlowcy siedzą na nich jak na tureckim kazaniu i generalnie są robione na siłę. To tak w skrócie. Zgadzam się w całej rozciągłości.
Konferencje broniły się w jednym przypadku. Jeśli były robione błyskawicznie po zawodach i gdzieś w parku maszyn. Tak żeby trenerzy, menedżerowie i zawodnicy nie musieli drałować przez pół stadionu, tracąc czas. Gra kompletnie nie warta świeczki. Nie tylko z punktu widzenia żużlowca, ale też dziennikarza. Bo trzeba zaznaczyć, że na te monotonne eventy chodzili w głównej mierze żurnaliści prasowi, którzy przy meczu o 19:30 musieli ścigać się z deadlinem (najczęściej do 22, a nie daj boże w ich przypadku zdarzył się jakiś zwrot akcji i całą relację szlag trafił), spieszyli się z nadaniem notki, a zapragnęli ubarwić swój tekst jakimiś wypowiedziami. Nikt chyba nie lubi czytać suchego tekstu. W internecie mamy o tyle lepiej, że jest możliwość edycji. W gazecie strzelisz babola i posprzątane. Z tym, że na stronie wyłoni się zaraz grono specjalistów wytykających ci błąd. W wydaniach papierowych masz święty spokój i spokojną głowę.
Ciekawy wątek w pierwszym tegorocznym magazynie Bez Hamulców poruszyli nasi przedstawiciele w cyklu Grand Prix. Zawodnicy trochę strzelili sobie samobója. Narzekali, że często, wychodząc z konferencji prasowych są zaczepiani przez kolejnych dziennikarzy, ci zadają im identyczne pytania. A oni muszą na nie odpowiadać! Na naprawdę drodzy panowie, litości. Taka wasza dola. Zarabiacie ciężkie pieniądze i od waszego marudzenia aż mi się włos zjeżył na głowie. Podkreślając na każdym kroku, że kochacie to co robicie, uprawiacie najlepszy zawód świata przeczycie sobie sami.
Nie chcecie Cieślaka? Nie znacie się!
To jest po prostu niesmaczne. Naprawdę ciężko kasując takie kwoty stanąć chwilę przy człowieku, który publikując rozmowę z wami chcąc nie chcąc "robi wam dobrze" promując was w mediach? Ja na waszym miejscu nawet w tym kewlarze, w trzydziestu stopniach, po dwóch godzinach harówy na torze robiłbym to z przyjemnością. Pewnie wyjdę na materialistę, ale ten cały "trud" w udzielaniu wywiadów wynagrodziłyby mi widok przelewu na koncie.
Nie podoba się takie życie, na świeczniku, polecam zmianę zajęcia. Nie będę wymieniał zawodów, aby kogoś nie urazić. Ale paleta zajęć jest naprawdę różnorodna. Są prace stojące, leżące, siedzące. Do wyboru, do koloru. Nikt was nie przyspawał do motocykla.
Oczywiście, wiem, zdarza się słabszy dzień. Jesteście zmęczeni, zaliczyliście słaby występ, zawaliliście i cytując Bogusława Lindę nie macie zamiaru z nami gadać. Odwrócę sytuację przenosząc ją na nasze podwórko. My też często nie mamy weny, nie chce nam się, zapomnimy o czymś. W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Notujemy swój defekt. Ale musimy zawziąć się w sobie, bo to nasz obowiązek, aby dostarczyć czytelnikom jak najwięcej wartościowych newsów. Nieraz musimy świecić oczami przed odbiorcami.
Podoba mi nowe zarządzenie PGE Ekstraligi mówiące o tym, że zawodnicy muszą być do dyspozycji "pismaków" przez 30 minut od zakończenia meczów. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie w ich wykonaniu smutny obowiązek i podejdziemy do siebie z wzajemnym szacunkiem. Nie na zasadzie odbębnienia pańszczyzny, odpowiedzenia kilka razy "tak", "nie" i wio do busa. Byłem pod ścianką? Byłem. Uff, kary nie dostanę. Do zobaczenia w parku maszyn i oby z uśmiechem na ustach! Bo wy jesteście dla nas, a w dla nas.
Jeszcze na koniec wrócę, do tych nieszczęsnych konferencji prasowych. Pustki na salach zostały treściwie, lecz dokładnie wytłumaczone w tym samym magazynie Bez Hamulców. Nikt lubi mieć tego samego materiału, co kolega/koleżanka z konkurencji. Dlatego nie dziwcie się, że taki delikwent nie zadaje pytań, albo te najlepsze trzyma na indywidualne rozmowy. A, że coś się powtarza? No życie, tak jak to, że musicie codziennie zjeść śniadanie. Panowie, sorry taki mamy klimat. Ekskluzywność i materiał na wyłączność, to teraz konie pociągowe mediów. Amen.
Jesteś zwykłym gimbusem bez honoru i strzelającym focha jak baba.
Odkąd Ostaf pojawił się w redakcji, redakcja przestała być redakcją a dziennikarze dziennikarzami. I ty Czytaj całość