Niemałą konsternację wywołała decyzja o przyznaniu stałych "dzikich kart" w Speedway Grand Prix na sezon 2025. Cztery nominacje otrzymali - Jason Doyle, Mikkel Michelsen, Jan Kvech oraz Kai Huckenbeck. To oznacza, że w przyszłorocznym cyklu obejrzymy wyłącznie dwóch Polaków - Bartosza Zmarzlika i Dominika Kuberę.
W naszym kraju wywołało to ogromne zamieszanie, a wręcz poczucie niesprawiedliwości. Prezes Polskiego Związku Żużlowego, Michał Sikora, powiedział wprost, że dla niego to szokujące i żenujące. Według niego była to próba osobistego odegrania się na Polakach (więcej TUTAJ). Zdecydowanie odmienne zdanie w tym temacie ma Marta Półtorak.
Polacy nie zasłużyli na stałe "dzikie karty"?
- Dlaczego Biało-Czerwoni mieli dostać stałe "dzikie karty"? Dlatego, że utrzymują sport żużlowy, ponieważ niewątpliwie wykładają na niego największe pieniądze? Myślę, że organizatorom zależy, aby to nie były rozgrywki polsko-polskie, tylko mistrzostwa świata. Każdy z naszych reprezentantów mógł sobie sportowo wywalczyć miejsce, nikt im tego nie bronił - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty była prezes Stali Rzeszów.
ZOBACZ WIDEO:"Brak honoru". Marcin Gortat uderza w grupę żużlowców
Jednocześnie podkreśla, że przyznanie takich przepustek to wybór organizatorów, a oni zadecydowali tak, nie inaczej. - Teraz obrażamy się, że ktoś nam czegoś nie dał. Nie musiał. Wytypował tak, jak uważał, że będzie najsłuszniej. Jeśli mamy coś otrzymać, to nie poprzez tupanie nogą. Można było o tym rozmawiać wcześniej - zaznacza.
Nasza rozmówczyni nie jest pewna, czy ktoś w ogóle będzie się przejmował słowami, które padły w polskiej przestrzeni publicznej. Zaleca z kolei popatrzenie na całą sytuację szerzej i chęć zwiększenia popularności dyscypliny w innych krajach. Przypomina, że mamy najlepsze stadiony na świecie, ale to nie oznacza, że wszystkie rundy Grand Prix będą organizowane na torach w Polsce. Tak samo nie mogą w cyklu występować wyłącznie nasi reprezentanci.
Wydaję się, że cała gra toczyła się wyłącznie o jedną przepustkę. Jan Kvech oraz Kai Huckenbeck dostali ją z "klucza geograficznego". Mikkel Michelsen za to stracił ostatnie rundy z powodu kontuzji. Gdyby nie ona, najpewniej sam utrzymałby się w mistrzostwach.
- Jak już dochodzimy do szczegółów, to komu tę dziką kartę byśmy przyznali? Kryterium wydaje się dość jasne, otrzymał ją były mistrz świata. Czterech Australijczyków to dużo, ale jeśli któraś runda ma być w przyszłości rozgrywana na antypodach, to organizatorowi zależy, aby tamten rejon jak najbardziej zainteresować żużlem. A nam, jako Polakom, powinno zależeć na popularyzacji tego sportu - podkreśla Marta Półtorak.
Szantaż nic nie zmieni?
Michał Sikora wraz z innymi działaczami polskiego żużla już zaczęli rozważać różne rozwiązania. Nam udało się ustalić, że obecnie najpoważniej brane pod uwagę jest wprowadzenia limitu zawodników Grand Prix w PGE Ekstralidze. Już od 2026 roku mógłby wejść przepis pozwalający każdej z drużyn na najwyższym szczeblu na posiadanie w składzie tylko jednego uczestnika cyklu GP. Podobne regulacje mogłyby obowiązywać także w Metalkas 2. Ekstralidze (więcej TUTAJ).
Wieloletnia działaczka żużlowa przekornie uważa nawet, że mogłoby to w jakiś sposób wyrównać rozgrywki i wcale nie musiałoby być złym rozwiązaniem. Nie ma też obaw, że zawodnicy nagle zrezygnowaliby z SGP, ponieważ zaplecze PGE Ekstraligi również jest bardzo mocne i już teraz zapowiada się bardzo ciekawie. Dodatkowo kluby z tego poziomu posiadają coraz większe budżety, co za tym idzie, przepaść w zarobkach nie jest wcale tak ogromna.
- Aczkolwiek nie sądzę, aby taki pomysł przyniósł efekty w postaci większej liczby dzikich kart dla Polski - podsumowuje Marta Półtorak.