Adam Małysz: Z dwójki Lepistoe-Kruczek stawiam na Fina

Adam Małysz był ósmy i dwunasty w dwóch konkursach rozegranych na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Pod nieobecność kilku zawodników ze ścisłej światowej czołówki, trudno uznać zajmowane przez Małysza miejsca za rewelacyjne i zwiastujące rychły powrót Polaka do grona najlepszych skoczków narciarskich na świecie. Zdaje sobie z tego sprawę sam Małysz, dla którego najważniejsze przed lutowymi Mistrzostwami Świata w Libercu oraz przyszłoroczną Olimpiadą w Vancouver, jest spokojny trening z nowym, starym trenerem Hannu Lepistoe.

W tym artykule dowiesz się o:

136 metrów - na taką odległość poszybował Małysz podczas drugiego, oficjalnego treningu na Wielkiej Krokwi we czwartek. Kibice oraz sam Małysz w tej chwili zaczęli sądzić, że oto nastąpił triumfalny powrót czterokrotnego zdobywcy Kryształowej Kuli do wielkiej formy. - Chciałem za bardzo dobrze skoczyć w Zakopanem. Po treningowym skoku na 136 metrów, serducho zaczęło mocniej bić, że może już wrócę do wielkiej formy już w Zakopanem. To byłoby coś wspaniałego. Widocznie, jeszcze nie nadszedł ten czas, ale ten skok spowodował przywrócenie wiary, że jednak potrafię. Najważniejszy teraz jest spokój. Kiedy go miałem w treningach, to potrafiłem oddać najdalszy skok. Widać, że potrafię. Musze jednak uwierzyć w siebie, mieć swobodę, a nie chcieć na siłę skoczyć jak najdalej - ocenił Małysz.

Dla znajdującego w przeciętnej w tym sezonie formie skoczka z Wisły, zajęcie miejsca w czołówce podczas zawodów na Wielkiej Krokwi miało być jednak czymś więcej niż tylko zdobyciem kolejnych punktów do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. - Kto by przypuszczał, że tylu kibiców przyjdzie? Cały czas słyszałem, że nie będzie kompletu, że nie sprzedano wszystkich biletów. Samych organizatorów to chyba zaskoczyło, że kibice dopisali - powiedział Adam Małysz i dodał: - Trudno powiedzieć, czy gdziekolwiek na świecie jest lepsza publiczność. Kiedy mi nie idzie, to kibice w Zakopanem po prostu wiedzą, że staram się i nie skaczę specjalnie źle. W Niemczech czy Finlandii Słychać było jak kibice niezbyt przyjemnie odnosili się do swoich zawodników. Od naszych kibiców nigdy nie Słyszałem oszczerstw czy dogadywania. Zawsze jest wsparcie i to jest dla nas ważne.

Kilka dni treningów pod wodzą Hannu Lepistoe nie przywróciły dawnego błysku Małyszowi, bo przynieść nie mogły. Zarówno Małysz, jak i fiński szkoleniowiec, powtarzają, że Polak znowu może być jednym z najlepszych skoczków na świecie, ale do tego daleka droga, która nosi nazwę: trening. - Po konkursach w Vancouver, Hannu ma przyjechać do Wisły. Fin ma tej chwili ważny kontrakt z fińskim Eurosportem. Wiem, że to nie ode mnie zależy, ale chciałbym zacząć z nim treningi jak najszybciej. Hannu powiedział mi, żebym się w to nie angażował, bo mam już wystarczająco dużo problemów na głowie. Taką decyzję powinien zostawić jemu, menedżerowi i związkowi - stwierdził Polak.

Małysz ceni Lepistoe co najmniej z trzech powodów. Powód numer jeden to doświadczenie. -Hannu jest bardzo doświadczonym trenerem. W Lahti skakaliśmy w bardzo trudnych warunkach. Oglądał moje skoki z wieży sędziowskiej i stamtąd , mówił co robię w przejściu i na rozbiegu. Zapytałem się go, skąd to wie, skoro tego momentu nie widzi, a on na to, że widział moje wyjście z progu. To mnie najbardziej optymistycznie do niego nastawia - jest doświadczonym trenerem i ma swoje przemyślenia w głowie. Przychodzi na trening i mówi - a zrób to, bo widzę, że jesteś zmęczony - stwierdził czterokrotny zdobywcy Kryształowej Kuli i dodał: - Hannu jest takim typem trenera, który bardzo szybko reaguje na wszystko. Dwa lata temu mówił, że Adam będzie oszczędzany na pucharze letnim, a skakałem we wszystkich konkursach. Widział, że wszystko idzie dobrze i nie ma sensu trenować, tylko trzeba startować.

Powód numer dwa to szczerość. - Cenię szczerość u ludzi. Przyszedł Hannu w zeszłym sezonie i powiedział: popełniłem błąd, popełniłem błąd przed samą zimą, ale wiem co zrobić, by w przyszłym sezonie było dobrze. Przyznawał się do tego i miał plan co zrobić, aby było lepiej. Nie dano mu jednak szansy. Po nieudanych trzech latach powróciłem do dobrego skakania. Wygrałem Puchar Świata i mistrzostwo świata, więc komu mogę zaufać, jak nie takiemu człowiekowi? - pyta się Małysz.

Powód numer trzy to wiara Lepistoe w dobrą formę Małysza, którą już raz udało mu się przywrócić. - Hannu we mnie wierzył. Zdobyłem mistrzostwo świata, ale nie wierzyłem, że mogę wtedy wygrać Puchar Świata. Miałem straty 350 punktów i musiałbym wszystko wygrywać do końca, a Jacobsen tracić punkty. Hannu powiedział, że teraz ja idę do przodu i wygram ten puchar świata. Pewność Hannu za nim przemawia, a zawodnik taki jak ja, może mu zaufać. On powie tak, i tak być musi. Jestem przekonany do Hannu, do jego toku myślenia. Nie będę wymieniał nazwisk zawodników, bo mogę z tego wyniknąć kontrowersje, ale są tacy skoczkowie, którzy nadal dzwonią do Hannu i pytają się go o rady - zdradził Małysz.

Mimo że kontrakt Lepistoe z Polskim Związkiem Narciarskim nie został jeszcze podpisany, to Małysz nie wyobraża sobie sytuacji, iż Fin nie będzie jego szkoleniowcem. - Rozmawiałem z prezesem i doszliśmy do wniosku, że jestem na tyle doświadczonym zawodnikiem, że potrzebuję takiego trenera, któremu mógłbym zaufać, który przekonałby mnie, że coś muszę zmienić - powiedział Małysz i jednocześnie zaznaczył, że na wypadek fiaska rozmów na linii Lepistoe-PZN ma wraz z menedżerem Eddiem Federerem przygotowany plan B: - Rozmawiałem z Eddim, który powiedział, że jeżeli związek będzie przeciwny Hannu, to zrobimy to sami.

W wywiadzie udzielonym naszemu serwisowi, prezes PZN Apoloniusz Tajner przyznał, że Lepistoe popełniał błędy na stanowisku trenera reprezentacji, a jego styl pracy był "zbyt ryzykowny". Teraz po kilku miesiącach okazuje się, że pomysł o pozostawieniu Lepistoe tylko na stanowisku trenera Małysza był jedną z propozycji, jaką naszemu najlepszemu skoczkowi złożył wiceprezes PZN Andrzej Więckowski. Jednocześnie Małyszowi została przedstawiona nowa koncepcja sztabu szkoleniowego kadry narodowej, w której trener Łukasz Kruczek wróci między innymi do współpracy z jednym ze współtwórców sukcesów Małysza, profesorem Jerzym Żołądziem. Adam Małysz opowiedział się za wersją PZN i to według niego, z perspektywy czasu, było błędem. - Jest to trudna sytuacja, bo rozumiem prezesa Tajnera i wiceprezesa Andrzeja Wąsowicza, z którymi rozmawiałem przed zawodami w Planicy w poprzednim sezonie. Oni chcieli kogoś z Polski na stanowisko trenera kadry dla młodych chłopaków. Chciałem w pewien sposób też pomóc drużynie. Dopiero w Innsbrucku powiedział mi takie słowa Federer, że skoki to jest sport dla egoistów. Powinienem wtedy tupnąć nogą i powiedzieć, że ja chcę zostać z Hannu. Miałem wtedy zapewnienie, że wróci do pracy z kadrą profesor Żołądź i tak dalej, że wrócimy do korzeni, do czegoś, co funkcjonowało w przeszłości. Przystałem na to, choć do końca nie byłem do tego przekonany. Po konkursach w Skandynawii byłem za Hannu i chciałem z nim dalej trenować. Przyznaję się do błędu, że powinienem wtedy tupnąć nogą. Zaakceptowałem taką koncepcję, choć nawet Andrzej Wąsowicz pytał się mnie, czy nie chcę zostać z Hannu i ćwiczyć osobno. PZN miał na to przystać. Przyznam, że bałem się takiej sytuacji, bo wiem, czym się kończyły takie układy w przeszłości. Jeden zawodnik osobno, kadra osobno - to jest takie rozbijanie czegoś i dogrywanie nie wiadomo później jak. Rozumiem teraz słowa Hannu, że jeszcze jest dla Łukasza za wcześnie. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to ok, ale jak coś nie pójdzie po jego myśli, to Łukasz może sobie z tym nie poradzić. Nie ma on po prostu takiego doświadczenia. Hannu powiedział to również w odniesieniu do trenera Szwajcarów, który jest jeszcze młodszy ode mnie. Dopóki idzie Ammannowi, to wszystko jest ok. Ale jak jemu nie będzie szło, to trenera po prostu zjedzą - zauważył Małysz.

