Andreas Jonsson udanie zadebiutował w lubelskich barwach. Przed spotkaniem rodziły się pytania, jak Szwed poradzi sobie na zapleczu PGE Ekstraligi. Tor przy Zygmuntowskich widział rzadko, do tego na jednym z treningów zanotował upadek. 14 punktów i kluczowy triumf w 15. wyścigu rozwiało wszelkie wątpliwości, czy sprosta roli lidera.
- Pierwsze spotkanie daje dodatkową presję, ponadto nie mieliśmy zbyt dużo okazji do trenowania. Byłem trochę zdenerwowany, ale wszystko zadziałało. Mój indywidualny wynik był dobry - tłumaczył po zawodach wicemistrz świata z 2011 roku.
Lublinianie niedzielny mecz mogli rozpocząć wygraną, ale ostatecznie musieli zadowolić się jednym punktem. Doświadczony żużlowiec czuje pewien niedosyt. - Mieliśmy trochę pecha. Nie potrafiliśmy przenieść szczęścia na swoją stronę. Wiedzieliśmy, że jedziemy z silnym zespołem. Zgarnęliśmy jeden punkt, choć mogliśmy to przecież wygrać.
37-letni zawodnik znalazł receptę na szybkie pokonywanie toru przy Alejach Zygmuntowskich, choć miał małą uwagę co do jego stanu. - Dobrze mi się na nim jechało. Miejscami tor nie miał wystarczająco wody, co sugerowałem naszemu trenerowi. Sędzia powiedział, że nie można lać więcej wody. Nie wiem skąd te obawy, aby bardziej zrosić tor.
Do małego nieporozumienia doszło w jednej z gonitw, gdzie Jonsson w parze z Oskarem Boberem przegrali start. Na drugiej prostej Szwed był przed juniorem, a ten nadział się na jego koło. - Rozpędzałem się na przeciwległej prostej, aż poczułem, że coś dotknęło mojego tylnego koła. Bieg został przerwany, Oskar leżał. Dopiero w telewizji zobaczyłem, jak mocno uderzył w bandę - stwierdził Jonsson.
ZOBACZ WIDEO Oficjalne intro PGE Ekstraligi 2018