Patryk Dudek: Potrafię się bić na łokcie. Na razie myślę jednak o balu, a nie o Grand Prix

WP SportoweFakty / Wojciech Klepka / Piotr Protasiewicz i Patryk Dudek
WP SportoweFakty / Wojciech Klepka / Piotr Protasiewicz i Patryk Dudek

Bukmacherzy widzą Patryka Dudka w ósemce najlepszych zawodników Grand Prix. Eksperci boją się jednak, że delikatny zawodnik nie poradzi sobie w cyklu, a kilka uderzeń łokciem sprowadzi go na ziemię i przełoży się negatywnie także na wynik w lidze.

WP SportoweFakty: W przyszłym roku będzie pan jeździł w Grand Prix. Eksperci mówią, że jest pan kruchym zawodnikiem i ostro jeżdżący rywale szybko sprowadzą pana na ziemię.

Patryk Dudek (żużlowiec Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra, uczestnik Grand Prix 2017): Szczerze, to nie zastanawiałem się na tym. Żyję dniem dzisiejszym i nie ma takich zmartwień jak eksperci. Teraz myślę o karnawałowej imprezie. Właśnie szukam sobie odpowiedniego stroju, bo idę na bal przebierańców.

[b]Kup bilet na PZM Warsaw FIM Speedway Grand Prix of Poland. KLIKNIJ i przejdź na stronę sprzedażową! ->

[/b]

Wracając do obaw ekspertów trzeba stwierdzić taki oto fakt, że nie jest pan barczystym mężczyzną, a w Grand Prix jest bardzo ostro. Poradzi pan sobie?

- Tego nie wiem. Nie powinno być jednak źle, bo miałem wiele akcji na pierwszym łuku, gdzie trzeba było bić się na łokcie, gdzie ta rywalizacja wręcz była. Może postury atlety nie mam, ale potrafię się dostosować do warunków gry i walczę, kiedy jest taka potrzeba. Jeśli więc przeciwnicy mnie zaatakują to ja odpowiem tym samym, bo nie będę miał innego wyjścia.

ZOBACZ WIDEO Pierwsze treningi i sparingi pokażą czy tor będzie ich atutem

A to w ogóle miło słuchać, że jest się kruchym i delikatnym człowiekiem?

- Eksperci muszą coś mówić, ale mnie to nie dotyka. Ludzie różne rzeczy gadają, lecz już dawno zdałem sobie sprawę z tego, że nie mam na to żadnego wpływu. A tak już, mówiąc pół żartem, pół serio, może będę tak szybki, że ta moja kruchość i delikatność w niczym nie będzie mi przeszkadzała. Ucieknę ze startu i nie będę musiał się z nikim boksować.

Jeździł pan w jednym turnieju Grand Prix, więc trochę takiej praktycznej wiedzy o cyklu pan ma. A teoria? Ogląda pan może stare zawody, żeby zobaczyć, co pana czeka?

- Czasami sobie popatrzę, ale nie robię tego maniakalnie. Ameryki zresztą nie odkryję, kiedy powiem, że w lidze jest przeważnie tak, że mam jednego silnego rywala w biegu, a w Grand Prix cała trójka, która wystąpi ze mną w wyścigu będzie mocna.

Postawi pan w tym roku w Grand Prix wszystko na jedną kartę?

- Nie i nie będę się martwił jeśli mi nie wyjdzie i wypadnę z cyklu, względnie zajmę jakieś odległe miejsce. Jak nie ten rok to będzie następny. Jestem młodym żużlowcem i mogę sobie robić plany na przyszłość. A swoją drogą to życie lubi płatać figle. Dwa lata temu kibice nie wiedzieli, kto to jest Jason Doyle, a przecież on, gdyby nie kontuzja, byłby w tym roku mistrzem świata. Dlatego trzeba być pokornym, ale i też mieć oczy i uszy otwarte, bo wszystko może się zdarzyć, a jak trafi się okazja to trzeba ją łapać.

Pański tata mówił, że przygotowania do sezonu, w którym pojedzie pan w Grand Prix niewiele różnią się od tych ubiegłorocznych. Różnica jest taka, że kupił pan dwa nowe motocykle.

- Jeszcze będą inne różnice, bo chyba jednak będę musiał mieć trochę więcej silników. Wszystko wyjdzie w praniu. Zobaczymy, jak na początku sezonu będą działały jednostki napędowe z minionych rozgrywek. Mogę jeszcze dodać, że zostaję ze swoim dotychczasowym tunerem Janem Anderssonem. Sprawdza się wyśmienicie, jego silniki są szybkie, więc nie ma co zmieniać. Także dzięki niemu zrobiłem wielki progres.

Nam się zdaje, że bardzo pomogło panu roczne zawieszenie za doping. To swego rodzaju paradoks, ale jednak, tak się wydaje, wrócił pan mocniejszy.

- Różnie można na to spojrzeć. Może, jakbym nie wisiał, to szybciej awansowałbym do Grand Prix. Nigdy się nie dowiemy, co by było, gdybym nie został zawieszony. Z drugiej strony można jednak budować teorię, że to zawieszenie, nawet jeśli mi nie pomogło, to na pewno też nie zaszkodziło. Wróciłem w połowie 2015 roku, a w minionym sezonie wygrałem na krajowym podwórku bardzo dużo. I jeszcze awansowałem do Grand Prix.

Jacek Frątczak, były menedżer Falubazu, mówi że dla zielonogórskich kibiców jest pan nowym Rafałem Kurmańskim, że ogniskuje pan na sobie wszystkie emocje.

- Nie wolno zapominać o Piotrze Protasiewiczu, który na torze robi największe show z wszystkich zawodników Falubazu. W każdym sezonie ma najwięcej mijanek i ciekawych akcji na dystansie. W minionym sezonie Piotr i Jason Doyle wiele razy ratowali nam wynik. Często działo się to w ostatnim biegu. Oni nie pozwalali się kibicom nudzić.

Ucieka pan od porównania z Kurmańskim?

- Nie znałem go. Jak jeździł to nawet niespecjalnie interesowałem się żużlem. Wtedy grałem w piłkę. Na filmikach widziałem, co potrafił zrobić Rafał z motocyklem. On był takim zawodnikiem, jakiego kibice uwielbiają. Robił widowisko. Mnie do niego nie można porównać. Wiem, że kibice lubią takie rzeczy, ale nie wiem, jaki on był i nie powiem, czy ja jestem nowym Kurmańskim.

A zgodzi się pan z innym stwierdzeniem Frątczaka, mianowicie z tym, że zaczyna pan pisać swoją historię i budować legendę.

- Legendą Falubazu to był Andrzej Huszcza, a mnie to jeszcze daleko. Pewnie, że chciałbym, żeby kiedyś ludzie dobrze mnie wspominali. Wróćmy jednak na ziemię. Za rok chcę powtórzyć dobre wyniki na naszym podwórku, dać radość sobie i widzom. Na razie niepotrzebne mi wielkie słowa.

[b]Rozmawiał Dariusz Ostafiński

[/b]

Informacje sportowe możecie śledzić również w aplikacji WP SportoweFakty na Androida (do pobrania w Google Play) oraz iOS (do pobrania w iTunes). Komfort i oszczędność czasu!

Źródło artykułu: