Poza nią nie trenuje już prawie nikt. Weronika Deresz: Jesteśmy na strasznym odludziu, ale bezpieczni

WP SportoweFakty / Weronika Deresz, archiwum prywatne / Weronika Deresz i Jaclyn Halko na obozie w Lago Azul
WP SportoweFakty / Weronika Deresz, archiwum prywatne / Weronika Deresz i Jaclyn Halko na obozie w Lago Azul

- Jesteśmy na strasznym odludziu. Poza nami w hotelu są 3 osoby, w pobliskim miasteczku ulice są puste. Sennie, melancholijnie. Jak w portugalskiej duszy - mówi wioślarka Weronika Deresz, jedna z ostatnich normalnie trenujących polskich sportsmenek.

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Wciąż normalnie trenujecie w Lago Azul?
[/b]
Weronika Deresz, wielokrotna medalistka mistrzostw świata i Europy w wioślarstwie, uczestniczka Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro: Tak, codziennie jesteśmy na wodzie. Pływamy po około 20 kilometrów.

Jesteście chyba ostatnimi osobami w polskim sporcie, które wciąż robią to, co zawsze.

Rzeczywiście, jesteśmy w stanie wiosłować jako jedne z nielicznych w Europie. Poza nami na pewno są jeszcze kajakarki - trenują jakieś 120 kilometrów stąd. My mieszkamy tutaj na kompletnym odludziu, do najbliższego miasteczka, Ferreira do Zezere, mamy 9 kilometrów. Możemy bezpiecznie wychodzić na dwór, bo w okolicy i tak nikogo nie ma, w pensjonacie poza nami są tylko trzy osoby. Myślę że kilometry, które teraz pokonamy na wodzie, w przyszłości przyniosą efekty. W naszym sporcie trzeba swoje wypływać, żeby łódka była tak szybka, jak chcemy.

ZOBACZ WIDEO: Robert Korzeniowski chwali przełożenie igrzysk. "Decyzja podjęta w trybie pokoju olimpijskiego"

Teraz trzeba zadać pytanie, do czego trenujecie.

I to jest dobre pytanie. W sporcie jest tak, że plan treningowy układa się pod jakieś konkretne zawody. A wszystkie ważne imprezy sportowe w najbliższych miesiącach zostały skasowane. Igrzyska przesunięto na przyszły rok, odwołano nam wszystkie Puchary Świata, mistrzostwa Europy próbuje się przenieść na jesień. Nie ma do czego trenować, ale sportowiec nie trenuje tylko po to, żeby dobrze wypaść w danej imprezie. Trenujemy 365 dni w roku, 2 albo 3 razy dziennie. Nasze życie to ciągła praca, a zawody są po to, żeby wiedzieć, kiedy przygotować szczyt formy. Zawodów teraz nie ma, szczytu formy budować nie musimy, ale praca musi trwać. I dlatego jesteśmy wdzięczni, że Portugalia daje nam warunki do względnie normalnych przygotowań.

Dlaczego w ogóle postanowiliście zostać w Portugalii? Zdecydowana większość ponad 40-osobowej ekipy z Lago Azul wróciła do Warszawy rządowym czarterem już 15 marca, zostało was 5 osób.

Podjęliśmy taką decyzję w momencie, gdy Międzynarodowy Komitet Olimpijski oraz japońscy organizatorzy utrzymywali, że igrzyska w Tokio odbędą się w terminie. Z myślą, że w maju czekają nas kwalifikacje olimpijskie, a sytuacja z treningami robi się coraz trudniejsza, postanowiliśmy zostać w miejscu, w którym byliśmy - i wciąż zresztą jesteśmy - bardzo bezpieczni.

Sytuacja na świecie tak się jednak rozwinęła, że przełożenie igrzysk jest rzeczą absolutnie konieczną. Przeprowadzenie ich w pierwotnym terminie nie byłoby ani sprawiedliwe, ani rozsądne. Oznaczałoby narażanie kilkunastu tysięcy sportowców w wiosce olimpijskiej na zarażenie, stworzenie potencjalnego ogniska epidemii. Przecież na takiej olimpijskiej stołówce może jednocześnie przebywać kilka tysięcy osób. Siedzi ramię w ramię, oddycha tym samym powietrzem, korzysta z tych samych tacek czy sztućców. Wirus miałby w takim miejscu dobrze.

