Na początku września 1973 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie wyłoniono kolejnego Indywidualnego Mistrza Świata. Faworytem miejscowych był Zenon Plech, który był w wybornej formie. Mariusz Walter kręcił nawet na jego temat okolicznościowy film, a w zakończeniu scenariusza zapisano oczywiście odbiór złotego medalu. Polacy cieszyli się z sukcesu, ale po tytuł sięgnął Jerzy Szczakiel.
Był wówczas w czołówce polskiego speedwaya, uznawano go za młodego i utalentowanego zawodnika, ale tak wielkiego sukcesu niewielu mu wróżyło. Szczakiel był liderem Kolejarza Opole, regularnie rozwijał swoje umiejętności i dołączył do czołówki. Gdy był na szczycie, jego życie na zawsze się zmieniło. Gdy kończył karierę, miał zaledwie 30 lat.
Żużel dzięki siostrze
Szczakiel pokochał motocykle dzięki siostrze Renacie, która pracowała jako listonoszka. Poczta za komuny organizowała dla swoich pracowników kolarskie wyścigi. I to tam starsza siostra Szczakiela wygrywała liczne nagrody, w tym trzy motocykle. Dwie WFK-ki sprzedała, a trzecią zostawiła w domu. Z tego korzystał młody Jerzy.
ZOBACZ Darcy Ward szczerze o porównaniach z Bartoszem Zmarzlikiem. "Od 2016 roku walczylibyśmy o tytuły"
- Podkradałem jej ten motocykl i zaczynało się szaleństwo. Byłem zbyt mały, więc siadać na motocyklu musiałem z murka, o który go opierałem, odpalałem, biegłem dookoła, wchodziłem na murek i z niego na maszynę - wspominał Szczakiel na łamach książki z cyklu "Asy żużlowych torów" autorstwa Wiesława Dobruszka. Tak zrodziła się miłość do motocykli.
W 1966 roku Szczakiel zapisał się do żużlowej szkółki Kolejarza. Na pierwszy trening poszedł ze swoim najlepszym kolegą Hubertem Szydłą, który żużlowcem nie został i kibicował swojemu przyjacielowi. Po roku treningów Szczakiel zadebiutował w lidze. Piął się nie tylko w klubowej hierarchi. Na utalentowanego żużlowca z Opola zwrócili uwagę także w narodowej reprezentacji. Opiekujący się kadrą Józef Olejniczak odkąd zobaczył go na torze, to wiedział, że w przyszłości będzie on gwiazdą polskiego żużla.
Za młody na finał
W 1970 roku finał Indywidualnych Mistrzostw Świata po raz pierwszy odbył się w Polsce. Najlepsi żużlowcy globu rywalizowali na torze we Wrocławiu. Eliminacjami do finału były rozgrywki Złotego Kasku. Szczakiel był w czołówce klasyfikacji generalnej, ale w stolicy Dolnego Śląska nie pojechał. Władze polskiego żużla uznały, że 21-letni wówczas żużlowiec jest za młody, by startować w najważniejszej imprezie sezonu.
"Jest jeszcze młody, niech poczeka..." - cytował jednego z działaczy Andrzej Martynkin w książce "Czarny Sport". - W czasie treningu przed tymi zawodami poznałem i zaprzyjaźniłem się z Ivanem Maugerem. Zawodnicy po treningu poszli na przyjęcie do prezydenta Wrocławia, a ja z Maugerem zostałem w parkingu. Pamiętam, jak wymienialiśmy swoje adresy i że kupiłem od niego trzy kaski - wspominał po latach Szczakiel.
Trzy lata później obaj spotkali się w decydującym o złotym medalu IMŚ wyścigu finału w Chorzowie. Górą był Polak, który lepiej wyszedł spod taśmy. Mauger zaliczył upadek, a Szczakiel - niesiony euforią tłumu - gnał do mety po historyczny tytuł.
- Nie wiedziałem, że mnie atakuje. Jechałem pierwszy. Uzgodniłem z moim mechanikiem, że będę jechał przy krawężniku. Dopiero po przejechaniu okrążenia zobaczyłem, że motocykl mojego rywala leży na torze. Dojechałem do mety i poczułem wielką radość. Nie było tego po mnie widać, ale w środku czułem się niesamowicie. Jak się kąpałem to przyszedł redaktor, który zapytał mnie, jak się czuje mistrz świata, a ja go zapytałem, czy naprawdę jestem mistrzem? Cieszyłem się, ale nie mogłem tego pojąć, że udało mi się wygrać - mówił Szczakiel.
Kilka tygodni przed finałem zmarła jego mama. Do legendy przeszły relacje zawodnika, który wyznał, że po zdobyciu złotego medalu pojechał na cmentarz, na grób matki, by tam złożyć kwiaty i laurowy wieniec. Z kolei głęboko wierzący żużlowiec w tajemnicy przed finałem udał się do jednej z chorzowskich parafii, by tam w kościele poświęcić motocykle.
36 tysięcy nagrody
Za zdobycie mistrzostwa świata Szczakiel zarobił 36,2 tys. zł. Te pieniądze starczyły mu na ogrzewanie domu, który kończył budować. Dodajmy, że wtedy rocznie na żużlu zarabiał 20 tysięcy. Za punkt płacono 80 złotych, za najlepszy czas dnia 200 złotych, a za rekord toru 500 złotych. Teraz najlepsi zarabiają miliony..., a taką stawkę da im jeden mecz PGE Ekstraligi.
Po finale w Chorzowie żałowano, że to nie Plech sięgnął po tytuł. Złoto Szczakiela było mimo wszystko niespodzianką. Nawet to, że dwa lata wcześniej wywalczył triumf w Mistrzostwach Świata Par nie predysponowało go do tego, by być uznawanym za faworyta. W polskich mediach po finale rozpoczęło się nawet pocieszanie brązowego medalisty Zenona Plecha.
Eksplozji radości u Szczakiela nie było. Kilka tygodni przed finałem zmarła jego mama, która wcześniej ciężko chorowała. Środowisko żużlowe zaczęło mu zazdrościć wywalczonego sukcesu i na jego temat pojawiło się wiele plotek. W tym te, które sugerowały, że stawiał wysokie wymagania finansowe, by gdzieś startować. Do tego koledzy z kadry nie traktowali go jako człowieka ze swojej paczki.
- To prawda, ale ja się tym nie przejmuję. Mam charakter odbiegający od schematu czempiona. Lubię dobre filmy, mam swoje towarzystwo, które kontakt z żużlem ma tylko w roli widza. Nie pasuję do grupy asów, zwłaszcza tych starszych - mówił redaktorowi Bogusławowi Koperskiemu.
Kontuzje zakończyły karierę
Po mistrzostwie świata Szczakiel musiał zrezygnować z nauki na wyższej uczelni. Podjął pracę w opolskich Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego i robił wszystko, by wprowadzić Kolejarza do czołówki. Był na szczycie, ale szybko zdał sobie sprawę z tego, że łatwo nie będzie. Rywale na torze chcieli za wszelką cenę pokonać mistrza. Dla niektórych był to najważniejszy moment w meczu.
Ambicja czasem brała górę i walka o wygraną owocowała groźnymi wypadkami. Tak było w 1977 roku podczas meczu Włókniarza Częstochowa z Kolejarzem. Szczakiel brał udział w groźnym upadku z Józefem Jarmułą. U opolanina doszło do złamania kości skokowej nogi. To był początek końca jego kariery. Kość nie zrastała się tak szybko, jak oczekiwali tego lekarze i sam zawodnik. W kolejnym sezonie wystąpił w trzech meczach. Ból był zbyt duży, by mógł sobie pozwolić na więcej.
Na tor wrócił w 1979 roku. Znów prezentował wysoką formę, ale zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że czas ustąpić miejsca młodszym. "Pomogła" w tym kontuzja kręgosłupa, jakiej nabawił się podczas treningu. To efekt poderwania maszyny podczas jazdy i upadku z dużą siłą plecami na tor. Długotrwałe i bolesne leczenie sprawiło, że Szczakiel zakończył karierę.
Skupił się na życiu rodzinnym. Wraz z żoną Stefanią miał trójkę dzieci: syna Marcina i córki Aleksandrę oraz Justynę. W Opolu był szanowany przez całe życie. Jedno z rond w mieście nosi jego imię, a na środku stoi motocykl.
- Miałem to szczęście, że dane mi było uprawiać sport, który od najmłodszych lat był moim marzeniem, a później sprawiał mi ogromną radość. Mimo że bywało trudno, że ciężko trzeba było pracować na treningach i w warsztacie, zapewniam, że było warto. Ogromna radość, jaką niesie za sobą zwycięstwo w ważnych zawodach, wysłuchanie hymnu, granego po zdobyciu złotego medalu, jest największą, najpiękniejszą nagrodą - wspominał.
Czytaj także:
Wybrzeże potrzebuje Szczepaniaka, a PSŻ Gustsa?! Były prezes typuje pierwszą ligę
ZOOleszcz GKM Grudziądz musi oddać dwóch zawodników?!