Esencją żużla jest walka na dystansie - rozmowa z Marianem Maślanką, prezesem Włókniarza Częstochowa

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Włókniarz Częstochowa po horrorze w dwóch ostatnich biegach przechylił szalę zwycięstwa na swoją stronę i pokonał Betard Spartę Wrocław. Po tym pojedynku chwilę na rozmowę poświęcił nam prezes Lwów, Marian Maślanka.

Mateusz Makuch: Po raz kolejny w tym sezonie Włókniarz zafundował w Częstochowie kapitalny mecz.

Marian Maślanka: Walki było bardzo dużo. Staraliśmy się wygrać ten mecz, co ostatecznie się udało. Początek był jednak dla nas pechowy, bo świetnie prezentował się dzisiaj Marcin Bubel, który dwukrotnie stracił punkty przez defekty. Tych punktów brakowało nam, abyśmy prowadzili i aby to Wrocław się starał nas dogonić. Trochę nerwowości u nas się wkradło. Nie wszystkim naszym zawodnikom się układało. Grigorij Łaguta wybrał zły motocykl. Na ostatnie dwa biegi przesiadł się na drugi i to był już nasz "Grisza", jakiego zdążyliśmy tutaj poznać. Reasumując dzisiaj było dużo walki, niepewności, ale także sporo emocji. Myślę, że spotkanie podobało się wszystkim.

Marcin Bubel w drugim swoim starcie szarżował na trasie ostro i wydawało się, że miał chrapkę na wyprzedzenie Piotra Świderskiego.

- Tak, był bardzo blisko. Tak jak wspomniałem, Marcin jechał dzisiaj znakomicie. Oby tak dalej i oby te defekty go nie załamały.

W czym tkwi tajemnica jego dobrej jazdy?

- Prawdopodobnie w sprzęcie. Wiem, że ma sponsora, który kupił mu nowy sprzęt. Ma słabsze starty, ale na trasie jedzie wyśmienicie. Jest szybki.

Po sezonie będzie pan miał spory orzech do zgryzienia, ponieważ kibice nie wyobrażają sobie, aby Częstochowę mogli opuścić bracia Łagutowie i Daniel Nermark.

- Za dużo wybiegamy do przodu. Najpierw poukładajmy sprawy finansowe na ten sezon, abyśmy byli pewni, że wszystko wypłacimy, że klub jest wiarygodny, a dopiero później mówmy o przyszłości. Myślę, że każdy by chciał tę drużynę utrzymać.

Trzeba uczciwe przyznać, że znów trafił pan w dziesiątkę przy doborze zawodników. Świetnie jedzie Daniel Nermark, który walkę, jak gdzieś wyczytałem, miał kończyć na pierwszym łuku.

- Tymczasem dzisiaj zdobył komplet punktów i został bohaterem naszej drużyny bez dwóch zdań.

Dodać należy, że jechał z kontuzją. Jak jego ręka?

- Cały czas odczuwa skutki urazu odniesionego w Zielonej Górze. Jego dłoń jeszcze zdarza się, że puchnie i pewna część wciąż jest, mówiąc potocznie, zaropiała. Wszystko powoli zaczyna się goić i mam nadzieję, że już wkrótce Daniel będzie pełni sił.

Marian Maślanka zbudował w tym roku niezwykle zgraną ekipę

Czy przez taką waleczną postawę drużyny atmosfera wokół żużla w Częstochowie staje się lepsza?

- Oczywiście, że tak. Zawsze tak jest, że dobry wynik buduje atmosferę.

Ale niekoniecznie wynik, jak jazda zawodników. Kibice opuszczali stadion zadowoleni nawet po porażkach z Lesznem i Zieloną Górą.

- Esencją żużla jest walka na dystansie. We wszystkich spotkaniach na naszym torze było jej bardzo dużo. Na torze musi być ściganie. Z całym szacunkiem, ale oglądałem sobotnie Grand Prix w Pradze i powiem krótko: to była tragedia. Co tam się działo? Kompletnie nic. Start, pierwszy łuk i zawodnicy dojeżdżali do mety.

Porównując mecz z Wrocławiem do ostatniego rozegranego tutaj spotkania z Rzeszowem należy przyznać, że mijanek było mniej. Grigorij Łaguta stwierdził, że tor był nieco inaczej przygotowany, ale zaznaczył, że wpływ na to miały opady deszczu.

- Dokładnie tak. Jeszcze w sobotę niepewnie spoglądałem na to, co działo się za oknem. Miałem poważne obawy, że to spotkanie nie odbędzie się w zaplanowanym terminie. Od rana wszyscy pracowaliśmy tutaj, aby tor ułożyć i żeby przede wszystkim był on bezpieczny. To się nam udało i za to wszystkim, którzy dołożyli do tego swą cegiełkę dziękuję.

A nowe tłumiki mogły mieć wpływ na to, że wyprzedzeń na torze było mniej?

- W Toruniu niektórzy nasi zawodnicy mówili mi, że byli blisko wyprzedzenia rywala, ale bali się jak zareaguje motocykl, bo nie wiedzieli, ile tak naprawdę mocy tkwi w ich sprzęcie. Oni to wszystko dopasują i popracują nad tym, ale na razie się uczą.

Wypadek Artura Czai mógł być spowodowany nowym tłumikiem?

- Wydaje mi się, że nie. On po prostu bardzo chciał wygrać ten bieg. To jest świetny, ambitny chłopak. Przytrafił mu się pech, nieco przeszarżował. Dobrze, że skończyło się tylko na potłuczeniach, bo nieciekawie to wyglądało. Cieszymy się również z tego, że rośnie nam solidny wychowanek.

Możemy zatem powiedzieć, że tłumiki aż tak nie przeszkadzają w jeździe zawodnikom niż przypuszczano?

- Powtórzę to, co powiedziałem: zawodnicy muszą się nauczyć na nich jeździć. Wymagana jest inna technika jazdy i inne prowadzenie motocykla. To trzeba opanować i żużlowcy dopiero to robią. Ci, którzy jeżdżą w Anglii i Szwecji stoją dużo lepiej od tych, którzy startują tylko w Polsce.

Z jakim nastawieniem jedziecie do Wrocławia?

- Przede wszystkim chcemy powalczyć. A może uda się sprawić niespodziankę?

Na zakończenie pytanie o kolejne spotkanie w Częstochowie, które odbędzie się 12 czerwca z Unibaksem Toruń. Zapowiadacie solidną kampanię promującą ten pojedynek.

- Na dzień dzisiejszy na ten temat mogę powiedzieć, że ze współorganizatorem, naszym sponsorem firmą K.J.G. Company planujemy przede wszystkim taki pokaz sztucznych ogni, jakiego jeszcze w Częstochowie nie było. To mogę zagwarantować. Będzie dwa razy bardziej atrakcyjny od tego w Rybniku, który miał miejsce po memoriale Łukasza Romanka. Szykujemy też wiele innych niespodzianek, ale będziemy o nich sukcesywnie informować, aby wzbudzić w kibicach chęć przyjścia na mecz. Liczymy na solidną rzeszę fanów. Zaznaczam, że nie będzie telewizji, przeciwnik z najwyższej półki. Oby wreszcie stadion zapełnił się do ostatniego miejsca, bo ta drużyna na to zasługuje. Szanowni kibice, sympatycy Włókniarza, przyjdźcie i wspomóżcie nas! Uszanujcie tych walecznych chłopaków i to, co oni robią.

Źródło artykułu: