James Bond z Rybnika. Prezes, którego boi się Ekstraliga

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: prezes ROW-u, Krzysztof Mrozek (z lewej)
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: prezes ROW-u, Krzysztof Mrozek (z lewej)

ROW Rybnik jest jedną nogą w PGE Ekstralidze. Ten fakt jednak nie wszystkim się podoba. Osoba prezesa Krzysztofa Mrozka jest tak barwna i charakterystyczna, że poza Górnym Śląskiem ma on wielu krytyków, którzy nie życzą najlepiej rybniczanom.

Rybnik to jeden z bardziej utytułowanych ośrodków w polskim żużlu. Dość powiedzieć, że zawodnicy z tego miasta aż dwunastokrotnie sięgali po tytuł Drużynowego Mistrza Polski. Jednak ten ostatni wywalczony został w roku 1972. Co więcej, w ostatnich sezonach rybniczan częściej oglądaliśmy na zapleczu PGE Ekstraligi niż w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Przez lata w Rybniku panował marazm. W połowie lat 90. utworzono Rybnicki Klub Motorowy, który zdołał awansować do Ekstraligi w sezonie 2003, ale nie wykorzystał wówczas potencjału tkwiącego w drużynie i jego przygoda z najlepszymi potrwała ledwie rok. Historia RKM-u domknęła się w roku 2011, gdy popadł on w tak olbrzymie długi, że nie miał szans na otrzymanie licencji uprawniającej na starty w I lidze w kolejnym sezonie.

Powiew świeżości

Wtedy też pojawił się pomysł, by klub powierzyć Krzysztofowi Mrozkowi, który potrafił ściągnąć największe żużlowe gwiazdy na miejski stadion przy okazji kolejnych edycji memoriału ku pamięci Łukasza Romanka. Mrozek, mający wsparcie ówczesnego prezydenta Adama Fudalego, prezentował się jako człowiek z jasną wizją. Mówił, że pojawia się na trzy lata, by awansować kolejno z najniższego szczebla do PGE Ekstraligi, a następnie wywalczyć z ROW-em tytuł mistrzowski w PGE Ekstralidze.

Życie szybko zweryfikowało ten plan. O ile II-ligowe rozgrywki udało się wygrać w cuglach w roku 2013, o tyle później w I lidze szło opornie. Zamiast szybkiego awansu, były baraże o utrzymanie. Mrozek pokazał jednak, że potrafi wyciągnąć wnioski. W rok 2015 wszedł ze składem, który miał dać triumf w rozgrywkach. Takie nazwiska jak Ułamek, Baliński czy Batchelor miały być gwarancją sukcesu. ROW przegrał jednak półfinał z ekipą z Ostrowa. Działacz dopiął jednak swego, bo wskutek braku zainteresowania ze strony innych, jego klub został zaproszony do PGE Ekstraligi.

Mrozek zagrał va banque

Niewiele jednak brakowało, a po sezonie 2014 kariera Mrozka w Rybniku dobiegłaby końca. Prezes ROW-u potrafił docenić wsparcie, jakie klub otrzymuje z miasta i w wyborach samorządowych poparł Fudalego. O jego rywalu, Piotrze Kuczerze, często wypowiadał się w dość ostrych słowach. Sternik "Rekinów" zagrał va banque, a tymczasem mieszkańcy zapragnęli zmiany w magistracie.

Kuczera szybko puścił w niepamięć wydarzenia z kampanii wyborczej. Zrozumiał, że w Rybniku speedway jest sportem numer jeden i utrzymał finansowanie klubu na podobnym poziomie. Nieprzypadkowo dziś jedno z haseł promujących miasto brzmi "żużel - duma Rybnika".

James Bond z Rybnika

Pod wodzą Mrozka "Rekiny" spędziły w PGE Ekstralidze dwa sezony, ale były one na tyle barwne, że prezes ROW-u dorobił się przeciwników w wielu ośrodkach. W roku 2016 zbudował skład z Holtą, Łagutą czy Jonssonem, który zdaniem wielu miał nie dawać gwarancji na utrzymanie. Tymczasem drużyna z łatwością zachowała status ekstraligowca.

