Decyzja wywołała konsternację w światowym żużlu. Ostatecznie cztery nominacje do przyszłorocznego cyklu mistrzostw świata otrzymali Mikkel Michelsen, Kai Huckenbeck, Jan Kvech i Jason Doyle. To oznacza, że po raz pierwszy od 2014 roku Polacy będą mieć w mistrzostwach zaledwie dwóch reprezentantów (na 15 stałych uczestników).
Przy przyznawaniu dzikich kart nie miało znaczenia, że Bartosz Zmarzlik to mistrz świata, a nasza drużyna co roku walczy o zwycięstwo w drużynowych mistrzostwach świata. Pominięty został także fakt, że w Polsce w przyszłym roku organizowane są trzy z 10 rund Grand Prix oraz Speedway of Nations (drużynowe mistrzostwa świata). Te cztery polskie turnieje mogą zgromadzić na trybunach porównywalną liczbę widzów do wszystkich pozostałych zawodów. To nie wystarczyło, by przyznać nam prawo do startu trzeciego zawodnika.
- Szok i żenada. Takie pierwsze słowa przychodzą mi na myśl na temat pominięcia Polaków przy przyznawaniu dzikich kart na przyszłoroczne Grand Prix - przyznaje wprost prezes Polskiego Związku Motorowego Michał Sikora. - Trudno mówić o tym inaczej, jak o żenującej próbie osobistego odegrania się na Polakach i tak też to odbieramy. Obecnie mam różne pomysły na rozwiązanie tej sytuacji, ale mogę zapewnić, że traktuję tę sprawę bardzo poważnie. Mamy kilka opcji na stole i mocno rozważymy każdą z nich - mówi Sikora.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Messi i spółka świętowali. Mieli ku temu ważny powód
Nasz działacz jest przewodniczącym FIM Europe i zasiada także we władzach światowego FIM, ale to nie miało żadnego znaczenia. W kuluarach mówi się dużo o zemście włoskiego przewodniczącego Komisji Wyścigów Torowych, Armando Castagni, którego Polacy chętnie chcieliby wymienić podczas najbliższych wyborów na Piotra Szymańskiego. Ta sprawa zapewne nie jest bez znaczenia.
- Rozmawiałem już z władzami FIM i poinformowałem o swoich wątpliwościach. Zresztą już wcześniej próbowałem lobbować za dziką kartą dla trzeciego Polaka. Ostateczną decyzję podjęto jednak w gronie sześciu osób, której przewodniczył Armando Castagna. Zarząd FIM nie miał na to żadnego wpływu - tłumaczy Sikora.
Brak dzikiej karty dla jednego z Polaków boli tym bardziej, że trudno nie odnieść wrażenia, że i Maciej Janowski, i Patryk Dudek są dziś sportowo lepsi od każdego z czwórki żużlowców, którzy ostatecznie odebrali nominacje. Władze GP zawsze pilnowały równowagi jeśli chodzi o narodowości uczestników, a w kolejnym sezonie aż czterech reprezentantów będzie mieć uboga żużlowo Australia. O klasie sportowej Kvecha niech najlepiej świadczy fakt, że tyle samo punktów w klasyfikacji generalnej uzyskał w tym roku Maciej Janowski, który pojechał... połowę mniej turniejów. Trudno też wierzyć, by słabiutkie występy Czecha mogły spowodować szał na punkcie żużla w jego kraju.
- Ostatecznie w przyszłym roku mamy zorganizować w naszym kraju trzy rundy Grand Prix i finał SoN, a mamy w mistrzostwach świata dwa razy mniej zawodników niż Australia, gdzie od lat nie odbywa się runda GP. Nie widzę żadnych argumentów sportowych i biznesowych przeciwko choćby jednemu dodatkowemu zawodnikowi z Polski. Jestem w szoku, że ktoś mógł wpaść na taki pomysł. Domyślam się, że to może dość mocno uderzyć w zainteresowanie kibiców w Polsce mistrzostwami świata, a co za tym idzie, sprzedażą biletów na polskie rundy, a już zwłaszcza na turniej w Warszawie. Trzeba to będzie wszystko bardzo poważnie przemyśleć. Dziś mogę zapewnić, że na pewno nie pozwolimy, by ten koszmarny błąd został zamieciony pod dywan - zapowiada prezes PZM.
Pytanie tylko, co mogą zrobić dzisiaj władze PZM, by nie podcinać gałęzi, na której sami siedzą, a dać jednocześnie do zrozumienia, że więcej na takie umniejszanie roli Polski w światowym żużlu już nie pozwolimy.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty