MotoGP: Gladiatorzy na motocyklach. 300 km/h ze złamaną nogą i ból nie do zniesienia

Materiały prasowe / motogp.com / Na zdjęciu: Cal Crutchlow
Materiały prasowe / motogp.com / Na zdjęciu: Cal Crutchlow

Motocykle MotoGP rozpędzają się do ponad 300 km/h, tymczasem w Grand Prix Niemiec zobaczyliśmy na torze dwóch zawodników ze złamanymi nogami. Cal Crutchlow ukończył nawet wyścig na podium. - Może przed każdym powinienem łapać kontuzję? - mówił.

Motorsport rządzi się swoimi prawami. Bywa, że zawodnicy nie potrafią dobrze stanąć na kontuzjowanej nodze lub mają problem, by cokolwiek chwycić za pomocą złamanej ręki. Mimo to, decydują się na start w zawodach, bo za kierownicą samochodu czy motocykla korzystają z ograniczonego zakresu ruchu i ból nie jest tak uciążliwy.

Dość powiedzieć, że w roku 2017 Jason Doyle sięgał po żużlowe mistrzostwo świata o kulach. Miał tak poważnie połamane kości śródstopia, że nie był w stanie samodzielnie wyjść do prezentacji.

Maszyny MotoGP rozpędzają się do ponad 300 km/h, a mimo to zawodnicy nie boją się wsiadać na nie krótko po przebytych operacjach. Najlepszym przykładem jest Jorge Lorenzo i wydarzenia z 2013 roku. Wtedy Hiszpan jednego dnia złamał obojczyk po wypadku przy prędkości 200 km/h, po czym poleciał do Barcelony, przeszedł operację i przystąpił do wyścigu. Skończył go na piątym miejscu.

ZOBACZ WIDEO: #Newsroom. W studiu Robert Kubica i prezes Orlenu

Ze złamaną nogą na motocykl

W ubiegły weekend w Niemczech śladami Lorenzo poszli Cal Crutchlow oraz Takaaki Nakagami. Crutchlow na czwartkowym spotkaniu z mediami ogłosił, że dzień wcześniej miał wypadek na rowerze. Złamał kość piszczelową, uszkodził więzadła w kolanie. - Nie wiem, czy będę w stanie jeździć. Zobaczymy - zobaczymy.

Crutchlow przed treningami na Sachsenringu odwiedził szpital, gdzie z jego kolano ściągnięto zbierający się płyn. - Planuję jeździć tak szybko, jak tylko będę w stanie. Jak na ironię, moje najlepsze wyścigi miały miejsce wtedy, gdy nie byłem w pełni zdrów - dodawał 33-latek.

Zawodnik LCR Hondy dobrze wiedział, co mówi. W niedzielę pokonał barierę bólu i był w stanie wytrzymać na motocyklu niemal godzinę, by dojechać do mety Grand Prix Niemiec na trzeciej pozycji. - Może powinienem łapać kontuzję przed każdym wyścigiem? - żartował na konferencji prasowej.

Czytaj także: Valentino Rossi zapewnia, że się nie skończył 

- Wiem, że wtedy szef mojego zespołu byłby kłębkiem nerwów i musiałbym wysłuchiwać jego pretensji. Jednak w żadnym momencie weekendu nie chciałem traktować bólu jako wymówki, nie chciałem narzekać na moją sytuację. Skupiłem się na pracy, na szukaniu ustawień. Musiałem jednak uważać na torze przy zginaniu nogi - dodał.

O kulach do motocykla

Pech chciał, że drugi z zawodników LCR Hondy też przystąpił do Grand Prix Niemiec z kontuzją. Nakagami w poprzednim wyścigu w Assen został zabrany z toru przez Valentino Rossiego. Uderzenie motocyklem Włocha było na tyle duże, że Japończyk uszkodził kostkę. Po padoku przemieszczał się o kulach, jeden z mechaników podawał mu je w garażu po zejściu z motocykla.

- To tylko lewa stopa. Z resztą ciała jest wszystko w porządku. Mogło być gorzej - mówił Nakagami dziennikarzom przed Grand Prix Niemiec.

Gorzej było w sobotę. Nakagami był sprawcą sensacji, bo mimo sporego bólu zakończył kwalifikacje na dziesiątym miejscu. - Przejechałem kilka okrążeń i nie miałem siły trzymać motocykla. Ból jest ogromny. Sytuacja się pogarsza z każdy wyjazdem na tor. Musiałem brać zastrzyki między treningami, ale to nie pomogło - opisywał swoje doświadczenia motocyklista.

- Nie jestem w stanie zmusić mojej stopy do tego, by się zgięła, nie mogę jej postawić na ziemi, nie mogę oprzeć na niej jakiegokolwiek ciężaru. Bo ból jest nie do wytrzymania. Nie wiem, czy zdołam ukończyć wyścig. Bo w każdym zakręcie mam wrażenie, jakbym na nowo łamał kości w mojej nodze - dodawał.

Tymczasem w wyścigu Nakagami był w stanie przejechać 30 okrążeń i to niezłym tempem. Dojechał do mety na czternastym miejscu, zgarnął dwa punkty do klasyfikacji MotoGP. - Sytuacja wyglądała podobnie. Jestem cały obolały, więc uzyskany wynik jest świetny. W niedzielę rano brałem kolejne zastrzyki i tym razem nieco pomogły, choć kilka okrążeń przed metą sytuacja znów się pogarszała i musiałem zwolnić - stwierdził zawodnik LCR Hondy.

Najlepsi specjaliści na świecie

Dla przeciętnego Kowalskiego sytuacja, kiedy to zawodnik dostaje zgodę na start w zawodach ze złamaną kończyną wydaje się być kuriozalna. Nad zdrowiem zawodników w MotoGP czuwa oficer medyczny - wspomnianą funkcję pełni dr Angel Charte. To on przed każdym weekendem wyścigowym zarządza badania w przypadku wątpliwości, co do stanu zdrowia motocyklisty.

Najważniejszy w tym wszystkim jest zdrowy rozsądek. Zdarzały się sytuacje, że w czwartek zawodnik przechodził testy medyczne, po czym w piątek po treningu odpuszczał występ w Grand Prix. Dotyczy to zwłaszcza kontuzji nadgarstków, bo podczas jazdy na motocyklu umiejętność odpowiedniego dawkowania gazu czy hamowania jest kluczowa.

Motocykliści w pogoni za punktami i pieniędzmi są w stanie zrobić wiele. MotoGP nie jest Formułą 1, tutaj pensje otrzymywane za starty są znacznie mniejsze, a ryzyko kontuzji większe. W obawie o utratę miejsce w stawce zawodnicy godzą się na walkę z bólem. Poza tym, na koniec sezonu każdy punkt potrafi być decydujący. Dlatego w ich mniemaniu warto się poświęcić.

Drugim specjalistą od kontuzji w MotoGP jest dr Xavier Mir. Obaj z Charte zostali umieszczeni nie tak dawno przez "Forbesa" na liście stu najlepszych lekarzy w Hiszpanii. "Zawodnicy mistrzostw świata MotoGP są w najlepszych możliwych rękach, zajmują się nimi specjaliści ze ścisłego topu" - napisano w gazecie.

Klinika w Barcelonie pechowa dla Polaka

To właśnie Mir, specjalizujący się w mikrochirurgii, operuje regularnie najlepszych motocyklistów po wypadkach. Gdy któryś z nich nabawi się kontuzji, po kilku godzinach należy się spodziewać opublikowania w social mediach zdjęcie z kliniki w Barcelonie z Mirem u boku swojego szpitalnego łóżka.

Mir operował też Polaków. Po złamaniu ręki, za sprawą wsparcia sponsora, pod jego nóż trafił żużlowiec Patryk Dudek. Wtedy wszystko zakończyło się dobrze. Chociaż Dudek opuścił końcówkę minionego sezonu, to nie doszło do żadnych powikłań.

Czytaj także: Zespoły F1 wyrzuciły miliony w błoto

Mniej szczęścia miał inny z żużlowców - Grzegorz Zengota. Na początku roku trafił on do kliniki w Barcelonie po złamaniu nogi. Do zdarzenia doszło w Lloret de Mar podczas jazdy na motocrossie.

Tyle że akurat w przypadku Zengoty hiszpańscy lekarze się nie popisali. Nie odciągnięto płynów z kontuzjowanej nogi, nie udrożniono przepływu krwi i lekarze zdiagnozowali u niego martwicę. Zengota zamiast myśleć o szybkim powrocie na motocykl, musiał walczyć o uratowanie nogi. Do amputacji nie doszło, ale choć mamy lipiec, to żużlowca nadal nie widzieliśmy na motocyklu.

Źródło artykułu: