Żużel był w rodzinie Woffindenów czymś więcej niż tylko sportem - to rodzinna tradycja. Urodzony 27 marca 1962 roku Rob Woffinden przez piętnaście lat ścigał się na torach w Wielkiej Brytanii.
Choć nie odnosił spektakularnych sukcesów, był solidnym zawodnikiem, docenianym przez działaczy klubowych. Karierę zakończył w 1994 roku, gdy jego syn Tai Woffinden miał zaledwie cztery lata. Rob od początku widział dla niego jedną drogę - chciał, aby poszedł w jego ślady i również został żużlowcem.
ZOBACZ WIDEO: Michelsen spędził dwa lata we Włókniarzu. Odpowiada wyraźnie, czy żałuje tej decyzji
Co ciekawe, Tai przez długi czas nie zdawał sobie sprawy z żużlowej przeszłości ojca. - Nie miałem pojęcia, że tata sam startował w żużlu. W domu nigdy się o tym nie mówiło. Nawet gdy sam zacząłem się ścigać, nie wiedziałem, że ojciec ma za sobą taką przeszłość. Dopiero w Scunthorpe ktoś powiedział mi, że jeżdżę jak mój tata, a ja pytałem "o co wam chodzi?" - wspominał Tai.
Na początku wszystko przebiegało zgodnie z planami Roba Woffindena. Jego syn zapałał pasją do speedwaya, szybko robił postępy i zwrócił na siebie uwagę brytyjskich drużyn. W rozgrywkach ligowych debiutował mając 16 lat, a już dwa lata później sięgnął po tytuł najlepszego juniora w kraju. Wtedy też podpisał kontrakt z Włókniarzem Częstochowa. Dla ówczesnego prezesa klubu, Mariana Maślanki, był to transferowy strzał w dziesiątkę.
- Przyjechali busem, który nawet nie był przystosowany do przewozu motocykli. Mieli ze sobą tylko jedną "jawkę", na której Tai miał się zaprezentować, ale nie jechała najlepiej. Wyciągnęliśmy więc klubowego GM-a, na którym nikt nie chciał jeździć, bo był najwolniejszy. A Tai zaczął na nim robić rzeczy nie do wiary. Jeździł tuż przy bandzie, wszystkim zapierało dech. To był jego pierwszy raz na torze w Częstochowie. Coś niesamowitego! Spojrzałem na Roba - był wniebowzięty i przepełniony dumą. Powtarzał: "to jest mój syn!" - opowiadał Maślanka.
Rob Woffinden z dumą obserwował rozwój syna, który z czasem stawał się coraz bardziej rozpoznawalny w światowym speedwayu. Eksperci widzieli w nim przyszłego mistrza globu. Sielanka nie trwała jednak długo - w 2009 roku Rob usłyszał druzgocącą diagnozę: rak trzustki.
Dla Taia był to ogromny cios. Jak opisał w swojej autobiografii, po otrzymaniu wiadomości wybiegł z domu i w przypływie emocji uderzał pięściami w samochód. Rob był dla niego kimś więcej niż ojcem - był jego najlepszym przyjacielem.
- Gdy tata zachorował, w myślach żegnałem się z nim wielokrotnie. W mojej głowie umierał setki razy. Wyobrażałem sobie wizyty w szpitalu, kremację, przemowy na pogrzebie. Leżałem w łóżku i rozmyślałem, co zrobię po jego śmierci, jak poniosę jego trumnę - mówił Woffinden w rozmowie z "The Telegraph".
Pomimo walki z chorobą, Rob Woffinden przegrał z nowotworem. Zmarł w styczniu 2010 roku.
– Często rozmawialiśmy. Rob był całkowicie oddany Taiowi. Opowiadał, że od najmłodszych lat syn był niesamowicie żywiołowy, pełen energii - trzeba go było nieustannie pilnować. Rob był człowiekiem skromnym. Nigdy nie ingerował w decyzje trenerów czy zarządu. Szanował każdą decyzję klubu. Nie wywierał żadnej presji, nie próbował niczego załatwiać - Tai miał startować tam, gdzie został wpisany do składu - wspominał Maślanka.
W 2010 roku Tai Woffinden otrzymał stałą dziką kartę na udział w cyklu Grand Prix. Jego ojciec nie doczekał jednak debiutu syna w żużlowej elicie. Dla Taia był to bardzo trudny czas. - Gdy mój tata zmarł w 2010 roku, startowałem już w Grand Prix. Nie czułem jego wsparcia, brakowało mi radości z jazdy. Nie byłem gotowy – ani mentalnie, ani fizycznie, ani sprzętowo – na mistrzostwa świata. To był dla mnie fatalny rok. Wróciłem do Australii bez celu i przez trzy miesiące imprezowałem - wspominał zawodnik.
Rozważał nawet odejście od żużla. Ostatecznie jednak został w sporcie. Przez dwa lata odbudowywał formę, a w 2013 roku sięgnął po swój pierwszy tytuł Indywidualnego Mistrza Świata. Później jeszcze dwukrotnie sięgał po to trofeum. Jego ojciec byłby z niego niezwykle dumny.
Rob Woffinden miał ogromny wpływ na życie syna. Tai wytatuował sobie na plecach jego portret oraz fragment listu, który ojciec napisał do niego przed śmiercią. Rob odszedł 30 stycznia 2010 roku. Miał 47 lat.