Michał Gałęzewski Trzeba przyznać, że mecz ze SPAR Falubazem był całkiem przyzwoity w twoim wykonaniu...
Marcel Szymko: Mój poziom sportowy mimo wszystko podnosi się z meczu na mecz. Kwestia tego, że ENEA Ekstralidze dużo nie brakuje do Grand Prix, szczególnie że zawodnicy jeżdżący w tym cyklu też przegrywają biegi. Ciężko się tu ścigać, a na razie w poziomie moich przygotowań do meczu nic się nie zmienia. Mam nadzieję, że będzie poprawa. Cały czas wierzę w to, że się jesteśmy w stanie utrzymać się w ENEA Ekstralidze.
[ad=rectangle]
Jak wyglądał z twojej perspektywy wyścig, w którym upadłeś? Popełniłes w nim błąd?
- Andreas nie wytrzymał nerwowo i mnie sfaulował. Nic poza tym. Był on bardzo szybki, ale nie umiał tego wykorzystać.
Już we Wrocławiu było widać postępy w twojej jeździe. Gdyby biegi kończyły się po drugim okrążeniu, twoja średnia wyglądałaby zupełnie inaczej.
- Brakuje sprzętu, żeby dowozić punkty. Żeby je zdobywać, trzeba być na tyle szybkim, by nikt nie mógł cię wyprzedzić. Jak udaje ci się bronić przez trzy kółka, to czasami nie da się wytrzymać czwartego.
Moment, w którym Protasiewicz pojechał od szpitala mocno na was zadziałał. Nie przegraliście sześciu biegów z rzędu, a to w tym sezonie się jeszcze nie zdarzyło. Sytuacja, w której rywal był osłabiony wzbudziła w was dodatkową wolę walki?
- Wola walki była od samego początku. Na pewno nie bazowaliśmy na tym, że pan Protasiewicz się przewrócił, bo to bardzo przykra sytuacja. Sam niedawno przeżyłem coś takiego i wiem, że to nic fajnego. Nasza odmiana polegała na tym, że dokonaliśmy korekt w sprzęcie i zaczęło to lepiej wyglądać.
Teraz czeka was rewanż w Zielonej Górze. To bardzo ciężki teren...
- Nie wiem kiedy Wybrzeżu szło w Ekstralidze w Zielonej Górze. Ja tego nie pamiętam, może jestem za młody? Czy mi idzie na tym torze, czy nie to kwestia względna. Na imprezach młodzieżowych zawsze robiłem tam dużo punktów, ale nie ma co do tego wracać. Ja jestem seniorem i musimy się ścigać z tak klasowymi rywalami.
Po ostatnich meczach jesteś zupełnie inaczej odbierany przez kibiców. Wcześniej pewnie wiele przykrych słów do ciebie docierało, a teraz każdy widzi, że mimo że nie masz na czym, walczysz dla Wybrzeża.
- Te słowa może leciały w moją stronę, ale nigdy do mnie nie docierały. Takie jest prawo kibica, bo kibic ma swoje spojrzenie i patrzy na żużel z innej strony, niż my. My mamy inną perspektywę. Dało się to odczuć po meczu we Wrocławiu. Po raz pierwszy kibice skandowali moje imię i nazwisko i to było bardzo miłe. Szkoda, że dopiero teraz. Jestem w tym klubie od 1992 roku, czyli od momentu w którym się urodziłem. Zawodnicy, którzy bywają w klubie niecałe pół roku często są lepiej traktowani. Chciałbym by kibice jak najczęściej i najliczniej przychodzili nam kibicować, bo żużel to naprawdę fajny sport.
Może mecze takie jak ten niedzielny przywrócą wiarę w Wybrzeże? Po 30-punktowych porażkach, niewiele osób chciało oglądać taką drużynę, co było widać po frekwencji. Teraz jednak chyba możecie wyjeżdżać z parku maszyn z podniesionymi głowami...
- Ja tak nie uważam. Jak się przegrywa mecz, to nie ma się z czego cieszyć. Może laik nie zauważy woli walki w meczu, który jest przegrywany do trzydziestu. Nie oznacza to jednak, że tej walki nie było. Uważam, że jesteśmy bardzo ambitną drużyną. Proszę uwierzyć, że nikt nie chciałby być w takim położeniu, w jakim obecnie jesteśmy. Nie chciałbym jednak tego tematu za bardzo rozwijać.