Robert Chruściński: Możesz zdradzić jakie były powody twojego odejścia z Unibaksu Toruń?
Jacek Gajewski: W pewnym stopniu na moją decyzję wpłynął tegoroczny sezon, ale już wcześniej byłem zdecydowany zrezygnować z prowadzenia zespołu. Pod koniec sezonu rozmawiałem z szefem rady nadzorczej i prezesem klubu na temat mojej wizji, jeżeli chodzi o drużynę, sprawy personalne oraz organizacyjne. Według niektórych zdobyliśmy tylko trzecie miejsce, zaś dla mnie, biorąc pod uwagę przebieg tego roku, brązowy medal to sukces. Generalnie moja analiza tegorocznego sezonu i wizja zespołu w kolejnym roku nie zyskała aprobaty. To w zasadzie przesądziło, że zdecydowałem się zrezygnować z pracy w klubie.
Istnieje szansa, że wrócisz do prowadzenia toruńskiego zespołu?
- Jak najbardziej. Oprócz tych rzeczy, o których już powiedziałem, jeszcze dochodziła presja. Wiemy dobrze, że żużel jest bardzo w Toruniu popularny. To nie jest łatwa praca. Towarzyszą jej ogromne stresy. Trzeba brać na siebie dużo odpowiedzialności. Dlatego człowiek może się "wypalić". Czasami trzeba nabrać dystansu do tego wszystkiego. Chciałbym "podładować akumulatory", przeanalizować moją dotychczasową pracę. Być może po jakimś czasie wrócę. Absolutnie nie stawiam sprawy w ten sposób, że odchodzę i nie wracam. Wcześniej już zdarzało się, że odchodziłem i wracałem do toruńskiego zespołu. Nigdy moim zamiarem nie było palenie mostów. Odszedłem we właściwym momencie. Muszę przyznać, że władze klubu zachowały się z wielką klasą. Spokojnie porozmawialiśmy o tym sezonie i klub zaakceptował moją decyzję. Wszystkim życzę, aby tak właśnie kończyli swoje przygody z prowadzeniem zespołu.
Powiedziałeś, że twoja ocena sezonu była inna niż prezesa Wojciecha Stępniewskiego. Niedawno rozmawiałem z nim i był bardzo zadowolony z twojej pracy.
- Tutaj chodzi głównie o to, że inaczej oceniamy pewne przyczyny. Przyznaję, był zadowolony z tego, co robiłem, natomiast głównym problemem w toruńskiej ekipie była bardzo zła atmosfera. To często ważyło na wyniku. Każdy dobry obserwator zauważył pewnie, że zawodnicy zachowywali się zupełnie inaczej niż w sezonie 2007 czy 2008. Dla mnie była to jedna z głównych przyczyn słabych wyników w tym roku. Chcąc to naprawić, trzeba by oczyścić atmosferę w drużynie, aby chłopacy lepiej się traktowali. Aby cała ta maszyna, jaką jest zespół zaczęła lepiej funkcjonować.
Kto w takim razie wpływał na złą atmosferę w zespole?
- Nie chcę publicznie wymieniać nazwiska tego zawodnika, bo mógłbym mu zaszkodzić. Generalnie jeżeli chodzi o atmosferę, to prawie każdy zawodnik miał wpływ na to, co się w ekipie działo. Ale największe "zasługi" w tym wszystkim miał tylko jeden zawodnik.
Chciałbym, abyś ocenił wszystkie swoje lata współpracy z toruńskim klubem. Zaczynałeś w 2007 roku, w bardzo trudnym momencie, gdy większość zawodników miała już podpisane kontrakty.
