Krzysztof Piątek trafił z Genoa CFC do AC Milan za 35 milionów euro. To największy transfer polskiego piłkarza w historii. Żużel też ma swojego Piątka, a nazywa się on Tomasz Bajerski. Tyle że Piątka może jeszcze w przyszłości ktoś przebić. Z Bajerskim będzie trudniej. Raz, że zniknęły z żużla listy transferowe. Dwa, że kluby raczej nie palą się do płacenia pojawiających się już bardzo sporadycznie kwot odstępnego. - Blisko mnie był Maciej Janowski, który kilka lat temu przeniósł się za pół miliona ze Sparty do Unii Tarnów. Ten drugi klub zapłacił ekwiwalent za wyszkolenie w tej wysokości - mówi Bajerski.
43-letni Bajerski miał talent, ale wielkiej kariery nie zrobił. Z racji transferu za 600 tysięcy na zawsze jednak zapisał się w historii polskiego żużla. - Musiałem odejść z Apatora Toruń, bo w klubie zostali ludzie, z którymi nie chciałem współpracować - wspomina Bajerski okoliczności słynnej przeprowadzki po sezonie 1996. - Wszyscy się ze mnie śmiali, bo nikt nie wierzył, że Les Gondor, prezes Stali, wyłoży 600 tysięcy, bo na tyle byłem wyceniony na liście transferowej.
- Gondor przyszedł i koniecznie chciał wzmocnić zespół - opowiada Jerzy Synowiec, były prezes Stali Gorzów, poprzednik Gondora. - Z zagranicznych wziął Tony'ego Rickardssona, a gdy idzie o naszych, wybierał między Bajerskim i Protasiewiczem. Ten drugi był po poważnej kontuzji, więc stwierdzono, że lepszy będzie młody i zdolny Bajerski. Z perspektywy czasu trzeba powiedzieć, że Stal się pomyliła.
ZOBACZ WIDEO Burza po słowach Witkowskiego. Zmarzlik pyta, a Janowski zaprasza prezesa do parku maszyn
Tomasz Bajerski pozostaje w PSŻ Poznań
Bajerski tylko w pierwszym sezonie po przyjściu do Stali jeździł dobrze. Inna sprawa, że gorzowianie skończyli na drugim miejscu. Walkę o złoto przegrali z Polonią Bydgoszcz. - Bajerski miał problem, bo sam sobie był sterem, żeglarzem i okrętem - mówi Synowiec. - Wielu zawodników ma ojców albo mądre dziewczyny obok siebie, a on nie miał nikogo, kto by nim pokierował. Na dokładkę przytrafił mu się wypadek samochodowy, po którym wyglądał jak Frankenstein. W końcu poprosił o skrócenie kontraktu ze Stalą z sześciu do czterech lat. Wrócił do Torunia, oni zapłacili 200 tysięcy, ale tam też się nie odbudował.
Bajerski o swojej przeszłości i popełnionych błędach rozmawiać nie chce. - Po co mówić o tym, co źle zrobiłem, skoro już tego nie zmienię. Od razu też dodam, że niczego w życiu nie żałuję. Był potencjał, dwa pierwsze sezony seniorskie były dobre, a potem coś się zacięło. Teraz jestem trenerem PSŻ Poznań i podoba mi się ta robota. Zawodnicy są fajni, powalczymy o awans do pierwszej ligi - przekonuje.
Kiedy wpisujemy nazwisko Bajerski do wyszukiwarki google, to prócz wzmianki o najwyższym transferze w historii pojawia się też informacja, że były żużlowiec był ścigany listem gończym za próbę wyłudzenia kredytu, że siedział w więzieniu. - Nie chcę znowu tego rozdrapywać, swoje odpokutowałem. Nie byłem zamieszany w żadną gangsterkę. Zrobiłem jednak głupotę, wpisując, że zarabiam więcej, niż to miało miejsce w rzeczywistości. Zresztą nawet tego kredytu nie dostałem - stwierdza.
- Szkoda, że tak się to życie Bajerskiego potoczyło, bo to nie był zły chłopak - zauważa Synowiec. - Nie był bezczelny, czy roszczeniowy, był za to szczery i uczciwy. Nie miał tak jak Piotr Świst, mądrej żony u boku. Nie miał też walorów psychicznych, które pchałyby go na szczyt. Można jednak powiedzieć, że wygrał. Przecież zaliczył upadek, bo więzienie, bez względu na okoliczności, z tym się właśnie kojarzy. Udało mu się jednak podnieść i znaleźć swoje miejsce w życiu.
- A Piątka to parę razy widziałem w akcji - mówi nam Bajerski. - Świetnie sobie radził. Ja też będę w tym sezonie w telewizji, tyle że jako ekspert nSport+ na meczach żużlowej PGE Ekstraligi i Grand Prix. Z Marcinem Majewskim jestem już dogadany - kończy.