Klęski nie było, ale jednak zielonogórzanie oczekiwali od siebie zdecydowanie lepszej postawy w Toruniu. Tymczasem Falubaz nie dość, że uległ Get Well, to jeszcze nie wywiózł z Motoareny choćby punktu bonusowego. A właśnie taki był plan minimum na niedzielne spotkanie.
- Poza Jepsenem Jensenem, pojechaliśmy słabe zawody. Nie ma się co oszukiwać. Nie wygrywaliśmy wyścigów, co było kluczem do porażki. Szczerze mówiąc największą bolączką jest to, że kończymy zawody, a dalej nie wiemy, gdzie był problem. Zostawiliśmy serce na torze, każdy robił co mógł, ale jakoś tak to wszystko nie działało. Byliśmy wolniejsi od rywali i zabrakło punktów - komentuje Piotr Protasiewicz w rozmowie z "Radiem Zielona Góra".
Torunianie w pełni wykorzystali atut domowego toru. Przyjezdni nie mogli dojść do optymalnych ustawień. Nawet Michaelowi Jepsenowi Jensenowi na Motoarenie przytrafia się "śliwka". - Cały czas gdzieś był błąd. Nie wyszliśmy poza ramy - raz było lepiej, raz gorzej, ale cały czas słabo. Tor był dobrze przygotowany, żadnych czarów nie było, ale po prostu brakowało nam szybkości - mówi 43-latek.
Przed nami miesięczna przerwa od PGE Ekstraligi. Nie oznacza to jednak, że żużlowcy już teraz mogą wyjechać na czterotygodniowe wakacje. - Jest przerwa od ligi, ale czeka nas liga szwedzka, półfinał IMP. Jazdy nie braknie. Skupiamy się nad pracą, bo każde zawody to możliwość do sprawdzenia sprzętu i ustawień. Odcinamy grubą kreską mecz w Toruniu i dalej szukamy optymalnych przełożeń. Rewolucji nie planuję, bo w obecnym czasie jest tak, że gdy nie trafi się w punkt, to jedzie się z tyłu - przyznaje Protasiewicz.
ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po zielonogórsku