- Zaczynałem po sezonie 2006. Wiadomo, jaką wtedy miał opinię toruński klub wśród zawodników. Było naprawdę ciężko. Wielkie trudności mieliśmy z tym, aby ci zawodnicy, którzy zostali, przedłużyli z nami kontrakty. Cała sytuacja była mocno utrudniona tym, że wszystko zaczęliśmy dość późno. Większość dobrych żużlowców, którzy mogliby wzmocnić drużynę miała już podpisane kontrakty. Ciężko było cokolwiek zrobić. Musieliśmy dopasować się do warunków, jakie panowały na rynku transferowym. Staraliśmy się też nie tylko koncentrować na jednym sponsorze, ale były duże działania mające na celu pozyskanie innych darczyńców. Sytuacja ta była o tyle trudna, że wcześniej zaniechano tę kwestię. Nie było dobrych relacji z toruńskimi firmami. Dużo czasu musieliśmy poświęcić, aby zachęcić je do reklamowania się na żużlu. To był najtrudniejszy okres w mojej karierze. Musieliśmy nie tylko pracować nad budowaniem składu, pozyskiwaniem sponsorów, ale także nad tworzeniem drużyny pod względem organizacyjnym. Pamiętam, że wtedy dużo czasu spędzaliśmy w klubie. Nasza praca trwała od rana do późnego wieczora. W sezonie 2007 nie byliśmy faworytami. Mieliśmy jednak bardzo dobrą, zgraną drużynę. Udało się uzyskać niezły wynik jak na okoliczności, w jakich drużyna powstawała. Dlatego z perspektywy czasu można powiedzieć, że osiągnęliśmy wielki sukces.
Następny rok, to już pobudzone nadzieje i wzmocnienia drużyny. Szybko doszliście do porozumienia z Hansem Andersenem.
- Dokładnie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mieliśmy więcej czasu, mogliśmy spokojnie przemyśleć, kto najlepiej pasowałby do drużyny i jak ona powinna wyglądać. Po 2007 roku doszliśmy do wniosku, że jeżeli chcemy walczyć o złoto, to potrzebujemy wzmocnień. Trudna sytuacja powstała w kwestii juniora, bo Karol Ząbik został seniorem. Dlatego zdecydowaliśmy się na Chrisa Holdera. Nie byliśmy zadowoleni z Mateja Zagara i jego relacji z klubem oraz zawodnikami. Szukaliśmy zmian i doszedł Hans Andersen. Okazało się w trakcie sezonu, że pomysły były bardzo dobre. Byliśmy skuteczni, ale zdarzyły się wpadki jak u siebie z Włókniarzem Częstochowa. Później drużyna wyglądała coraz lepiej i można powiedzieć, że pewnie wygraliśmy ligę, bo oba mecze finałowe rozstrzygnęliśmy na swoją korzyść.
Sezon 2009 to dobra runda zasadnicza, z dwoma spektakularnymi wpadkami i finał z Falubazem rozgrywany w bardzo trudnych warunkach.
- Uważam, że mieliśmy wtedy naprawdę silną drużynę. Nie byliśmy przecież wiele gorsi od Falubazu Zielona Góra. Wiele niepokoju budziły we mnie te porażki na wyjazdach. Nie wiedzieliśmy skąd się brały, dlaczego nagle zawodnicy przestali jechać. Mieliśmy dużą przewagę w rundzie zasadniczej, te mecze nie miały wielkiego znaczenia, ale nie powinno tak być, że brakuje wśród zawodników mobilizacji. Generalnie jednak był to dobry sezon. Runda play off dobrze się układała do momentu, gdy zaczął się finał. Ciągłe przekładanie spotkań działało negatywnie na zawodników. Kilka razy przecież jeździliśmy do Zielonej Góry. Widać było, że w pewnym momencie wszyscy mieli tego serdecznie dość. Pogoda miała duży wpływ na mecz w Toruniu. Opady spowodowały, że straciliśmy przewagę własnego toru. Nie byliśmy w stanie uniknąć tego. Mecz był rozgrywany znacznie po terminie w kalendarzu, a wiadomo jaka jest pogoda w październiku. Do tej pory zastanawiam się, jak to wszystko by się potoczyło, gdybyśmy jechali w normalnych warunkach.
A ten sezon jaki był według ciebie?
- Wszyscy oprócz Ryana Sullivana i braci Pulczyńskich mieli słabszy sezon niż poprzedni. Nigdy przecież Wiesław Jaguś nie jeździł tak słabo. Co było tego przyczyną? Jak już mówiłem, zła atmosfera w drużynie. Wiem, że niektórzy mówią też o zbyt dobrych warunkach, które mają zawodnicy. Ja jednak pytam, czy wypłacanie pieniędzy na czas to zbyt dobre warunki? To mamy im nie płacić w terminie? Przecież taka sytuacja byłaby nienormalna. Uważam, że zawodnicy zdają sobie sprawę, iż im lepiej będą jeździć, tym więcej zarobią. Obecnie pieniądze to ogromna motywacja w żużlu. Kontrakty są tak skonstruowane, żeby zachęcić zawodników do walki na torze o każdy punkt.
Wiele osób miało ci za złe, że dawałeś zbyt mało szans polskim juniorom. Czułeś presję kibiców, którzy domagali się jazdy Emila Pulczyńskiego?
- Nigdy nie faworyzowałem żadnego zawodnika. To było raczej szukanie najlepszych rozwiązań dla zespołu. W momencie, gdy zawodnicy mieli wahania formy i ciężko było przewidzieć jak tym razem pojadą, był duży problem. Jeżeli mówimy o młodych zawodnikach, to przykładem może być Michael Jepsen Jensen, który w rundzie zasadniczej we Wrocławiu spisał się bardzo dobrze. Po tygodniu przyjechaliśmy tam ponownie i miał problem, aby zdobyć jakikolwiek punkt.
Co sądzisz o zmianach regulaminowych w tym sezonie?
- W przypadku zasad finansowania w I i II lidze to jest po prostu tworzenie fikcji. Zamiast zająć się czymś pożytecznym, to tworzone są regulaminy, które i tak nie będą miały żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jeżeli chodzi o juniorów, to powstaje pytanie czy chcemy mieć wielu polskich juniorów średniaków czy kilku naprawdę wybitnych młodzieżowców. Nie wiem, w jakim kierunku mamy iść. Czy my mamy produkować zawodników, czy szlifować diamenty, które co jakiś czas się pojawiają? Mamy talenty, których zazdroszczą nam na całym świecie. Niedawno rozmawiałem z menedżerem Swindon, który był pod wrażeniem jazdy naszych juniorów. Nasi zawodnicy "wyrabiali się", rywalizując w biegach juniorskich z obcokrajowcami. Teraz kilku naprawdę bardzo wybitnych zawodników, jak np. Maciej Janowski, Przemek Pawlicki czy Patryk Dudek będzie ścigać się z chłopakami, którzy stawiają dopiero pierwsze kroki na żużlu.
Według ciebie funkcję menedżera w Unibaksie powinna pełnić osoba z Torunia czy z zewnątrz?
- Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Musimy uzbroić się w cierpliwość. Niedługo poznamy nazwisko nowego menedżera. Klub zastanawia się nad koncepcją prowadzenia zespołu: czy pozostawić funkcję menedżera, czy jego zadania powierzyć np. trenerowi. Rynek ludzi, którzy potrafią robić coś więcej niż wypełniać programy jest bardzo ograniczony. Nie ma wielu kandydatów z dobrym doświadczeniem, dlatego ciężko powiedzieć, kto obejmie to stanowisko. Z osób, które były łączone z toruńskim zespołem najodpowiedniejszy byłby moim zdaniem Marek Cieślak, ale chyba sprawa jest już nieaktualna.
Wiem, że startujesz w wyborach samorządowych. W jaki sposób chciałbyś wykorzystać swoje doświadczenie w sporcie?
- Zgadza się. Kandyduję do sejmiku województwa kujawsko-pomorskiego. Przede wszystkim chcę zwrócić uwagę na niewłaściwe wykorzystywanie obiektów sportowych. Dobrze się dzieje, że powstaje coraz więcej boisk, stadionów czy basenów. Brakuje jednak pomysłu i pieniędzy, aby poprawić ich funkcjonowanie. Na mojej stronie internetowej www.jacekgajewski.pl przedstawiłem w programie wyborczym moją wizję rozwoju sportu w regionie. Chciałbym, aby był łatwiejszy dostęp do obiektów dla młodzieży, którą należy zachęcić do uprawiania sportu.