Doświadczenie i szybkość w podejmowaniu decyzji - to dwie cechy, które są dla takiego doświadczonego skoczka, jakim jest Małysz, kluczowe u trenera. Nie ma ich na razie Kruczek, ale ma je Lepistoe. - Z Łukaszem bardzo często rozmawialiśmy – a spróbujmy tak, a spróbujmy tak. Wynikła z tego taka dezorientacja – co będzie lepsze. Sam nie byłem do tego przekonany, a z Hannu to była krótka piłka – Adam robisz tak i tak, a jak się nie dostosujesz, to do domu - porównał obu szkoleniowców Małysz, ale jednocześnie zaznaczył, że Łukasz Kruczek wykonuje bardzo dobrą pracę z resztą kadry, czyli z młodszymi o kilkanaście nawet lat od Małysza, zawodnikami: - Z Łukaszem byłem i zawsze jestem kolegą. Tak będzie do końca sezonu. Łukasz daje mi normalne uwagi. Bardzo często rozmawia z Hannu, jak i z innymi trenerami. Bardzo dobrze nam się współpracuje i nigdy nie stwierdzę, że Łukasz jest złym trenerem. Dla młodych zawodników jest bardzo dobrym trenerem i to byłby błąd, gdyby tej kadry nie prowadził.

Wszystko wskazuje zatem na to, iż Adam Małysz będzie do Igrzysk Olimpijskich w Vancouver pracował pod okiem Hannu Lepistoe. Orzeł z Wisły nie wie jeszcze, na jakiej zasadzie miałaby wyglądać współpraca na linii trener kadry narodowej Kruczek i trener Adama Małysza Hannu Lepistoe, ale na pewno nie na całkowitej alienacji. - Dostałem zapewnienie od prezesa, że jeżeli dojdzie do współpracy z Hannu, to pojedzie on ze mną na każde zawody. Z jednej strony nie wyobrażam sobie, żeby było dwóch trenerów kadry narodowej i wszystko odbywało się osobno, żeby nie było między nimi żadnego porozumienia. Wiadomo jednak, że każdy może mieć własne metody szkoleniowe. Nawet jeżeli Łukasz będzie trenerem reprezentacji Polski, a Hannu moim, to muszą mieć ze sobą jakiś kontakt. Jeżeli Hannu będzie mnie trenował, to będzie pierwszą osobą, która będzie decydowała o wszystkim - zaznaczył urodzony 3. grudnia 1977 roku zawodnik.

W przyszłym tygodniu zawody o Puchar Świata zostaną rozegrane na olimpijskiej skoczni w Vancouver. Dla przeziębionego Adama Małysza będzie to doskonała okazja do sprawdzenia w rzeczywistości, jak prezentuje się obiekt, na którym zamierza powalczyć o ostatni sukces w karierze. - Przez dwa dni muszę się poleżeć w łóżku, bo nie mogłem ostatnio normalnie funkcjonować. Dokucza mi katar i zatoki i gardło, kiedy się muszę wydzierać do kamer, kiedy mnie wezmą. Jeżeli nie zażyję antybiotyku, to do Vancouver będzie ciężko polecieć. Chciałbym tam polecieć, bo wiadomo, że jest to skocznia olimpijska i skoczek chciałby wiedzieć, jak ona wygląda. Oglądałem w piątek skoki do kombinacji norweskiej właśnie w Vancouver i wydaje się dosyć przyjemna. Wydaje mi się podobna do tej, która jest w Wiśle, a jeżeli tak by było - to rewelacja - uważa Małysz i dodaje: - Do Vancouver na pewno będę skakał, a jeżeli wszystko będzie dobrze, to mogę, jako skoczek spełniony, zakończyć karierę. Dążę do tego, żeby zakończyć karierę będąc w dobrej formie, dlatego też zdecydowałem się na wyjazd do Hannu. Przy tej decyzji były także naciski od sponsorów i menedżera, że muszę coś zrobić. Jeżeli bym tego nie zrobił, to oznaczałoby to, że przystaję na to, co jest. Tak nie jest. Miejsca piętnaste, dwudzieste czy poza trzydziestką nie są dla mnie satysfakcjonujące.

Komentarze (0)