Nie byłoby w minioną niedzielę finału PGE Ekstraligi, gdyby nie specjalna, certyfikowana plandeka Ole Olsena chroniąca tor przed deszczem. Zakupu dokonała Ekstraliga Żużlowa, spółka zarządzająca rozgrywkami, wykładając 300 tysięcy złotych i przekazując Betardowi Sparcie produkt do testów. Folię rozłożono w piątek rano, dwa dni przed zawodami. Ochroniła ona nawierzchnię przed ulewnymi opadami. Kiedy została zdjęta, tor był w idealnym stanie.
Wiele było w tym sezonie fantastycznych spotkań, ale takiego, jak wrocławski finał, dotąd nie mieliśmy okazji oglądać. W ogóle dawno już nie było takiego dramatycznego meczu o złoto. Sparta przed ostatnim biegiem prowadziła 44:40 i gdyby wygrała finałowy bieg 5:1, zgarnęłaby tytuł. Stało się inaczej. Było 5:1, ale dla Fogo Unii. A jeszcze po 13. wyścigu Wrocław był mistrzem Polski.
Smaczku finałowej rozgrywce dodawał fakt, że w Lesznie pracuje trener, który przed rokiem odszedł z Wrocławia. Rzucił papierami przed meczami o brąz, licząc, że działacze będą go prosili, żeby został. Stało się inaczej. Tajemnicą poliszynela jest, że w Sparcie mieli już wówczas Piotra Barona po dziurki w nosie.
Po przejściu do Unii też nie miał łatwego życia. W trakcie przegranego ostatecznie meczu rundy zasadniczej ze Spartą (44:46) został zrugany przez jednego z udziałowców Józefa Dworakowskiego. Przybiegł on do parku maszyn i strofował trenera niczym uczniaka. Teraz byłoby to nie do pomyślenia. Inna sprawa, że we Wrocławiu Baron został chłodno przywitany. Usłyszał solidną porcję gwizdów od kibiców. Byli i tacy, którzy twierdzili, że pani prezes Krystyna Kloc nie podała mu ręki. Prezes Ekstraligi Wojciech Stępniewski twierdzi jednak, że gratulacje były, uścisk dłoni również. Słowem klasa.
Trudno było w tym roku wyobrazić sobie lepsze miejsce na finał niż świeżo wyremontowany Stadion Olimpijski. Zwłaszcza że mecze Sparty oglądało w tym roku średnio 11680 widzów, najwięcej w lidze. Na finale mieliśmy rekordową liczbę 13100 kibiców. Wszystkie mecze wrocławian w tym sezonie zobaczyło 105117 widzów.
Żużel jest sportem dla ludzi o mocnych nerwach, więc w finale nie mogło zabraknąć scen mrożących krew w żyłach. Karetkę na torze mieliśmy już w 1. biegu, kiedy Peter Kildemand podciął deflektorem Szymona Woźniaka i obaj upadli na tor. Za chwilę jednak otrzepali kurz i walczyli dalej.
Do tragedii mogło dojść w 11. biegu, kiedy młody Dominik Kubera upadł na prowadzeniu. Miał junior Unii szczęście, że jadący za nim Maciej Janowski dużo widzi. W innym razie przejechałby motocyklem po rywalu i mielibyśmy wielki, ludzki dramat.
Medalową ceremonię zmąciła akcja miejscowych chuliganów, którzy ruszyli po zakończeniu meczu na sektor gości. Potrzebna była interwencja policji. Trzeba jednak podkreślić, że znakomicie zachował się spiker zawodów Jacek Dreczka, który zachęcał do pozytywnego dopingu i prosił, żeby nie psuć święta. Presja spikera, ale i też większości kibiców zasiadających na trybunach sprawiła, że stadionowi bandyci odpuścili.
Piłkarski Śląsk Wrocław mógłby pozazdrościć Sparcie atmosfery panującej na trybunach w trakcie meczu. Niesamowita była też oprawa meczu. W trakcie celebry spod dachu leciało czerwono-żółte konfetti. Nad podium mieliśmy sztuczny dym i konfetti w kolorach złotym i srebrnym. 14 hostess w czerwonych sukienkach podało zawodnikom butelki szampana Mumm, oficjalnego trunku Formuły 1. Jedna butelka kosztuje tysiąc złotych.
A w kuluarach królowała już czysta wódka. Trener Unii pochwalił się, że zmobilizował swoich zawodników do walki mówiąc im, że ma cały bagażnik alkoholu. Podziałało. Leszczynianie oblali złoto nie tylko Mumm, ale i naszą Wyborową pitą z plastikowych kubków.
ZOBACZ WIDEO Grzegorz Zengota zachęca do ratowania życia