Przy okazji transmisji telewizyjnych można też było dostrzec Mrozka, który lubi mieć wszystko pod kontrolą. Gdy zepsuła się banda, nie bał się sam jej naprawiać. Elementem rozpoznawczym prezesa stały się koszula, ciemne okulary i słuchawka. Gdy jego zdjęcie wykorzystano do promocji jednego ze spotkań ligowych, niektórzy nazwali go Jamesem Bondem z Rybnika. Jego krytycy twierdzą, że w Rybniku niepotrzebny jest nawet trener, bo wszystkim i tak rządzi Mrozek.

Dla prezesa kluczowy okazał się sezon 2017 i dopingowa wpadka Łaguty, która doprowadziła do spadku zespołu. To właśnie wydarzenia związane z Rosjaninem sprawiły, że Mrozek jest wielbiony w Rybniku, a wyklinany w pozostałej części Polski. Sternik ROW-u nie bał się bowiem punktować słabości w regulaminie, nawet kosztem pójścia na otwartą wojnę z PGE Ekstraligą. Niektórzy nie potrafili zrozumieć jak potrafi bronić Łagutę, skoro ten zażywał niedozwolone środki i sprowokował spadek drużyny z PGE Ekstraligi.

Marsz powrotny ku Ekstralidze

Gdy ROW spadł przed rokiem z ligi, Mrozek w swoim stylu zapowiadał szybki awans. W połowie sezonu wydawać się to mogło mrzonką. Zespół nie spisywał się bowiem najlepiej, a za to Speed Car Motor Lublin wygrywał mecz za meczem. "Rekiny", mimo kontuzji Daniela Bewleya, zdołały wjechać do finału Nice 1.LŻ. W pierwszym spotkaniu pokonały rywala z Lubelszczyzny 52:38 i wydaje się, że są o krok od powrotu do PGE Ekstraligi.

Na Górnym Śląsku zdają sobie jednak sprawę, że w najlepszej lidze świata niekoniecznie chcą widzieć Mrozka. W tym roku kluby przegłosowały zmianę w regulaminie i awansu nie może wywalczyć drużyna, która pozostaje w sporze sądowym z organizatorem rozgrywek. Nikt tego wprost nie przyzna, ale to cios wymierzony w rybniczan.

- Nie powiem co zrobimy, ale zrobimy tak, by było dobrze - powiedział ostatnio Mrozek, gdy na spotkaniu z kibicami został zapytany o to, czy wycofa pozew sądowy przeciwko Ekstralidze.

W efekcie może zdarzyć się tak, że ROW wywalczy awans na torze, a zaproszenia do grona najlepszych nie otrzyma. Jeśli tak się stanie, miłość kibiców do Mrozka w Rybniku wzrośnie jeszcze bardziej. On swoją niezłomną postawą sprawił, że dziś jest wielbiony przez fanów. Również przez zawodników. Nieprzypadkowo Kacper Woryna nazywa go "tatą" i deklaruje, że jeśli tylko "Rekiny" wywalczą awans, to nie zamierza zmieniać otoczenia.

W przypadku awansu logicznym wydaje się wycofanie pozwu z sądu i odstąpienie od ubiegania się o ogromne odszkodowanie w związku z degradacją za doping Łaguty. Kibice w Rybniku przyjęliby to ze zrozumieniem, bo Mrozek mógłby powiedzieć, że robi to w imię wyższego dobra. W tym wszystkim najbardziej ucierpiałaby jedynie duma prezesa ROW-u.

Inna kwestia, że los już przyznał rację Mrozkowi. Zimą zapowiadał, że spadła na niego lawina krytyki za bronienie Łaguty, a gdy tylko Rosjaninowi będzie się kończyć  kara za doping, to prezesi innych klubów zaczną do niego dzwonić i składać mu propozycje. Obecny sezon jeszcze nie dobiegł końca, zawieszenie Łaguty ciągle trwa, a 34-latek już odbiera telefony ws. planów na rok 2019.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2018: półfinał Fogo Unia Leszno - Betard Sparta Wrocław

Źródło artykułu: