W latach osiemdziesiątych modny był Weslake. Potem na żużlowy rynek wkroczyły brytyjskie Goddeny i włoskie GM-y. Czeska Jawa, jako konkurencyjna cenowo, utrzymywała się na powierzchni do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Później, w latach ustrojowej transformacji, firma ta tracąc czas na przystosowanie się do praw wolnego rynku popadła w technologiczne zacofanie i straciła zainteresowanie żużlowców. Odmiana przyszła kilka lat temu, gdy Stanislav Diatka i jego wspólnicy odkupili zakład od poprzednich właścicieli. Zainwestowanie dwóch i pół miliona Euro w zakup firmy i kolejny milion włożony w jej unowocześnienie zaczynają przynosić efekty.
Na podstawie stosownych umów w ubiegłym sezonie zawodnikami fabrycznymi Jawy byli Josef Franc, Vaclav Milik i Martin Smolinski. Ten ostatni przedłużył ostatnio kontrakt z Jawą do roku 2018 włącznie.
Zapytany o to, czy spodziewa się kolejnych takich umów i czy liczba korzystających z usług Jawy zawodników będzie rosła, dyrektor generalny Jaroslav Rezner odpowiedział: - Nic nie przychodzi nam łatwo, ale jestem tego niemal pewien. Posłużę się takim przykładem. Gdy byłem w roku 2014 w Opolu na Pucharze Świata 250 cc, niemal połowa młodych zawodników jechała na Jawach. Rok później w Lamothe-Landerron z trzydziestu sześciu obecnych tam żużlowców dziewiętnastu miało zamontowane silniki Jawy, kolejnych dziewięciu po jednym Jawy i GM-a i tylko ośmiu korzystało wyłącznie z silników włoskich. Dodam, że z dziesięciu chłopaków, którzy dotarli wtedy do półfinałów, aż ośmiu korzystało z naszego produktu. To jest nasza przyszłość. Jeśli ci zawodnicy używają Jawy w młodości, dlaczego nie mieliby tego robić kiedy przejdą już na pięćsetki?
Fabryka Jawy rozwija skrzydła. W momencie przejęcia jej pracowało w niej zaledwie 20 ludzi (w latach dziewięćdziesiątych było ich około 200). Teraz nad nowymi konstrukcjami i produkcją sprzętu głowi się już 50 osób.
- Priorytetem dla nas jest teraz jakość produktu, a nie zawsze tak wcześniej bywało - powiedział Rezner. - Drugą ważną rzeczą jest ustabilizowanie naszego biznesu. Musimy wciąż obniżać koszty, czynić nasz biznes coraz bardziej rentownym. Teren fabryki jest zbyt rozległy. Dlatego chcemy część budynków wynająć innym podmiotom. Naszym numerem jeden był i pozostanie żużel. Mamy jednak świadomość, że nawet jak wygramy 50-60 procent rynku, to nam to nie wystarczy. Dla stabilizacji musimy poszerzać ofertę. Stąd nasza współpraca z austriacką firmą Lohner. Oni budują elektryczne skutery i tak napędzane rowery. Od nas będą otrzymywali ramy - zakończył.