W latach 2003-2009 prezesem klubu był Ola Andersson, który następnie przekazał władzę w Indianernie Kumla na rzecz Dan-Ake Moberga. Już za prezesury Anderssona klub miał problemy z zachowaniem płynności finansowej. Wtedy sternik Indianerny przekazał na konto zespołu 65 tys. koron szwedzkich, aby uchronić Indian przed bankructwem.
Andersson do dzisiaj nie odzyskał pożyczonych pieniędzy i może to być niemożliwe, gdyż obecnie długi Indianerny sięgają niemal trzech milionów koron szwedzkich (ok. 1,3 mln złotych). - Jestem w szoku. Nie rozumiem jak to się mogło tak skończyć. Za mojej prezesury zdarzyło się, że w kasie klubu brakowało 200 czy 300 tysięcy koron po sezonie i trzeba było łatać budżet pieniędzmi z kolejnego roku. Zalegaliśmy pieniądze takim zawodnikom jak Henrik Gustafsson. Nie było łatwo, ale nigdy nie chodził o kwoty sięgające kilku milionów - mówi na łamach szwedzkiej prasy Andersson.
O problemach finansowych Indianerny zrobiło się głośno w minionym sezonie, gdy przed kluczowymi spotkaniami Elitserien z występów w tym klubie zrezygnował Antonio Lindbaeck. W ostatnich dniach Szwed oraz inni żużlowcy Indianerny - Fredrik Lindgren i Niels Kristian Iversen w mediach społecznościowych zabrali głos w sprawie długów klubu z Kumli.
- Mieliśmy ugodę, że Indianerna zapłaci zaległości względem nas w czterech ratach. Termin płatności pierwszej z nich minął 15 listopada, ostatni przelew miał dotrzeć do nas 15 stycznia 2017 roku. Nie dostaliśmy pieniędzy ani też żadnego wytłumaczenia. Nikt z Indianerny się z nami nie kontaktował, nie mamy żadnych wyjaśnień na ten temat - ogłosili zawodnicy.
ZOBACZ WIDEO FOGO Unia Leszno przed sezonem 2017
Jednak nie tylko żużlowcy czekają na pieniądze. Andersson, gdy był jeszcze prezesem klubu, pożyczył Indianernie 65 tys. koron z własnych funduszy. Szwed ma nadzieję, że w końcu odzyska zainwestowane środki. - Klub był wtedy blisko bankructwa, więc pożyczyłem mu pieniądze, sprzedałem wtedy część udziałów w Indianernie. Zależało mi na klubie i odzyskanie tych pieniędzy nie było dla mnie pilną sprawą. Te środki nadal są jednak zarejestrowane jako pożyczka dla klubu i liczę na ich odzyskanie - stwierdził były prezes Indianerny.
Gdy Andersson zrezygnował z funkcji prezesa klubu, w ramach cięcia kosztów zatrudniono go w roli kierownika zespołu z Kumli. - Pensja jaką za to otrzymywałem była niska. To była bardziej zabawa i praca na rzecz dobra klubu. Po pewnym czasie zaoferowano mi trochę większą kwotę, ale nigdy o to nie prosiłem. To było jakieś 7 tys. koron brutto - zdradził Andersson.
[nextpage]
Szwed z pracy na rzecz Indianerny zrezygnował ostatecznie w roku 2015. Od tego momentu starał się dystansować od działań klubu i nie odwiedzał stadionu żużlowego w Kumli. - Nie mogłem patrzeć jak traktuje się zasłużone osoby dla Indianerny, jak chociażby Henrika Gustafssona. Nie szanowano osób, które swoją pracę wykonywały dobrowolnie. Nie szanowano sponsorów, których pieniądze zapewniały jakiekolwiek funkcjonowanie tego klubu. Czułem się źle widząc to wszystko. To był obraz nędzy. Straciłem na tym klubie sporo pieniędzy, a nigdy nie dostałem nawet jakiegoś darmowego biletu czy karnetu w ramach podziękowania za pomoc - narzeka Andersson.
Przez wiele miesięcy działaczom Indianerny udawało się jednak ukrywać w tajemnicy problemy finansowe klubu, co dla byłego prezesa jest zaskoczeniem. - Kiedyś żyliśmy skromnie, ale wszyscy podążaliśmy w tym samym kierunku. Teraz marka Indianerny Kumla została zmieszana z błotem. Nie cierpią ludzie, którzy do tego doprowadzili, tylko cierpi klub - ocenia Szwed.
Byłemu działaczowi Indianerny trudno znaleźć przyczynę nagłej zapaści finansowej klubu. W tym roku frekwencja na meczach w Kumli wyniosła średnio nieco ponad 2800 osób i kształtowała się na poziomie zbliżonym do lat poprzednich. W sezonie 2016 żaden z meczów ligowych nie musiał zostać przełożony z powodu pogody, więc pod tym względem klub również nie naraził się na dodatkowe straty.
Zdziwienie musi budzić jednak fakt, że w tym roku działacze Indianerny zakupili i zamontowali na stadionie nowy i drogi telebim. Tej inwestycji dokonano w momencie, gdy klub zalegał już spore kwoty żużlowcom. - To jest nie do pomyślenia. Co innego gdyby zainwestowano w nową maszynę startową, albo zdecydowano się na odnowienie części trybun - stwierdza Andersson.
Klub z Kumli w tym roku dostał aż 1,8 mln koron z miejskiej kasy. Część z tych pieniędzy wróciła do budżetu miasta, gdyż Indianerna pokrywa koszty związane z wynajęciem stadionu. - Gdzie jest reszta tych pieniędzy? Niezależny audytor powinien przejrzeć wszystkie księgi i przelewy. Kto i za co otrzymał pieniądze. Nie mówię, że w klubie dochodziło do jakichś nieprawidłowości finansowych, ale taka sytuacja daje do myślenia. Dlaczego działacze nie chcą pokazać wszystkiego czarno na białym? - zastanawia się były prezes.
Równocześnie Andersson popiera zachowanie Antonio Lindbaecka, który pod koniec minionego sezonu zbuntował się i zrezygnował z jazdy dla Indianerny. - Zawodnicy powinni to zrobić dużo wcześniej, nie patrzeć na klub. Powinni rezygnować z jazdy, jeśli nie mają płacone. To nauczyłoby kluby postępowania fair-play - twierdzi były działacz.
Pomimo problemów finansowych, Indianie w przyszłym roku zamierzają wystąpić w rozgrywkach Elitserien. W barwach tego klubu zobaczymy m. in. Piotra Protasiewicza, Nicolaia Klindta oraz Ludviga Lindgrena.
[b]opracował Łukasz Kuczera
[/b]