Mówisz, że jesteście bardzo bezpieczni, choć przecież w Portugalii zanotowano kilka razy więcej zachorowań niż w Polsce.

Tak, ale ludzie chorują głównie w Lizbonie, Porto i w okolicach. W dystrykcie, w którym my jesteśmy, wciąż nie było ani jednego zachorowania. Przebywamy w małej wiosce, gdzie jest tylko nasz hotel, teraz zamknięty, oraz prywatne wille, do których właściciele przyjeżdżają w okresie letnim, a które teraz stoją puste. Straszne odludzie, w Ferreira do Zezere, dokąd jeździmy po zakupy, ulice są puste. Pod supermarketem - jedynym miejscem, gdzie można kupić żywność, też zwykle nikogo nie ma.

Mimo to wszelkie środki ostrożności są zachowywane. Odstępy w kolejce, ograniczona liczba osób w sklepie - bierze się numerek jak u nas na poczcie i czeka w samochodzie, aż będzie można wejść. Zresztą miasteczko miało senny klimat jeszcze przed epidemią. W Portugalii jest tak, że wszyscy młodzi uciekają do większych miast, w małych wioskach zostają głównie osoby starsze. I dlatego ma się wrażenie, że średnia wieku wynosi tutaj jakieś 70 lat. Jest sennie, spokojnie, melancholijnie. Tak jak w portugalskiej duszy.

A jak jest u was w hotelu?

Poza naszą piątką są tutaj trzy osoby - jedna osoba na recepcji, druga odpowiedzialna za przygotowywanie dla nas posiłków, trzecia za sprzątanie. Taka z nas mała rodzinka, niektóre z osób z tego hotelu znam zresztą już od kilkunastu lat i traktujemy się bardzo po przyjacielsku. Atmosfera na razie jest ok, jeszcze się nie gryziemy. Staramy się wszyscy wspierać i zachowywać pogodę ducha.

Zdarza się wam żałować, że zostaliście w Portugalii?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Mamy tutaj bardzo bezpieczne, higieniczne warunki i możemy trenować, ale w sytuacji, gdy nie szykujemy się do żadnego startu, tęsknimy za domem, rodziną, przyjaciółmi. To taka typowa dla sportowca tęsknota, bo na zgrupowaniach spędzamy 250 dni w roku. Tylko że zwykle oczy są zwrócone na jakiś sportowy cel. Teraz go nie ma. Marzenie, które miało jasne kontury i konkretny termin realizacji nagle zostało odroczone w czasie. To sprawiło, że chyba wszyscy olimpijczycy trochę podupadli na duchu. Trudniej się teraz zmobilizować, wykrzesać z siebie energię, ale dalej robimy swoje. Rozłąka z bliskimi i przebywanie poza domem są teraz jednak trochę trudniejsze.

Myślicie o tym, żeby wracać? Planujecie to?

O tym zdecyduje nasz sztab szkoleniowy razem z władzami Polskiego Związku Wioślarskiego. W tej chwili z tego co wiem nikt nie wie, co byłoby dla nas najlepsze - pozostanie w Lago Azul w bardzo bezpiecznych warunkach i dalsze treningi, czy ściągać nas do Polski, co będzie oznaczało trudną podróż, a potem kwarantannę w domach. W kraju rygor jest przecież coraz większy i nawet po kwarantannie możliwości kontynuowania treningów raczej nie będzie. Siedzimy tutaj, tęsknimy, ale przynajmniej pracujemy. A trening trzyma sportowca w ryzach, pozwala się skupić i daje poczucie normalności.

Wiecie przynajmniej, jak chcielibyście wracać?

Rozważane są różne warianty. Samolot to szybsza i wygodniejsza opcja, ale wiąże się z przebywaniem w szczelnie zamkniętej maszynie z obcymi osobami przez cztery godziny. Z kolei opcja powrotu związkowym busem, w którym zmieści się cała nasza ekipa, jest bezpieczna, ale dużo bardziej uciążliwa. Do Warszawy mamy stąd 3200 kilometrów. Jechalibyśmy bez przerwy, nie zatrzymywalibyśmy się nigdzie po drodze, nie jedlibyśmy w restauracjach, tylko wzięli zapas prowiantu, zmienialibyśmy się za kierownicą. Niestety w busie nie mamy warunków, żeby się przespać w miarę normalnych warunkach. Nie mamy jednak do wyboru dobrego rozwiązania, jedynie mniej złe. I jeśli byłoby to możliwe, bo trzeba będzie przejechać przez kilka krajów, które z dnia na dzień wprowadzają przecież kolejne obostrzenia, ja byłabym chyba za podróżą busem. Umordujemy się, ale przynajmniej nie będziemy narażeni na zachorowanie.

Jesteś w kontakcie z kolegami czy koleżankami z kadry, którzy wrócili z Portugalii do Polski?

Tak i z tego co od nich wiem pozostawanie w domu jest dla nich wyzwaniem. Sportowcy są osobami bardzo aktywnymi, mają duże zasoby energii, którą rozładowują na treningach. A zamknięcie w domu, przymusowe uziemienie, źle znoszą psychicznie. Są jednak rzeczy ważniejsze niż wygoda - bezpieczeństwo, społeczna odpowiedzialność. Po powrocie z Portugalii wszyscy dzielnie przeszli dwutygodniową kwarantannę, zakończyli ją dopiero kilka dni temu.

Wracając jeszcze do tematu igrzysk olimpijskich, czy dla ciebie przełożenie ich na 2021 rok nie jest darem od losu? Po bardzo poważnej kontuzji z lutego 2019 roku, potem zatorze żył, chyba wciąż jeszcze się w pełni nie odbudowałaś.

Nie zgodzę się. Uważam, że jestem już w pełnej formie i wróciłam do formy sprzed wypadku. W styczniu w czasie mistrzostw Polski udało mi się osiągnąć na ergometrze lepszy czas niż przed wypadkiem, a to oznacza, że odzyskałam dyspozycję z nawiązką. Przed pandemią byłam gotowa, żeby znów pływać na maksimum swoich możliwości.

Obserwując teraz rozwój pandemii koronawirusa szczególnie mocno kibicujesz naszej służbie zdrowia? Gdyby nie jej pomoc, pewnie nie wróciłabyś do sportu po ciężkim urazie kolana i zatorze żył, z którym trafiłaś na SOR obawiając się najgorszego.


Oczywiście, że jej kibicuję. Człowiek rozumie jak ważne jest jej sprawne funkcjonowanie dopiero wtedy, gdy sam ulegnie poważnemu wypadkowi lub poważnie zachoruje. Szkoda, że państwo nie myśli na co dzień o tym, żeby doceniać zawody, w których się nie pracuje, a pełni służbę - lekarzy, pielęgniarki, rehabilitantów, strażaków. Osoby narażające swoje zdrowie i życie.

Jest ktoś, komu szczególnie dużo zawdzięczasz?

Jest wiele takich osób. Cały sztab chirurgów ortopedów, który przeprowadził moją operację. Niezastąpieni rehabilitanci, dzięki którym stanęłam na nogi zarówno w aspekcie fizycznym, jak i mentalnym. Pomogli mi uwierzyć, że jeszcze kiedyś będę sprawna, sprawili że życie odzyskało barwy. A ja po wypadku byłam naprawdę zdołowana, miałam depresję i nie mogłam się pozbierać czując, że w jednej chwili straciłam wszystko. Z wyczynowego sportowca zmieniłam się w osobę, która była nawet w stanie samodzielnie pójść do toalety.

Miałam też niesamowitego doktora prowadzącego z warszawskiej kliniki angiologii na Banacha. Wyprowadził mnie z zakrzepicy, a do tego był niesamowicie pozytywną osobą, która wlała do mojego serca mnóstwo optymizmu i przeprowadził mnie przez mroczy czas. Mam do naszej służby zdrowia gigantyczny szacunek i niespłacalny dług wdzięczności.

Czytaj także:
Oficjalnie: Jest nowy termin Igrzysk Olimpijskich Tokio 2020!
Koronawirus. Marcin Lewandowski zakończył kwarantannę. "Zasuwam z treningami"

Źródło artykułu: