"Półtora okrążenia" to cykl felietonów i opinii Marty Półtorak, byłej prezes Stali Rzeszów.
***
Wiele wskazuje, że w przyszłorocznych rozgrywkach w Polsce będziemy mieli jeden zespół więcej w porównaniu do sezonu 2024, co niewątpliwie jest sukcesem. Szczególnie biorąc pod uwagę, że ostatnie tygodnie zwiastowały niewesołą sytuację.
Byłoby wspaniale, gdyby nie był to wyłącznie jednorazowy wyskok, a kluby, które będą w przyszłości zaczynały jeździć w Krajowej Lidze Żużlowej, nie kończyły swojej historii po sezonie, a już tym bardziej w trakcie jego trwania, bo takie sytuacje się zdarzały. To zresztą najgorsza sytuacja, zarówno dla kibiców, jak i samej ligi.
Kolejnym osiągnięciem dla dyscypliny będzie start klubu z dużego ośrodka miejskiego, jakim jest Kraków. To na pewno dobra wiadomość, także dla kibiców. Trzeba się z tego cieszyć, gdyż trudno sobie wyobrazić, aby liga była tylko w pewnych częściach kraju i ograniczała się do kilku miast. Jeśli udałoby się jeszcze reaktywować żużel w stolicy, gdzie i tak już się dzieje nieźle, gdyż mamy rundę Grand Prix, to w zasadzie w większości dużych miast w Polsce, "czarny sport" by funkcjonował.
ZOBACZ WIDEO: Czy Lebiediew zrezygnowałby z GP po wprowadzeniu limitu w PGE Ekstralidze? "Zrobi się konkretny bałagan"
Jeżeli H.Skrzydlewska Orzeł ostatecznie wystartuje w Metalkas 2. Ekstralidze, a prawie jest już pewne, że tak będzie i pan Witold Skrzydlewski zostanie w klubie, to również będzie korzystne rozwiązanie dla sportu żużlowego. Umówmy się, niewielu jest zapaleńców, którzy wydają własne pieniądze i utrzymują drużynę na określonym poziomie. W Łodzi nie ma jakichś afer finansowych. Pan Witold jest też barwną postacią, więc jego brak w "czarnym sporcie" byłby pewnym minusem.
Mówi się, że Orzeł oraz Unia Tarnów skorzystają z pewnej promocji i podpiszą kontrakty z zawodnikami za bardzo niskie stawki, jak na obecne realia. Aktualnie nie mamy wielu żużlowców reprezentujących wyrównany poziom. Jednocześnie jest tylko kilka klubów ze stabilną sytuacją finansową. Gdy sportowcy mają do wyboru, nie znaleźć pracodawcy lub związać się za mniejsze, ale pewne pieniądze, to ta druga opcja wydaje się słuszna.
Aczkolwiek nie liczmy, że inni prezesi pójdą tą drugą. Dopóki mamy ograniczoną liczbę jeźdźców na wysokim i pewnym poziomie, takie polowania na nich w kwietniu czy maju będą się odbywać. Niestety, nie zawsze w ślad za tym idą realne pieniądze, lecz wirtualne, czyli obiecane. Do tej pory, tak się działo i jeśli obie strony będą się na to godziły, realia się nie zmienią.
Wyrównana liga, to taka, w której każdy ośrodek oferuje podobne kwoty. Jak teraz może się przygotować do sezonu zawodnik, który dostaje za podpis 100 tysięcy złotych, a jak ten, który ma kilka razy więcej? Niestety w tym sporcie bez pieniędzy nie zainwestuje się w sprzęt, a co za tym idzie, jak to któryś żużlowiec kiedyś powiedział, "furmanką się nie pojedzie". Koło się w tym momencie zamyka. I tak, jeżeli klub w trakcie sezonu będzie chciał powalczyć o ambitniejsze cele, będzie musiał doinwestować swojego podopiecznego.
Niestety, nie da się także mieć pewności, czy zawodnik z godziwymi pieniędzmi za podpis kontraktu, wyda odpowiednią kwotę na inwestycje w sprzęt. W idealnym świecie taka osoba powinna wykazać, że kwotę przeznaczoną na przygotowanie do sezonu, właśnie na to wydała. Jednakże nigdy tak nie było, a jak się mówiło "sprawdzam", to żużlowcy nie potrafili udowodnić, ze tak faktycznie było.
Marta Półtorak