Grzegorz Drozd: Wioska Galów

Polska w ostatnich dziewięciu edycjach Pucharu Świata wygrała aż sześć razy. Czy w najbliższych dziesięciu również zdominuje światowy żużel?

W tym artykule dowiesz się o:

- Dlaczego jesteś smutny? Przecież nasi wygrali - spytał mnie kumpel, z którym oglądałem tegoroczny Drużynowy Puchar Świata w jednym z rzeszowskich pubów. Wszystko było jak trzeba: miły ogródek, duży ekran, emocje do ostatniego wyścigu i zwycięstwo Polski. Nic tylko się cieszyć. – Popatrz – rozpocząłem odpowiedź. – Przyglądnij się. Ile tutaj przyszło osób oglądać te zawody. Nie ma połowy zajętych miejsc. A ci co przyszli, to normalni bywalcy, którzy przyszli na piwo. Zwróć uwagę jak wygląda feta i radość po triumfie Polaków. Wstało trzech gości, krzyknęło dwa razy i poklaskali przez moment. Teraz po pięciu minutach od zwycięstwa Hampela, każdy już o tym zapomniał. Szef zmienił kanał, a wszyscy są zajęci tradycyjnymi "poważnymi" rozmowami o dupie Maryni. Nikt już nie przeżywa transmisji. Gdyby takie zawody miały miejsce dwadzieścia lat temu nie znaleźlibyśmy miejsca w lokalu. Po finałowym wyścigu ludzie roznieśliby te budę w powietrze, a rozmów o tym jak to Polacy wyszarpali Duńczykom mistrza nie było by końca. Jak tak dalej pójdzie, to za dziesięć lat na transmisji z żużlowego Pucharu Świata na rzeszowskim Rynku zostaną dwie osoby: ja i ty.

W żadnej dyscyplinie hegemonia jednego państwa nie przysłuży się popularyzacji sportu. Jest to droga do bardzo wąskiej specjalizacji dwóch-trzech państw, jak to ma miejsce w innych odmianach wyścigów torowych: wyścigów na lodzie, długiego i trawiastego toru. W kraju dominatora również słabnie popularność i zainteresowanie. Zwycięstwa są czymś naturalnym i niewyzwalającym radości. Od kilku lat Polscy kibice na mistrzostwach świata żądają tylko zwycięstw. Każde inne miejsce jest odbierane jako porażka.

Obraz całej tej sytuacji mieliśmy w lipcu w Częstochowie. Na "zwykły" mecz ligowy w tym mieście przychodzi średnio dwanaście tysięcy ludzi. Na zawody rangi Drużynowych Mistrzostw Świata na stadion Włókniarza przyszło raptem cztery tysiące. To są przerażające fakty. Po co i dla kogo w takim razie organizować Puchar Świata? Ludzie nie przyszli z jednego powodu: po co? Przecież Polska i tak wygra.

Nie jest problemem, że Polska w ostatnich dziewięciu edycjach Pucharu Świata wygrała aż sześć razy. Mieliśmy już okresy dominacji w żużlu. Anglików w latach 70-tych, a w następnej dekadzie Duńczyków. Problem w tym, że obecne sukcesy Polaków to dopiero wierzchołek góry lodowej. Nic i nikt nie jest w stanie zatrzymać polskiego walca przez następne dziesięciolecia. Nawet jeśli Anglicy i Duńczycy mieli okres dominacji, to był to efekt wysypu kilku indywidualności. Wygrywały pierwsze składy kadry. W przypadku absencji Petera Collinsa, Malcolma Simmonsa, Hansa Nielsena, czy Erika Gundersena triumfy stały pod dużym znakiem zapytania, co szybko pokazało życie.

Polacy obecnie na rozgrywki Pucharu Świata mogliby wystawić ze cztery równorzędne ekipy, które z powodzeniem zdobyłyby złoty medal. W zasadzie można by się zastanowić, czy najlepsze drużyny krajowe na świecie to nie jest Polska A, przed Polską B i Polską C. Czy to jest normalne? Nie jest. W innych krajach jedna, czy dwie kontuzje rozbijają skład. Dla Marka Cieślaka to nie kłopot. On ma inny problem. Problem bogactwa.

Siła polskiego żużla jest przeogromna. Na żużlowych torach występuje jedenastu polskich żużlowców, którzy wystąpili w wyścigu finałowych cyklu GP. W Pucharze Świata wygrywa kwartet Hampel, Kasprzak, Dudek i Janowski. Na pudle mistrzostw świata juniorów oprócz Dudka, Piotrek Pawlicki i Gomólski. W odwodzie jest Zmarzlik, który w 2012 roku stanął na pudle GP. Jedną z rund Grand Prix wygrywa Miedziński, a mistrzem Polski jest jeszcze inny zawodnik, który trzy lata temu był najlepszym ligowcem świata - Janusz Kołodziej. Dominujemy w zagranicznych ligach. W szwedzkiej Elitserien na 80 zawodników 25% to Polacy. W pierwszej dwudziestce znalazło się ich aż ośmiu, a warto dodać, że w rozgrywkach w Szwecji nie uczestniczył Tomasz Gollob. Podczas każdej kolejki ligowej liderem szwedzkich drużyn jest Polak. Dla przykładu w całej Elitserien staruje jeden Amerykanin i jeden Anglik. To przygniatające liczby na korzyść naszych żużlowców.

W lidze angielskiej tak licznie nie startujemy, bo tak naprawdę nasi nie potrzebują ligi angielskiej by dominować na świecie. Przez wszystkie dziesięciolecia był to warunek numer jeden by liczyć się w mistrzostwach świata. Nawet tej skali talent jak Tomek Gollob nie potrafił przeskoczyć tej przeszkody i dopiero, gdy trafił do Ipswich Witches rozwinął skrzydła. Każdego żużlowego mistrza droga do sukcesów prowadziła przez ligę angielską. Bruce Penhall, Ove Fundin, Barry Briggs, Hans Nielsen, Erik Gundersen, Chris Holder, czy Tony Rickardsson. Dzisiaj, to już nie jest warunek, aby zostać najlepszym.

Potrafię wyobrazić sobie Bartosza Zmarzlika, czy Patryka Dudeka na najwyższym podium mistrzostw świata bez ligi angielskiej w cv.

Przewaga Polaków nad resztą świata będzie się tylko zwiększać. Wedle moich obserwacji w coraz szybszym tempie. Potopu polskich żużlowców nie jest w stanie zatrzymać nikt. Polacy mają gigantyczną przewagę w możliwościach uprawiania tego sportu. Talenty na miarę Zmarzlika, Dudka, czy Pawlickich będą pojawiały się regularnie. Najlepszym przykładem jest tegoroczny wystrzał Pawła Przedpełskiego Młodzieżowcy z Niemiec, Szwecji, czy Anglii nie mają szans. Dla przykładu porównajmy możliwości rozwoju Niemca Kai’a Huckenbeck’a, z jego rówieśnikiem z Zielonej Góry, Patrykiem Dudkiem. Duzers rozwija się w mieście gdzie wszyscy żyją żużlem. Ma rzesze sponsorów, opiekę klubu, trenerów, fizjoterapeutów, współpracuje z najlepszym tunerami. Na co dzień ściga się z najlepszymi w najlepszej lidze świata. Jego popisy w Zielonej Górze przychodzi, oglądać wielotysięczny tłum. W sezonie 2013 wystartował w około osiemdziesięciu zawodach na terenie całej Europy, gdy tymczasem Huckenbeck w dwunastu niemal wyłącznie na terenie Niemiec. I choćby Huckenbeck miał większy talent od Dudka, jakie on ma perspektywy by dorównać Polakowi? Żadne. Bez pieniędzy, bez sponsorów, bez opiekunów, prowizoryczne starty w kadłubowej lidze dla amatorów, których popisy w szczerym polu przyjdzie oglądać garstka zapaleńców. Dla Dudka żużel, to kariera, pieniądze i sława. Dla Kaia? Niepotrzebny kaprys i balast.

Dzisiejsze pokolenie polskich młodzieżowców jest pierwszą grupą, która w pełni będzie dominować nad resztą świata. Wszystkiemu dał początek legendarny już Tomek Gollob. Ogromy talent i charyzma Golloba zaczęła łamać bariery i stereotypy polskiego żużlowca nieudacznika: uzależnionego od własnego komunistycznego klubu, bez autonomii, pomysłu na siebie, celów, marzeń i bez wiary w swoje umiejętności. Później nastąpiła era nazwanych przeze mnie "pampersów", czyli pokolenia roczników 75-85. Uczniowie Golloba, którzy próbowali podążać jego tropem. Protasiewicz, Ułamek, Walasek, Dobrucki, Hampel, Cegielski, aż po Kasprzaka i Kołodzieja. To pokolenie jako pierwsze zaczęło uprawiać żużel w pełni profesjonalnie. Regularne starty za granicą, posługiwanie się językiem angielskim, własne teamy. Polacy zaczęli być częścią żużlowego światka. Najlepszymi produktami tego pokolenia byli Jarosław Hampel i Krzysztof Cegielski. Hampel jest w fazie konsumpcji. Cegielskiemu w drodze do sukcesów stanęła kontuzja.

Ich kontynuatorzy (Janowski, Pawliccy, Zmarzlik) robią kolejne postępy. Od początku kariery są zawodowcami, bardzo szybko jeżdżą za granicą, wygrywają prestiżowe turnieje i są liderami swoich drużyn. Mentalnie są dwa poziomy wyżej od "pampersów". Nie tylko mają ochotę i wiarę by być równoprawnymi kumplami zachodnich gwiazd, ale mają świadomość, że sytuacja się odwróciła. To zachodni żużlowcy marzą by trafić nad Wisłę.

Wiele jeżdżę po świecie i rozmawiam z młodymi zagranicznymi żużlowcami. Oni często nawet nie wierzą, że są w stanie wygrywać z Polakami. Teraz i w przyszłości. Wielu brytyjskich żużlowców bardzo szybko godzi się na niedole ligowego wyrobnika. Nie próbują jeździć na kontynencie. Nie rozwijają się i za cel w karierze nie stawiają sobie sukcesów w Grand Prix. Tai Woffinden to nie jest adekwatny przykład brytyjskiego żużlowca, który udowadnia, że może być inaczej. O Woffym i problemach brytyjskiego żużla wkrótce napiszę w cyklu artykułów o żużlu na Wyspach.

Jedynie Duńczycy będą starali się nam dorównać, ale to tylko na szczeblu rozgrywek młodzieżowych. Im dalej w las, tym będzie gorzej. Duńskie zasoby juniorów od lat powstają dzięki perfekcyjnie działającej krajowej szkółce. W tym roku co prawda pokonali nas w Pardubicach, ale dwa tak ogromne talenty, jak Jensenowie, nie będą im się trafiać co rusz w jednym czasie. Polscy młodzieżowcy w rozgrywkach drużynowych tak naprawdę nie mają konkurentów i nikt już z nas nie liczy i nie pamięta tych wszystkich tytułów, bo to, że nasi gdzieś tam wygrali, to jasne jak słońce. Czy kogoś stać, aby w tak zorganizowany i profesjonalny sposób tworzyć żużlową kadrę narodową jak w Polsce? Sponsorzy, opiekunowie, test-mecze, zgrupowania kadry, medialna otoczka. Takie rzeczy mają rację bytu tylko w Polsce. To jest nasz sukces, ale przede wszystkim porażka dyscypliny.

Nie robi na nas większego wrażenia, że Miedziński wygrywa turniej Grand Prix. Że Dudek zostaje mistrzem świata juniorów, a Hampel wicemistrzem świata. Sukcesy spowszedniały i do nich się przyzwyczailiśmy. Polska w najbliższych dziesięciu latach absolutnie zdominuje w wymiarze sportowym światowy żużel. Będziemy oglądać coś na wzór rosyjskiej przewagi w wyścigach na lodzie. To na pewno odbije się czkawką dla kondycji prestiżowo-ekonomicznej speedway’a. Szykuje się polski armagedon. Obyśmy wkrótce nie zostali odciętą od rzeczywistości wioską Galów, w której uprawia się dziwny sport, o którym nikt szerszej w świecie nie słyszał, gdzie ciągle jeździ się w lewo i bez hamulców.

Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!

Grzegorz Drozd

Źródło artykułu: