Ósme miejsce Jasona Doyle'a w bawarskim Landshut przy dobrej dyspozycji Jacka Holdera i Bartosza Zmarzlika spowodowało, że Australijczyk spadł z pozycji lidera klasyfikacji generalnej na trzecią pozycję. Problemy byłego mistrza globu wykorzystał m.in. Polak, który dzięki drugiej lokacie za naszą zachodnią granicą znów jest numerem jeden.
- Też się ciesze - odpowiedział na słowa Marceliny Rutkowskiej-Konikiewicz, kiedy ta mówiła otwarcie, że Polacy są uradowani z tego, że znów reprezentant naszego kraju otwiera tabelę mistrzostw świata.
Bartosz Zmarzlik jako pierwszy wybierał pole startowe na wyścig finałowy. I ku zaskoczeniu wszystkich zdecydował, że w najważniejszym biegu wieczoru wystartuje w kasku koloru żółtego. Skąd taka decyzja?
ZOBACZ WIDEO: "Nie ma sensu". Szczere słowa Bartosza Zmarzlika o torach w Grand Prix
- Chciałem bujnąć się po dużej, bo tak lubię - odpowiedział z uśmiechem na ustach Zmarzlik. - Wszyscy wiedzieli, że lekko kropi, a co serię była zewnętrzna lekko bronowana. Jednak przed półfinałami i samym finałem już nieco mniej. W finale jechało jednak czterech dobrze dopasowanych gości. Te pola, to też, czasem wygrany start dawał przegraną pozycję, a znowu słabsze wyjście ze startu lepsze miejsce - dodał.
W finale od początku prowadził Mikkel Michelsen, z kolei za jego plecami toczyła się walka Jacka Holdera i Bartosza Zmarzlika. Do samej kreski nie było wiadomo, który z nich stanie na drugim, a który na trzecim stopniu. Ostatecznie dzięki przycince na ostatniej prostej górą był Zmarzlik.
- Na pewno ten bieg mógł się podobać - skomentował lider klasyfikacji FIM Speedway Grand Prix.
Czytaj także:
1. Sroga kara dla żużlowca. Został zawieszony na 20 miesięcy!
2. Roczna przerwa okazała się dla niego zbawienna