Jan Gacek: Minęło już kilka tygodni od momentu, gdy ogłosił pan rezygnację z pełnienia funkcji menedżera Unibaxu Toruń. Nie zaczyna panu brakować żużla?
Jacek Gajewski: Nie odchodzę zupełnie z żużla. W tej chwili nie odczuwam tęsknoty za pracą menedżera. Były takie sezony i lata, kiedy byłem blisko klubu i nie pełniłem jednocześnie żadnej funkcji. Da się z tym żyć.
Praca menedżera żużlowego jest chyba bardzo wymagająca i stresująca...
- To prawda. Muszę jednak przyznać, że jestem bardzo blisko tego sportu od wielu lat i byłem przygotowany na to co mogło mnie czekać. Niewiele rzeczy było w stanie mnie zaskoczyć. Jeśli chce się coś robić na maksimum swoich możliwości to naturalne, że wiąże się to z jakimś stresem. To jest w dużej mierze kwestia podejścia, jeśli komuś zależy na tym co robi to emocje same się pojawiają.
Jak ocenia pan okres pełnienia funkcji menedżera w Toruniu?
- Uważam, że to były bardzo dobre cztery lata. Na pewno można było osiągnąć jeszcze więcej. W żużlu jest jednak tak, że na zwycięstwo w rozgrywkach musi złożyć się szereg czynników. W tym roku nie mieliśmy tego szczęścia. Generalnie jednak dobrze dobrze oceniam okres mojej pracy w roli menedżera.
Czy bierze pan pod uwagę powrót do pełnienia funkcji menedżera?
- Trudno powiedzieć. Nie wykluczam tego. Trudno w tej chwili przewidzieć co przyniesie przyszłość. Na pewno niemożliwy jest mój powrót w przyszłym roku, mimo że w ostatnim czasie miałem sporo propozycji pracy w innych klubach. Zainteresowanie mną było zarówno z Ekstraligi jak i pierwszej ligi. W tej chwili temat jest jednak zamknięty.
Fatalny sezon ma za sobą Wiesław Jaguś, który rozważa zakończenie kariery. Czego potrzeba temu zawodnikowi, że znowu zaczął ścigać się na swoim poziomie? Nie trzeba daleko szukać przykładów żużlowców, którzy potrafili się odrodzić po fatalnych występach.
- Ten sezon był najsłabszy w karierze Jagusia. Gorzej było tylko na samym początku, ale to nic dziwnego, bo trudno zacząć uprawienie tego sportu od dobrych wyników. Myślę, że on nie stoi jednak na straconej pozycji. Rzeczywiście są zawodnicy, którzy potrafią podnieść się po bolesnych niepowodzeniach. Spójrzmy choćby na Damiana Balińskiego, który zupełnie nie radził sobie w 2009 roku. W tym sezonie zaprezentował się jednak z najlepszej strony. Był jednym z kluczowych zawodników swojej drużyny. Jego wyśmienita jazda miała spory wpływ na to, że Unia w tak imponującym stylu wygrała rozgrywki. Jeśli chodzi o Wieśka... To jest na tyle doświadczony żużlowiec, że będzie potrafił wyciągnąć wnioski z tego sezonu.
Wiesław Jaguś to zawodnik z jeszcze wyższej półki niż Damian Baliński.
- Zgadza się, ale niektóre kariery żużlowe tak właśnie się kończą. Czasami spadki formy są bardzo gwałtowne i zawodnicy nie wracają już do dawnej dyspozycji. To co Wiesław pokazywał w przeszłości na pewno było czymś więcej niż osiągnięcia Balińskiego. Byłoby wspaniale gdyby Jaguś zaliczył powrót do formy w takim stylu jak leszczynianin. Nie ma jednak gwarancji, że następny sezon będzie lepszy. Decydując o kontynuowaniu kariery Jaguś podjąłby ryzyko. Ciążyłaby na nim ogromna presja, bo jeśli powtórzyłby taki sezon jak tegoroczny to cały jego dorobek zostanie zachwiany a wręcz przekreślony. Niestety, kibice pamiętają zawodnikom ich ostatni wyścig, mecz czy sezon. To co było dobrego przez wiele lat w przeszłości przestaje się liczyć. Jaguś nie zasłużył na to, żeby żegnać się z klubem i kibicami w atmosferze porażki.
Jak ocenia pan zmiany regulaminowe, które będą obowiązywały w Ekstralidze w najbliższych latach?
- Generalnie uważam wprowadzenie KSM - ów za dobry ruch, chociaż to już było. W przeszłości dochodziło w związku z tym do patologicznych sytuacji. Pamiętam końcówkę sezonu 2000, kiedy zawodnicy w ewidentny sposób zbijali swoje średnie, żeby zmieścić się w limicie. Obawiam się, że znowu może dojść do takich sytuacji.
Co sądzi pan o zapisach dotyczących polskich juniorów?
- Może to i dobry pomysł, ale na dzień dzisiejszy znaleźć wystarczająco wielu krajowych juniorów, którzy prezentują odpowiedni poziom będzie bardzo trudno. Na tegorocznym finale IMP zaobserwowałem przepaść dzielącą 5-6 czołowych zawodników od reszty stawki. Poziom tych zawodów nie był w mojej ocenie zachwycający. Trzeba liczyć się z tym, że wielu z tych chłopaków będzie w przyszłym roku dostarczycielami punktów. Dla juniorów to będzie jednak świetna okazja na zdobywanie doświadczenia w mocnej stawce zawodników i przy dużej presji. W tym momencie możemy jednak zadać sobie pytanie czy potrzebujemy w Polsce 20-30 dobrych młodzieżowców, czy wystarczy kilku najbardziej utalentowanych? Generalnie uważam, że w tej chwili poziom naszych juniorów jest naprawdę wysoki, mimo iż nie obroniliśmy w tym roku złota w DMŚJ. Tor w Rye House, na którym odbył się tamten finał zdecydowanie sprzyjał Duńczykom. Twierdzenie, że w Polsce nie szkoli się juniorów jest dla mnie bzdurą. Takiej ilości imprez młodzieżowych jaka jest u nas nie ma nigdzie na świecie. Moglibyśmy tylko większą uwagę zwrócić na selekcję talentów na etapie mini żużla.
Obawiam się, że w przyszłym roku wielu młodych zawodników nie poradzi sobie z wymagającymi ekstraligowymi torami. Pachnie gipsem...
- Niestety trzeba się z tym liczyć. Ogromną rolę odegra sposób przygotowywania nawierzchni przez organizatorów. Tory nie mogą być zagrożeniem dla niedoświadczonych juniorów. Nawet przygotowując regulaminowy tor do zawodów trzeba brać po uwagę ewentualne konsekwencje.
Rozmowa została przeprowadzona 13 października.