Justyna Kowalczyk zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, nadal walczy z tematem astmy wśród biegaczek narciarskich. Jak przyznaje, cieszy ją fakt, że coraz więcej osób nie boi się o tym mówić. - Jako jedna z niewielu zdrowych czołowych biegaczek narciarskich odbieram każdą rozmowę na ten temat jako coś pozytywnego. Cieszę się, że Petra Majdic była na tyle odważna, aby podjąć ten temat akurat tutaj. Do mnie jej argumenty mocno przemawiają. Te, których używa mój trener, też mnie przekonują. Jeżeli jedna ułomność jest wspomagana, to dlaczego nie robimy tak z innymi? Mam bardzo niski poziom hemoglobiny. Dlaczego nie mogę stosować EPO, podnosząc poziom hemoglobiny do dozwolonych przepisami granic? Jednak ta ułomność jest traktowana inaczej - powiedziała w rozmowie z Przeglądem Sportowym Kowalczyk.
Polska biegaczka przyznaje jednak, że zdaje sobie sprawę, że walczy z wiatrakami. - Za duże pieniądze wchodzą w grę. I za dużo sportowców w różnych krajach ma z tym problem. Poza tym, są w sporcie naprawdę chorzy i ja w to wierzę. W każdej populacji jakiś procent jest chory. W sporcie też. Cała norweska sztafeta to astmatyczki. Zachorowały po MŚ w Libercu, gdzie medal zdobyła tylko Steira. Nawet w sztafecie nie były na podium. Nie wierzę sportowcom, którzy chorują przed wielkimi imprezami, skąd przywożą później medale - dodała w rozmowie z Przeglądem Sportowym Kowalczyk.
Kowalczyk chciałaby, aby wszyscy sportowcy, którzy mają pozwolenie na branie leków, powiedzieli o tym. Jej zdaniem okazałoby się, że 80 procent sportowców choruje. Sama przyznaje jednak, że nie wzięłaby leków, które oprócz walki z daną chorobą wzmacniają organizm.
Źródło: Przegląd Sportowy