Dyspozycja Krystiana Pieszczka była daleka od optymalnej, jednak wpłynęło na to wiele czynników. - Ten mecz to był niewypał. Nic mi nie pasowało, podobnie jak prawie całej drużynie. Jeśli chodzi o 14. bieg, to albo będziemy jeździć parowo, albo nie będziemy jeździć wcale. Nie na tym powinno to polegać, że kolega z drużyny wystawia koło i celuje mną w płot. Mogę mu to samo pokazać, ale nie o to chodzi. Leon nie spojrzał na mnie. Jedziemy dalej i zobaczymy jak się wszystko rozwinie - powiedział zawiedziony gdańszczanin po meczu z KantorOnline Włókniarzem Częstochowa.
[ad=rectangle]
Włoskie zawody były bardzo nieudane dla wychowanka Wybrzeża Gdańsk. Nie tylko nie awansował do finałów IMŚJ przegrywając w wyścigu dodatkowym, ale również mocno się poobijał. - Trochę się poturbowałem. Upadłem w dwóch biegach. W jednym oberwałem kołem i wyrwało mi kierownicę. Niestety nie mam rąk ze stali. W drugim wyścigu upadłem i kolega wjechał mi na plecy, po czym uderzył w głowę. Trochę się przez to poobijałem - powiedział Krycha. - Nie miałem czasu jechać do lekarza, bo z Włoch mieliśmy kawał drogi do Gdańska. Obawiałem się, że nie zdążę. Przyjechałem do Gdańska w 14 godzin. Mieliśmy 1600 kilometrów do przebycia, dodatkowo po drodze było sześć postojów, więc musieliśmy trochę zaiwaniać. Byłem w Gdańsku już o godzinie 15 i spokojnie zdążyliśmy złożyć sprzęt. Byłem wypoczęty, dość długo spałem i było ok - powiedział zawodnik, który wraz z Szymonem Woźniakiem, który miał mecz w Grudziądzu o godzinie 14:45 został wysłany na najdalszą rundę kwalifikacyjną.
Dwukrotnie Pieszczek zjeżdżał z toru jadąc na ostatniej pozycji. Co było tego przyczyną? - Nie zabrakło sił. Nawet się na szprycę nie łapałem, więc co mogłem zrobić? Jak jechałem z przodu, to jakoś się udawało. W wyścigu w którym prowadziliśmy 5:1 nie mogłem się zbliżyć do Leona i rywale minęli mnie jak słupki. Na pewno czuję lekki szum w głowie, ale to nie jest wstrząs mózgu. Nie wiem czy pójdę do lekarza, czy nie. Zobaczę jak się będę czuł - dodał młody zawodnik.
[event_poll=25206]
Po meczu wszyscy w Gdańsku mają inne nastroje, niż po inauguracji z Unibaksem. Było to widać po opuszczanych przez kibiców trybunach podczas meczu oraz po pustym parku maszyn niedługo po zawodach. - Na pewno jesteśmy w stanie pokazać dobry żużel, ale musimy się zgrać na torze, bo jak tego nie będzie, to nie da się wygrywać biegów. Sam tor musi być dla nas powtarzalny, bo tym razem pogoda nie pozwoliła i był on dla nas doświadczeniem. Założyłem te same ustawienia co na Toruń i nie pasowały. Trochę się odsypało dodatkowo było więcej dziur. Był on wymagający, ale każdy sobie na nim dawał radę. Nasze defekty, upadki i niezrozumienie na torze zdecydowały o porażce - podsumował Krystian Pieszczek.