Bartosz Pogan: Każdy sportowiec ma swoją własną historię, dlaczego akurat wybrał konkretny sport. Co skłoniło cię do tego, że zdecydowałaś się akurat na łyżwiarstwo?
Luiza Złotkowska: Pierwsze kroki na łyżwach stawiałam z moim dziadkiem, jednak do jazdy na panczenach zachęcił mnie dyrektor szkoły podstawowej numer 3 w Milanówku. Był on moim nauczycielem WF i chyba zauważył we mnie jakiś sportowy potencjał. Dostałam więc pewnego dnia panczeny i pojechałam na tor łyżwiarski "Stegny" w Warszawie. Później wszystko już się jakoś samo potoczyło.
Brązowy medal, jaki zdobyłaś podczas IO w Vancouver w drużynie, w łyżwiarstwie szybkim na 2400 metrów, był jedną z największych sensacji w polskim sporcie. Wracasz wspomnieniami jeszcze do tego szczególnego dla ciebie dnia?
- "Największych sensacji w polskim sporcie". Jestem bardzo zaszczycona, że ludzie tak mówią. To naprawdę dla mnie wielkie wyróżnienie. Zdarzyło mi się już kilka, a może nawet kilkanaście razy oglądać powtórki naszych biegów z Vancouver. Za każdym razem wiąże się to z ogromnymi wzruszeniami. Cały ten dzień pozostanie na długo w mojej pamięci. Najbardziej jednak niesamowity był moment, gdy stałam na olimpijskim podium. To było coś pięknego...
Czy ten medal zmienił coś w twoim życiu?
- Jestem bardziej pewna siebie. Wiem, że jeżeli czegoś mocno zapragnę, będę mogła to spełnić. Wiem również, że drzemie we mnie ogromna moc. Oprócz tego jestem chyba taką samą dziewczyną, jaką byłam przed zdobyciem medalu.
Za tobą wielobojowe mistrzostwa świata w łyżwiarstwie szybkim, które zostały rozegrane w kanadyjskim Calgary. W klasyfikacji końcowej uplasowałaś się na 19. miejscu. Dwukrotnie, zarówno na 500 jak i 3000 metrów pobiłaś rekord życiowy. Jak oceniasz te mistrzostwa w swoim wykonaniu? Jesteś z nich do końca zadowolona?
- Dwa rekordy życiowe, dwa razy piętnaste miejsce to w chwili obecnej odzwierciedla moje miejsce na świecie. Był to mój debiut na wielobojowych mistrzostwach świata. Aspiracje mam na wyższe lokaty i wiem, że mogę do tego dojść małymi kroczkami. Ten rok jest zupełnie inny niż poprzednie. Mniej obozów, więcej odpoczynku, ale cel jest za trzy lata, a nie teraz.
Warto także odnotować, iż jesteś także trzykrotną medalistką zimowej uniwersjady w Harbinie. Rekordzistką Polski na dystansie 5 km. Wielokrotną medalistką Mistrzostw Polski w łyżwiarstwie szybkim. Który z twoich dotychczasowych sukcesów "smakuje" najbardziej?
- Po każdym sukcesie stawiam sobie kolejny cel. Postanowiłam zdobyć medal na Uniwersjadzie i go zdobyłam. Założyłam, że stać mnie, aby poprawić rekord Polski na 5. km i tak się stało. Celem był także wyjazd na Igrzyska Olimpijskie. Zdobyłam tam medal i chyba właśnie ta niespodzianka jest największym wyróżnieniem dla sportowca, a na pewno dla mnie.
Trenerem kadry jest Pani Ewa Białkowska. Jak układa się wasza współpraca?
- Pracujemy razem od pięciu lat i spędzamy ze sobą około 300 dni w roku. Pani trener jest dla mnie trochę jak druga mama. Oczywiście bywa różnie, w końcu obie jesteśmy tylko kobietami.
W lecie 2010 roku przydarzył się tobie przykry incydent, który mógł zachwiać dalszą karierą. Co takiego się stało, że musiałaś poddać się operacji i czy wszystko jest już w porządku?
- Miałam niefortunny upadek na rolkach podczas treningu na krakowskich błoniach. Upadek ten nie wyglądał groźnie, jednak pękła mi kość jarzmowa. Konieczna była operacja, a także miesięczna przerwa w treningu spowodowana pęknięciem jeszcze dwóch ścian zatoki szczękowej. Pobytu w szpitalu nie wspominam miło, nie lubię takich miejsc. Czułam się tam bardziej chora niż byłam w rzeczywistości. Po operacji i złamanej kości nie ma już śladu. Po miesięcznej przerwie gdy nie mogłam trenować na szczęście też nie.
Od lipca 2010 roku jesteś łyżwiarką szybką klubu Orzeł Elbląg. Dlaczego wybrałaś akurat ten klub? Były jakieś szczególne powody?
- Orzeł Elbląg jest klubem z wielkimi tradycjami łyżwiarskimi. Z miasta Elbląg wywodzą się dwie jak do tej pory jedyne medalistki olimpijskie dla naszej dyscypliny. Są to panie: Elwira Seroczyńska i Helena Pilejczyk. W Elblągu mieszka również moja obecna trenerka. Czuję, że ten klub pociągnie mnie w stronę dalszych światowych wyników. Nie ukrywam, że to miasto zapewniło mi też stypendium sportowe. Liczę również, że przy mojej pomocy potęga elbląskich łyżwiarzy zacznie się odbudowywać.
Sezon 2010/2011 jest zarazem jubileuszem 90-lecia łyżwiarstwa w Polsce. Po medalach w Vancouver kibice liczą na kolejne sukcesy, ale jak je osiągać bez obiektów? Na świecie wszystkie zawody odbywają się tylko na torach w hali. W Polsce takie obiektu nie ma...
- W tej kwestii po prostu brak mi już słów. Ja tylko jeżdżę na łyżwach i nie chcę się teraz mieszać w sprawy budowy toru. Nie wiem kto to wszystko blokuje, albo kto tego po prostu nie chce.
Jesteś bez wątpienia młodą, utalentowaną, bardzo ambitną zawodniczką. Czy są jeszcze jakieś cele, marzenia, które chciałabyś zrealizować w tym sporcie?
- W maju tego roku będę obchodziła 25. urodziny. Czasami rzeczywiście myślę sobie "Luiza masz już tyle od życia". Jestem za to wszystko wdzięczna, ale stawiam sobie kolejne cele. Nie chcę spoczywać na tym, co już osiągnęłam. Chcę w tym roku obronić tytuł magistra krakowskiej AWF. Celem było także wejść do 20-stki Pucharu Świata. Byłam dwa razy dziesiąta i stopniowo wszystko realizuję. Wiem natomiast, że powtórzenie sukcesu z Vancouver nie będzie łatwe, ale wszystko przede mną.
Luiza Złotkowska ze swoim najcenniejszym trofeum - brązowym medalem z Igrzysk Olimpijskich w Vancouver (Fot. Marcin Zawadzki)